... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Ale, ale, ale... - język utkwił mu kołkiem w gardle i nic więcej nie potrafił wykrztusić. Pritchard zaczął się śmiać: - Masz wszystko, nawet to okropne pieprzone drugie imię. Musiałeś nieźle wkurzyć swoich starych, że ci to zrobili. - Na samą myśl o tym, roześmiał się jeszcze głośniej. Jim znów odebrał mu butelkę; była teraz o wiele lżejsza. - Chcę, żebyś wiedział - odezwał się z największą godnością, na jaką potrafił się zdobyć w tych okolicznościach - że imię Evelyn ma w naszej rodzinie długą tradycję... - Głos Jima zniknął zagłuszony grzmotem. Pritchard nadal śmiał się w najlepsze, a Broussard starał się zebrać myśli i podjąć porzucony wątek, który najwidoczniej umknął mu wypłoszony hukiem pioruna. - Naprawdę boisz się latać nad Szóstym Obszarem? - zapytał. W świetle błyskawic zobaczył, że Pritchard patrzy na niego jak na wariata. - Pewnie, że tak. Zgłupiałeś? Jim zastanowił się nad tym: - Nie, nie wydaje mi się. Pomyśl tylko: sam sram w gacie ze strachu, więc nie mogę wiedzieć, czy innych też to rusza. Myślisz, że stary Osioł się bał? - Cholera, nie! Osioł nie bał się absolutnie niczego! - Jak myślisz, dlaczego go nie awansowali? W życiu nie widziałem lepszego pilota. Pritchard zaśmiał się pogardliwie. - Bo Osioł był zbyt dobrym majorem, żeby go awansować na podpułkownika. Bo nigdy nie brał udziału w ich gierkach. Nasi przywódcy zawsze podkreślają, że ranga zależy od zasług. Trzeba być cholernie naiwnym, żeby wierzyć w te brednie. Popatrz, każdy kto kończy właściwą akademię, ma zagwarantowane, że będzie pieprzonym pełnym pułkownikiem. A jeśli wychodzisz z akademii i, jak major Stark, masz kogoś, kto czuwa z góry nad twoją karierą, wtedy na pewno dochrapiesz się generalskich gwiazdek. Przeciętny prostak z Iowa albo ze stanowego uniwersytetu w Teksasie przejdzie na emeryturę co najwyżej jako pułkownik. Oczywiście, system musi zrobić wyjątek dla kilku pracowitych pszczółek, żeby udowodnić, że to jednak możliwe, w przeciwnym razie wszyscy, tak jak ty, rzuciliby to w cholerę i poszli do domu. - Roześmiał się i mówił dalej: - Kto by im wtedy został, żeby za nich walczyć? Jezu! Nie można być wielkim dowódcą, jeśli nie ma się kim dowodzić. Jim zmrużył jedno oko i spojrzał nim na Andy’ego. W niczym nie poprawiło mu to ostrości obrazu, więc zamknął je i spróbował zrobić to samo drugim. - Ale co ma to wszystko do tego, że Osioł nie dostał awansu? On przecież jest taką pszczołą. Powinni przynajmniej dać mu podpułkownika. - Nie. Boją się takich jak on, bo tacy faceci nie dadzą się nabrać na żaden kit i śmieją się z nich. Nasi nieustraszeni dowódcy wiedzą, że w walce powietrznej tacy faceci jak Osioł załatwiliby ich z zamkniętymi oczami. A to dlatego, że Osioł przez całe życie niczego innego nie robił. Nigdy nie zabiegał, żeby mieć z nimi dobre układy i pokazać się w Waszyngtonie na właściwym przyjęciu. Rzecz w tym, że wszystkie te bzdury, które produkują, mają się wydawać ważniejsze niż to, co robią pszczoły. O to im chodzi. Nawet najgorszy kretyn widzi, że to nieprawda. Do cholery! Jaka inna robota może być w Siłach Powietrznych ważniejsza od latania? Boże! Przecież tym właśnie mamy się zajmować! Wszyscy inni w całych Siłach Powietrznych mają w tym pomagać! Ale oni próbują ci wmówić, że ważniejsza jest logistyka albo inne dyrdymały. A gówno! - Jeśli tak, to dlaczego chcesz zostać w wojsku? Pritchard zamyślił się chwilę. - Kocham Siły Powietrzne. Lubię latać. Myślę, że byłbym dobrym wyższym oficerem. Może nie tak dobrym jak ty, ale naprawdę dobrym. Chciałem być jedną z tych pszczół, na których to wszystko się opiera. Może nie zdołałbym niczego zmienić, ale na pewno bym się starał. Tylko że teraz, po tym jak Stark złoży na mnie raport, nic już z tego nie będzie. Zarzynałem się, żeby być jak najlepszy. Zaliczam nawet drugą pieprzoną turę lotów, a temu bydlakowi wystarczy jedna wszawa chwila, żeby to wszystko przekreślić. Ale ty jesteś wybrańcem losu. Po takich jak ty wszystko spływa i ze wszystkiego wychodzicie cało. Jezusie! Nawet Fioletowe Serce dostało ci się tanim kosztem. Ja za pierwszym razem prawie cały pieprzony miesiąc przeleżałem na intensywnej terapii. Ty zostajesz w szpitalu na jedną noc i od razu poznajesz najcudowniejszą kobietę na świecie! Człowieku, to zwyczajnie nie fair! - Bądźmy dżentelmenami i nie rozmawiajmy o mojej dziewczynie - zaoponował dostojnym tonem Jim. - Kate jest najcudowniejszą kobietą na świecie, ale trochę mnie dziwi, że i ty tak myślisz. Nigdy nie chciałeś nigdzie z nami pójść, nawet z Osłem. Nie myślałem, że ci na niej zależy. Zawsze byłeś wobec niej taki… taki zimny, wyglądało, że jej nie lubisz. A może tylko tak mi się wydawało. - To dowodzi, że jesteś dokładnie takim głąbem, za jakiego cię mam. Nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje. Zakochałem się w tej dziewczynie, gdy tylko na nią spojrzałem. I co? Patrzy na mnie jak na powietrze i zakochuje się w Panu Nieświadomym. Powiedzieć ci więcej? Ani razu nie spojrzała na mnie inaczej niż na kolegę. Ty się nawet o nią nie starasz, a ona i tak jest cała twoja. Tak sobie płyniesz przez życie i zbierasz samą śmietankę jak jakaś bezmyślna, bezmózga, bezmózga... - Andy bezskutecznie usiłował znaleźć właściwe określenie. - Świnia? Dupek? Łobuz? Idiota? - To i tak bez znaczenia - powiedział z pijacką przenikliwością Andy. - Wygląda na to, że jeśli przeżyjemy, obaj będziemy się starać o robotę w Pan Amie. Zamilkli i zapatrzyli się w wiszące nad głowami czarne burzowe chmury