... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Słyszysz, co tu mówią o tobie, piesku? — rzekł traper. — Chodź tutaj, głuptasie. On nie umie już teraz nic więcej, tylko warczy i szczeka. Możesz się zbliżyć, przyjacielu, pies nie ma zębów. Nieznajomy natychmiast skorzystał z tej wiadomości. Posko-czył żwawo naprzód i stanął u boku Ellen Wadę. Rzucił na nią bystre spojrzenie, jak gdyby chciał się upewnić, że to ona, a potem skupił uwagę na jej towarzyszu. Niecierpliwość i przejęcie przybysza świadczyły, jak bardzo go interesowało, kim jest starzec. — Z jakichże obłoków spadłeś, mój dobry staruszku? — zapytał bezceremonialnie i niedbale, lecz wydawało się, że jest to jego zwykły sposób mówienia. — Czyżbyś mieszkał tutaj, w prerii? — Od dawna już przebywam na ziemi, a chyba nigdy nie byłem tak blisko nieba, jak w tej chwili — odrzekł traper. — Mój dom, jeśli to można nazwać domem, znajduje się niedaleko stąd. A czy teraz mogę się okazać tak natarczywy wobec ciebie, jak ty jesteś względem innych? Skąd przychodzisz i gdzie jest twój dom? — Powoli, powoli, gdy skończę cię pytać, przyjdzie kolej na twoje pytania. Jakiejże rozrywce oddajesz się tutaj w świetle księżyca? Nie polujesz chyba na bizony? — Idę, jak widzisz, do mojego wigwamu z obozowiska podróżnych, które leży za tym wzniesieniem, a czyniąc tak, nie krzywdzę nikogo. 22 — Wszystko to bardzo piękne. A tę młodą kobietę wziąłeś ze sobą, aby ci pokazała drogę, bo ona zna ją doskonale, a ty jej nie znasz? — Spotkałem ją, tak jak i ciebie, przypadkiem. Przez dziesięć długich lat żyję na tych otwartych przestrzeniach i nigdy dotąd nie zdarzyło mi się spotkać o tej godzinie człowieka mającego białą skórę. Jeśli moja obecność tutaj okaże się natręctwem, przeproszę i pójdę swoją drogą. Gdy porozmawiasz z twą młodą przyjaciółką, będziesz na pewno bardziej skłonny uwierzyć w moje słowa. — Przyjacielu —¦ odparł młodzian zdejmując z głowy futrzaną czapkę i zanurzając palce w gęstwinie czarnych, zwichrzonych loków — jeśli kiedykolwiek przedtem wzrok mój padł na tę dziewczynę, niech mnie... — Dosyć, Pawle — przerwała dziewczyna kładąc mu dłoń na ustach z poufałością, która zadawała kłam jego zapewnieniom. — Możemy bezpiecznie powierzyć naszą tajemnicę temu zacnemu starcowi. Świadczy o tym jego twarz i mowa. — Naszą tajemnicę! Ellen, czyś zapomniała... — Nie. Nie zapomniałam o niczym, o czym powinnam pamiętać. Ale mimo to mówię, że możemy zaufać temu zacnemu traperowi. — Traperowi! Podaj mi dłoń, ojczej Musimy się poznać, bo nasze zajęcia są podobne. — Nie potrzeba rzemieślników w tych okolicach — rzekł traper przyglądając się atletycznej i zręcznej postaci młodzieńca, który w pozie niedbałej, lecz pełnej wdzięku stał wsparty o strzelbę. — Sztuka łapania w sieci i potrzaski stworzeń boskich wymaga raczej sprytu niż męstwa, a jednak ja na starość musiałem się jej poświęcić. Ale byłoby lepiej, gdyby człowiek tak młody, jak ty, oddawał się pracy bardziej odpowiadającej jego latom i odwadze. — Ja! Ja nigdy nie zamknąłem w klatce nawet nurka czy piżmowca. Ale muszę przyznać, że przestrzeliłem kilku czerwono-skórych diabłów, choć uczyniłbym lepiej, chowając proch w rogu i kule w mieszku. O nie, staruszku, nic, co chodzi po ziemi, nie jest dla mnie. — Czym więc zarabiasz na życie, przyjacielu? Te okolice nie- 23 wiele ofiarować mogą człowiekowi, który się wyrzeka swego słusznego prawa do zwierzyny. — Nie wyrzekam się niczego. Jeżeli niedźwiedź wejdzie mi w drogę, już po nim. Jelenie uciekają przede mną, a co się tyczy bawołów, to zarżnąłem ich więcej niż rzeźnik w największej rzeźni w Kentucky. — Umiesz więc strzelać! A czy masz pewną rękę i celne oko? — wypytywał traper, a jego małe głęboko osadzone oczy płonęły dawnym ogniem. — Ręka moja jest jak pułapka ze stali, a oko mam celniejsze od kuli. — Wiele jest dobrego w tym chłopcu! Widzę to jasno z jego zachowania — rzekł traper zwracając się do Ellen ze szczerym i budzącym otuchę wyrazem twarzy. — I nawet powiem, że nie jest to nierozwaga z twojej strony, że się z nim tak spotykasz. Powiedz mi, chłopcze, czy trafiłeś kiedy skaczącego jelenia między rogi? — Możesz równie dobrze zapytać, czy kiedykolwiek jadłem! Strzelałem jelenie na wszystkie sposoby, w każdej sytuacji, tylko nie wtedy, kiedy spały. — O! Przed tobą jest długie i szczęśliwe, o tak, i uczciwe życie. Jestem już stary... i mogę powiedzieć, wyniszczony życiem i na nic już niezdatny, lecz gdyby pozwolono mi powrócić do minionych lat i znanych dawniej miejsc... tobym powiedział: dwudziesty rok życia i preria. Ale powiedz mi, co robisz ze skórami? — Ze skórami! Nigdy w życiu nie ściągałem skóry ze zwierzyny, nie oskubałem ptaka. Strzelam je od czasu do czasu, by mieć mięso i zachować celne oko i pewną rękę, lecz gdy zaspokoję głód, reszta przypada wilkom i prerii. Nie, nie, pozostaję wierny swojej pracy i otrzymuję za nią więcej, niżbym dostał za wszystkie futra, jakie mógłbym sprzedać po drugiej stronie wielkiej rzeki. Starzec zamyślił się, potrząsnął głową i rzekł w zadumie: — Wiem tylko o jednym zajęciu, które może tu dawać zyski. Młodzian mu przerwał, podsunął przed oczy puszkę cynową, którą miał zawieszoną na szyi, i podniósł jej wieko. W nozdrza trapera uderzyła rozkoszna woń cudnie pachnącego miodu. — Bartnik —powiedział traper z żywością świadczącą, że 24 nieobce mu było to zajęcie, lecz jednocześnie z pewnym zdziwieniem, że młody człowiek, tak pełen temperamentu i odwagi, poświęca swój czas tej skromnej pracy. — Na pograniczu osad to się opłaca, ale daje chyba niewiele korzyści tutaj, na otwartych przestrzeniach