... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Och, mamy to wszystko doskonale opanowane. Tim rozpogodził się. — Cieszę się, że tak myślisz. Trochę się bałem, bo zaryzykowaliśmy bardzo wiele. Rzuciłem przecież pracę… — I dobrze zrobiłeś — przerwała Molly. — Marnowałeś się tam. Roześmiał się i pocałował ją w czubek nosa. — Powiedziałam ci już, że wszystko mamy opanowane — powtórzyła. — Dlaczego ciągle się martwisz? — Widać taką już mam naturę. Nie mogę przestać o tym myśleć. A gdyby stało się coś złego? — Co na przykład? — No, nie wiem… ktoś mógłby się utopić. — Nie tutaj. To jedna z najbezpieczniejszych plaż. Mamy zresztą ratownika, tego olbrzymiego Szweda. — Głupiec ze mnie — powiedział Tim Kendal. Zawahał się, a potem spytał: — Nie miałaś już więcej tych snów, prawda? — To nie było zbyt miłe, Tim. Nie mówmy o tym — odrzekła Molly i roześmiała się. ROZDZIAŁ TRZECI ŚMIERĆ W HOTELU Panna Marple jak zwykle zjadła śniadanie w łóżku. Przyniesiono jej herbatę, jajko na twardo i plaster papai. Karaibskie owoce trochę ją rozczarowały. Zawsze okazywały się czymś w rodzaju papai. Gdyby tak mogła dostać na śniadanie choć jedno dobre jabłko… Ale na tej wyspie nie znano chyba jabłek. Po pierwszym tygodniu pobytu panna Marple odzwyczaiła się także od zadawania pytań o pogodę. Każdy dzień był tutaj jednakowo słoneczny, bez jakichkolwiek ciekawszych atrakcji. — Ach, ta cudownie nieobliczalna angielska pogoda… zamruczała panna—Marple, zastanawiając się, czy przetworzyła jakiś cytat, czy też sama to zdanie wymyśliła. Słyszała oczywiście, że zdarzały się tutaj huragany, jednak huragan, w rozumieniu panny Marple, to nie to samo co „zwyczajna pogoda”. Huragan był raczej przejawem Siły Wyższej. Po gwałtownej, trwającej zaledwie pięć minut ulewie, ludzie byli przemoczeni do suchej nitki, ale wysychali w ciągu kolejnych pięciu minut. Czarnoskóra dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała: „dzień dobry”, stawiając tacę na kolanach panny Marple. Miała śliczne białe zęby i radosny uśmiech. Te karaibskie dziewczęta to sympatyczne istoty, szkoda tylko, że miały awersję do zawierania małżeństw, co bardzo martwiło pastora Prescotta. „Dużo chrztów, mówił, próbując się pocieszyć, ale niestety żadnego ślubu!” Panna Marple zjadła śniadanie i zaplanowała, jak spędzi ten dzień. Nie miała się specjalnie nad czym zastanawiać. Postanowiła, że wstanie i ubierze się powoli (było już dosyć gorąco, a jej palce nie poruszały się tak zwinnie jak dawniej), a potem odpocznie z dziesięć minut. Następnie weźmie ze sobą robótkę i pójdzie wolnym krokiem w stronę hotelu. Tam zdecyduje, gdzie się usadowić. Może na tarasie z widokiem na morze? Albo na plaży, żeby obserwować kąpiących się i dzieci? Zwykle wybierała tę drugą możliwość. Po południu odpocznie, a później może wybierze się na przejażdżkę. Zresztą to naprawdę nie miało większego znaczenia… — Dzisiejszy dzień będzie jak każdy inny — podsumowała. A jednak taki nie był. Panna Marple zaczęła realizować swój program. Kiedy szła ścieżką prowadzącą do hotelu, spotkała Molly Kendal. Po raz pierwszy ta pogodna dziewczyna nie uśmiechnęła się. Wyglądała na tak zrozpaczoną, że panna Marple od razu zapytała: — Moja droga, czy coś się stało? Molly skinęła głową. Zawahała się, ale potem