... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Potem, że się nie żeni. Wreszcie, że sprzedał gospodarstwo i jedzie w tajemniczy rejon zwany Zachodem. Lazarre powiedział Salome, że to z powodu kosza, którego dostał od Hildy. Marigold nie wiedziała, co to oznaczało, ale znienawidziła Hildę za to, że to Frankowi zrobiła. I tak nigdy za bardzo jej nie lubiła, mimo że była jakąś jej daleką kuzynką z rodziny Blaisdellów. Blada, ładna dziewczyna o brązoworu—dawych włosach, i ustach, które się Marigold nie podobały. Wyrażały upór i były pełne goryczy. Stawały się jednak przyjemne, gdy się śmiała. Wtedy Marigold prawie ją lubiła. — Ta pahra, oni są zbyt upahrte — powiedział Lazarre do Salome — Hilda mówi, że Fhrank musi odezwać się piehrwszy, a Fhrank mówi, że licho go pohrwie, jeśli to zhrobi. Marigold było żal, że Frank jechał na Zachód, który w jej pojęciu był „u kresu świata”. Cieszyła się, że zobaczy Franka przed podróżą. On na pewno pokaże jej „wodny ogród” i kolibry i być może uda się go namówić, żeby pozwolił rzucić okiem na szkielet. Weźmie ją na kolana i będzie opowiadał zabawne historie, może nawet zabierze na przejażdżkę powozikiem zaprzężonym w małą czarną klacz, Jennie. Marigold zawsze sądziła, że jest to o wiele zabawniejsze niż jazda samochodem. Oczywiście było jej przykro zostawiać Matkę nawet na jedną noc i opuszczać kocięta. Ale prawdziwa wizyta! Przez cały tydzień Marigold czekała na nią z zachwytem i przeżywała ją w wyobraźni. 2 Wszystko okazało się okropne — okropne! Od początku nie było w tym nic przyjemnego, z wyjątkiem przejażdżki na przylądek z wujem Klonem i ciotką Marigold. Jechali o letniej popołudniowej porze, poprzez leśne drogi pachnące paprociami. Okropność zaczęła się, gdy tylko wujostwo odjechali. Marigold nie wiedziała, że tęskni za domem, ale czuła się nieszczęśliwa od stóp do głów. Wszystko było inaczej niż myślała. Co jej przyszło z gabloty z kolibrami, skoro nie można było z nikim o tym porozmawiać? Nawet wodny ogród nie zainteresował jej i nigdzie nie było śladu szkieletu. Frank rozczarował ją jednak najgłębiej. W ogóle jej nie zauważał. Bardzo się zmienił — był szorstki i nie uśmiechał się. Nosił paskudny wąsik, z którym wyglądał tak, jakby pobrudził sobie górną wargę. O ten wąsik właśnie pokłócił się z Hildą, choć nikt oprócz nich o tym nie wiedział. Marigold prawie nie jadła kolacji. Każdy kęs stawał jej w gardle. Zjadła tylko dwa kawałeczki orzechowego ciasta z bitą śmietaną, czego ciotka nigdy jej nie przebaczyła, ponieważ upiekła je specjalnie dla niej. Po kolacji wyszła, oparła się o bramę i czując się zupełnie opuszczona, patrzyła z utęsknieniem na długą, rdzawą, tajemniczą drogę prowadzącą do domu. Och, gdybyż mogła być w domu — z Matką. Zachodni wiatr poruszający trawą, nawoływanie rudzika, długie cienie drzew na łanach pszenicznego złota — wszystko raniło ją, bo nie było tu Matki. Nic nie jest takie, jak oczekujemy że będzie — myślała z przerażeniem. W domu też było już pewnie po kolacji. Babka zajmuje się tkaniem na poddaszu — Salome daje mleko kotom — a Matka? — Marigold podbiegła do ciotki Flory. — Ciociu Floro, muszę zaraz jechać do domu — proszę — proszę. — Bzdura — powiedziała sztywno ciotka Flora. — Nie wariuj. Marigold zdziwiła się, dlaczego nigdy nie zauważyła, że ciotka Flora ma duży, ptasi nos. — Och, błagam, zawieź mnie do domu — zaklinała rozpaczliwie. — Nie możesz jechać do domu dziś wieczorem — powiedziała ciotka Flora niecierpliwie. — Samochód się zepsuł. Nie bądź smutna. Pewnie jesteś zmęczona. Lepiej idź do łóżka. Frank zawiezie cię do domu jutro, jeśli nie będzie padać. No, chodź już, w domu kładziesz się spać o siódmej, prawda? „W domu kładziesz się spać o siódmej”. W domu — leżeć we własnym łóżku, ze światłem sączącym się z pokoju Matki — z rozkosznym, puchatym kłębkiem zwiniętym i mruczącym głośno w łóżku i w końcu zasypiającym na jej nogach. — Och, chcę jechać do domu, do domu — szlochała. — Nie ścierpię takich fanaberii — powiedziała twardo ciotka Flora. Była znana ze swojej godnej podziwu nieugiętości wobec dzieci. — Nie chcesz być przecież mazgajem. Wezmę cię na górę i rozbiorę. 3 Marigold leżała sama w olbrzymim pokoju, w olbrzymim łóżku, całe mile ponad podłogą. Ogarnął ją nagle potworny strach i zarazem nieznośna tęsknota za domem. Ciemność była niemal dotykalna. Nigdy przedtem nie szła spać w ciemności. Zawsze było przyjazne światło w pokoju Matki — a czasem Matka zostawała z nią, dopóki nie zasnęła, choć Młodsza Babka tego nie pochwalała