... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Robiła pani niezwykłe rzeczy. Oni nie myślą, że pani jest stara i bezradna. To ona nakładła to pani do głowy. — Ona? Cherry energicznie skinęła głową w stronę drzwi. — Kici, kici. Ta panna Knight. Niech pani jej na to nie pozwala. — Jest bardzo uprzejma — wyjaśniła panna Marple. — Naprawdę bardzo uprzejma — dodała takim tonem, jakby chciała przekonać samą siebie. — Można zagłaskać kota na śmierć, jak to mówią — odparła Cherry. — Chyba nie lubi pani, gdy tę uprzejmość wcierają pani w skórę? — No cóż — westchnęła panna Marple. — Wszyscy mamy swoje kłopoty. — To prawda — zgodziła się Cherry. — Nie powinnam narzekać, ale czasem mam wrażenie, że jeśli będę dalej mieszkać drzwi w drzwi z panią Hartwell, zdarzy się jakiś przykry wypadek. Ta skwaszona stara kocica wiecznie plotkuje i narzeka. Jim też ma już dosyć. Wczoraj była wściekła awantura i tylko dlatego, że trochę za głośno puściliśmy „Mesjasza”! Nie można narzekać na „Mesjasza”, prawda? Przecież to religijny utwór. — A ona narzekała? — Zachowała się okropnie. Waliła w ścianę, krzyczała i inne takie rzeczy. — Musicie tak głośno słuchać muzyki? — spytała panna Marple. — Jim tak lubi — wyjaśniła Cherry. — Uważa, że nie słychać właściwego tonu, jeżeli nie ma pełnej głośności. — Może to być odrobinę męczące dla kogoś, kto nie jest muzykalny — zasugerowała panna Marple. — To te szeregowe domki — odparła Cherry. — Takie cienkie ściany. Właściwie wcale nie jestem zachwycona tym nowym domem. Wygląda elegancko i ślicznie, ale nie można wyrazić swojej osobowości, żeby zaraz ktoś nie zwalił się na człowieka jak tona cegły. Panna Marple uśmiechnęła się. — Masz sporo osobowości do wyrażania. — Prawda? — Cherry roześmiała się z zadowoleniem. — Zastanawiam się — zaczęła. Nagle wyglądała na zakłopotaną. Odłożyła tacę i podeszła do łóżka. — Nie wiem, czy nie uzna mnie pani za bezczelną, jeśli o coś zapytani. To znaczy, wystarczy, że pani powie „wykluczone” i po sprawie. — Chcesz, żebym coś zrobiła? — Niezupełnie. Chodzi o te pokoje nad kuchnią. Nikt ich teraz nie używa, prawda? — Nie. — Słyszałam, że kiedyś mieszkał tam ogrodnik z żoną. Ale to już dawne czasy. Zastanawiałam się, to znaczy ja i Jim się zastanawialiśmy, czy moglibyśmy tam zamieszkać. To znaczy przeprowadzić się i mieszkać tutaj. Panna Marple patrzyła na nią ze zdumieniem. — A wasz piękny, nowy dom na Osiedlu? — Mamy go już dosyć. Lubimy nowoczesność, ale pewne rzeczy można założyć wszędzie. Byłoby tu całkiem sporo miejsca, zwłaszcza gdyby Jim mógł zająć pokój nad stajnią. Wyremontowałby go zupełnie i mógłby tam trzymać swoje modele. Nie musiałby ich ciągle chować. I tam moglibyśmy trzymać nasze stereo; w ogóle by pani nie słyszała. — Mówisz poważnie, Cherry? — Tak. Jim i ja dużo o tym rozmawialiśmy. Jim mógłby pani naprawiać różne rzeczy. Wie pani, krany, trochę murarki. A ja opiekowałabym się panią tak samo dobrze jak panna Knight. Wiem, że uważa mnie pani za nieporządną, ale będę się starać. Dopilnuję łóżek i zmywania. I naprawdę dobrze gotuję. Wczoraj zrobiłam befsztyk Strogonoff. To całkiem proste, naprawdę. Panna Marple przyglądała się jej z uwagą. Cherry przypominała pełnego entuzjazmu psiaka. Promieniowała radością życia i energią. Panna Marple raz jeszcze pomyślała o wiernej Florencji. Wierna Florencja, oczywiście, dużo lepiej zadbałaby o dom. {Panna Marple nie wierzyła w obietnice Cherry.) Ale miała już co najmniej sześćdziesiąt pięć lat, albo i więcej. I czy naprawdę chciałaby się przeprowadzić? Zgodziłaby się może, gdyż była oddana pannie Marple. Ale czy panna Marple naprawdę chciała takiej ofiary? Czyż nie zaczynała już cierpieć z powodu nadmiernego poczucia obowiązku panny Knight? Cherry, choć niezbyt sprawna w pracach domowych, chciała się wprowadzić. Miała też cechy, które przynajmniej w tej chwili panna Marple uznała za niezwykle istotne. Dobre serce, energię i głęboką ciekawość życia. — Nie chciałabym, naturalnie — dodała Cherry — robić tego za plecami panny Knight. — Nie myśl o pannie Knight — odparła panna Marple, podjąwszy decyzję. — Wyjedzie do jakiejś lady Conway w hotelu w Llandudno i będzie zachwycona. Musimy omówić sporo szczegółów i powinnam porozmawiać z twoim mężem. Ale jeśli naprawdę sądzicie, że będziecie tu szczęśliwi… — Będziemy zachwyceni — zapewniła Cherry — i proszę mi wierzyć, że przyłożę się do pracy. Mogę nawet używać szufelki i miotły, jeśli pani sobie życzy. Panna Marple roześmiała się, słysząc tę szokującą propozycję. Cherry chwyciła tacę ze śniadaniem. — Muszę lecieć. Dzisiaj trochę się spóźniłam, słuchając o tym biednym Arthurze Badcocku. — Arthur Badcock? A co mu się stało? — Nie słyszała pani? Jest teraz na policji. Spytali czy przyjdzie i „pomoże im w śledztwie”, a wie pani, co to zwykle oznacza. — Kiedy to się stało? — dopytywała się zaskoczona panna Marple. — Dziś rano. Przypuszczam, że chodzi o to, że był kiedyś mężem Mariny Gregg. — Co? — Panna Marple usiadła prosto. — Arthur Badcock był mężem Mariny Gregg? — W tym właśnie rzecz. Nikt nie miał pojęcia. To pan Upshaw o tym im powiedział. Raz czy dwa firma wysłała go do Stanów i zna mnóstwo tamtejszych plotek. Wie pani, to było bardzo dawno, zanim zaczęła karierę. Byli małżeństwem przez rok czy dwa, a potem dostała jakąś nagrodę filmową i oczywiście nie był już dla niej dostatecznie dobry. Wzięli więc ten szybki amerykański rozwód i on po prostu, można by powiedzieć, zniknął. Jest taki niepozorny. Zmienił nazwisko i wrócił do Anglii. Wszystko to wydarzyło się tak strasznie dawno temu. Trudno przypuszczać, żeby miało dziś jakieś znaczenie, prawda? A jednak… chyba wystarczy, żeby policja zaczęła działać. — Och, nie — szepnęła panna Marple. — Nie. To nie może się zdarzyć. Gdybym tylko wiedziała, co robić… Zaraz, chwileczkę. — Skinęła na Cherry. — Zabierz tę tacę i przyślij tu pannę Knight. Wstaję. Cherry wyszła. Panna Marple ubrała się