rzekła: — No cóż, i tak się pani dowie. Wszyscy będą musieli się dowiedzieć. Chodzi o majora Palgrave’a. Nie żyje. — Nie żyje? — Tak. Umarł w nocy. — Mój Boże, tak mi przykro. — To takie straszne… śmierć na wyspie. Przygnębiające dla wszystkich. Choć z drugiej strony, był przecież dosyć stary… — Wczoraj wieczorem sprawiał wrażenie wesołego i chyba dobrze się czuł — zauważyła panna Marple, lekko urażona tym cichym założeniem, że człowiek w podeszłym wieku może umrzeć w każdej chwili. — Wyglądał na zdrowego — dodała. — Miał nadciśnienie — powiedziała Molly. — Przecież w dzisiejszych czasach są na to jakieś lekarstwa. Nauka czyni cuda. — To prawda. Ale on chyba zapomniał wziąć te swoje tabletki, albo połknął ich za wiele. Wie pani, to działa jak insulina. Zdaniem panny Marple cukrzyca nie miała raczej związku z nadciśnieniem. — A co powiedział lekarz? — zapytała. — Och, doktor Graham, który jest już właściwie na emeryturze i mieszka w naszym hotelu, obejrzał majora. Potem naturalnie zjawił się tutejszy lekarz i wystawił świadectwo zgonu. Nie było żadnych wątpliwości. Takie niebezpieczeństwo grozi ludziom, którzy mają wysokie ciśnienie, zwłaszcza kiedy nadużywają alkoholu, a major Palgrave naprawdę nie wylewał za kołnierz, na przykład wczoraj… — Tak, zauważyłam — przyznała panna Marple. — Prawdopodobnie zapomniał wziąć lekarstwo. Staruszek miał po prostu pecha. Przecież nikt nie żyje wiecznie, prawda? Tylko że to jest ogromny kłopot dla mnie i dla Tima… to znaczy goście mogą pomyśleć, że coś niedobrego było w jedzeniu… — Ależ z pewnością skutki zatrucia i nadciśnienia są zupełnie inne! — O tak, ale ludzie lubią plotkować. A jeśli goście stwierdzą, że nasze jedzenie jest niedobre i wyjadą… albo opowiedzą o tym znajomym? — Naprawdę nie sądzę, aby musiała się pani tak przejmować — powiedziała panna Marple życzliwie. — Jak już pani zauważyła, śmierć człowieka w tym wieku, a major miał pewnie grubo ponad siedemdziesiątkę, to nic niezwykłego. Większość osób tak to potraktuje. Smutne lecz najzupełniej normalne wydarzenie. — Gdyby chociaż nie stało się to tak nagle… — rzekła Molly tragicznym głosem. „Rzeczywiście, to było nagłe i zaskakujące wydarzenie” — pomyślała panna Marple, kiedy została sama i ruszyła dalej wolnym krokiem. Major bawił się wczoraj znakomicie w towarzystwie Dysonów i Hillingdonów. Hillingdonowie i Dysonowie… Panna Marple zwolniła jeszcze bardziej, aż w końcu zatrzymała się gwałtownie. Zamiast iść na plażę, znalazła wygodne miejsce w zacienionym kącie tarasu i wyjęła robótkę. Druty uderzały o siebie szybko, jakby chciały nadążyć za tokiem jej myśli. Nie podobała jej się ta sprawa. Wcale jej się nie podobała. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie… Odtworzyła w myślach wydarzenia z poprzedniego dnia. Te opowieści majora Palgrave’a… Wszystkie były do siebie podobne i nie słuchała ich zbyt uważnie. Może jednak należało go posłuchać? Kenia… najpierw mówił o Kenii, potem o Indiach i pograniczu północno–zachodnim a następnie, nie wiadomo dlaczego, przeszedł do opowieści o morderstwach. Ale nawet wtedy nie słuchała go naprawdę. To była jakaś głośna w tych stronach sprawa. Pisano o niej w prasie… Potem major schylił się, podniósł kłębek jej wełny i… tak, właśnie wtedy zaczął mówić o fotografii