... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- I - uzupełniła Delia - nie cierpisz znawców sztuki o nazwisku Collin Durant. - Kropka - podsumował Mason. - No cóż, skoro nie mam już żadnych wątpliwości, że porzucisz ten lokal i nie wrócisz tu, zanim nie opadnie nieco podniecenie wywołane tą wzmianką w gazecie - czy nie sądzisz, że powinnam teraz zadzwonić do Agencji Detektywistycznej Drakea i spytać, czy Paul ma coś dla nas? - Dobra myśl. Musimy z nim być w kontakcie. Prawnik sięgnął do kieszeni po monetę. - Mam pełną portmonetkę drobnych - powstrzymała go Delia. - Wypij kawę i odpocznij. Wracam za minutkę z brudami od Paula. Delia Street udała się do budki telefonicznej. Manson nalał sobie filiżankę kawy, rozsiadł się wygodnie, rozluźnił mięśnie i patrząc na tańczące pary, na ludzi przy stolikach poczuł, jak wyparowuje z niego napięcie i zmęczenie. Delia wróciła po niedługim czasie. - Co serwują? - Nic na zakąskę, nic na drugie. Ale jest coś na deser. - Co takiego? - Maxine Lindsay. - No? - Dzwoniła parę minut temu upierając się, że ma ci jeszcze dzisiaj coś do powiedzenia, że musi się z tobą skontaktować. - I co jej powiedział Drake - Powiedział, że jesteś nieuchwytny, ale że najprawdopodobniej zadzwonisz rano. Na to Maxine, że wie, jak bardzo jesteś zajęty i że może lepiej nie zawracać ci głowy, tylko zadzwonić do twojej sekretarki, Delii Street. - Czy Paul dał jej twój numer? - Dał. - To późnym wieczorem możesz spodziewać się telefonu. - Nie szkodzi. Nie sprawi mi to kłopotu. Co mam jej powiedzieć? - Zapytaj, czego chce i każ jej cierpliwie czekać. Przypomnij, że mam jej oświadczenie i że nie może zmienić zeznań. Delia Street przytaknęła. - Wiesz, Delio - mówił dalej Mason - na wydziale prawa uczą prawa. Nie wspomina się o faktach, z którymi prawo ma do czynienia, czy jak podchodzić do faktów. Ale kiedy młody prawnik rozpoczyna praktykę, stwierdza, że w większości przypadków nie ma - do czynienia z prawem tylko z dowodami. Innymi słowy zajmuje się faktami. - Spójrzmy przykładowo na naszą sprawę. Rankina poniosło. Chciał wnieść pozew. Chciał, żeby jego nazwisko znalazło się w prasie. Chciał położyć na szalę całą swoją reputację i miał do tego pełne prawo. Gdybym pozwolił mu wpaść w tę pułapkę, zostałby powieszony i poćwiartowany na oczach tłumu. Mówiono by o nim wszędzie jako o marszandzie. oskarżonym przez innego marszanda o handel falsyfikatami. - Ale odbiliśmy tę piłkę. Durant znalazł się w defensywie, Rankin ma się dobrze, a ostatecznym celem będzie wzmocnienie jego reputacji - niestety ciągle stoimy wobec faktów. - Na przykład? - zapytała Delia. - Po pierwsze musimy udowodnić, że Feteet, którego Rankin sprzedał Olneyowi, jest autentyczny. - Wydaje się, że to już załatwione. Mason przytaknął. - Następnie - ciągnął - trzeba udowodnić, że Durant nazwał ten obraz falsyfikatem. Niby mamy na to pewnego świadka, ale Durant uderzy niewątpliwie w ten właśnie punkt. - Jeśli o to chodzi - zauważyła Delia - Maxine złożyła jednoznaczne oświadczenie - nie może się teraz wycofać. Wiem przecież, co pisałam. Ma związane ręce i nogi. - Tu się trochę niepokoję - Mason zmarszczył brwi. - Gdyby Maxine coś się stało, jej oświadczenie nie miałoby znaczenia. Jedynym z niego pożytkiem jest to, że mamy na nią haka na wypadek, gdyby coś kręciła i chciała je zmienić. - Nie zrobi tego - powiedziała z przekonaniem Delia. - Ale to nie wszystko - dodał Mason. - Co masz na myśli? - A gdyby tak wyszła za Collina Duranta? - Niemożliwe! - Ale gdyby jednak - nalegał Mason. - Lepiej o tym nie myśleć - uspokajała go Delia. - Nie jestem pewien. Czuję w tym jakiś podstęp. Instynkt prawnika każe mi się mieć na baczności przez cały czas. - Twój instynkt prawnika jest tak przeczulony, że we wszystkim doszukujesz się drugiego dna. - To prawda, że jestem przeczulony - zgodził się Mason - ale jest coś w zachowaniu Duranta, co nie daje mi spokoju. - Co takiego? - Niech mnie diabli, nie wiem. Jego zachowanie, poza, sposób, w jaki nas zaczepił. Czy słyszałaś kiedyś o słynnym blefie oszusta, który zrujnował tylu jubilerów? - Nie - zainteresowała się Delia. - Przystojny młody człowiek wchodzi do jubilera o czwartej trzydzieści w piątek po południu, już po zamknięciu banków. Wybiera znanego jubilera w jakimś małym miasteczku. Mówi bardzo przekonująco. Chce kupić piękny pierścionek zaręczynowy z brylantem. Właśnie dziś wieczorem chce się oświadczyć. Jest rozradowany, podniecony, ma jak najbardziej godne zaufania referencje i w końcu jubiler sprzedaje mu brylant, wart tysiąc pięćset dolarów, przyjmując czek wystawiony na znany bank. - I co dalej? - spytała Delia. - Czek jest podrobiony? - Nie, nie. To najprawdziwszy czek pod słońcem. I tu jest właśnie pies pogrzebany. - Nie rozumiem. - Następnego dnia chłopak idzie do lombardu i chce zastawić pierścionek za dwieście dolarów