... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Rozległ się cichy strzał, nie głośniejszy jak klaśnięcie w dłonie, a równocześnie soból trafiony widocznie dobrze, zsunął się bezwładnie z gałęzi i runął w śnieg. Młody myśliwy przytroczył zdobycz do pasa i pomknął za śladem Bołdyra. Soból, za którym Sojot uganiał, był widocznie już nieraz w opałach, bo zmykał co tchu, nie dając myśliwemu możności strzału. Stach widział kilkakrotnie w śniegu ślady podpórek strzelby, do strzału jednak nie doszło, nigdzie bowiem nie zauważył nadpalonych pakuł z przybitki. Dopiero po dwóch godzinach spiesznej jazdy zdołał zbliżyć się do Bołdyra. Sojot znajdował się właśnie na dosyć obszernej polanie, w pośrodku której stał majestatyczny stary cedr, szumiący tęskną pieśń wieczorną potężnemi konarami. Pies, stojąc na uboczu, patrzył bez przerwy na te konary i poszczekiwał od czasu do czasu, jakby dając znać komuś o swej obecności. — Mendę Bołdyr aszak — zawołał chłopak, podnosząc wgórę zabitego przez siebie sobola. Bołdyr odwrócił się na ten okrzyk, ale zamiast odpowiedzieć na przywitanie, rozwarł szeroko skośne oczki w największem zdumieniu, poczem zbliżywszy się do Stacha z jakąś nieśmiałością, prawie czcią, wziął w rękę sobola. — Czarny soból, czarny soból — szeptał, gładząc pieszczotliwie lśniące jak aksamit gęste jedwabiste futerko zwierzęcia.—Och, chłopcze! Ty masz szczęście! Czy wiesz, że wedle naszych wierzeń ten, co zdobędzie czarnego sobola, jest wybrańcem losu? Taka skórka warta jest dziesięć najlepszych koni i tyleż kurdiucznych baranów3). — Ależ ja nie chcę koni ani baranów, Bołdyrze! Skórka należy do ciebie! Niech będzie pamiątką wyratowania mnie z przepaści! Sojot przez długą chwilę oponował gorąco przeciw temu książęcemu podarunkowi, ale ostatecznie skórkę przyjął. Rozpalili maleńkie ognisko, gdyż już noc nastała, i grzali przy niem zmarznięte ręce. Pies pilnował ciągle cedru, nie odchodząc od niego ani na chwilkę. Ognisko rozłożone na śniegu topiło go i zapadało się coraz bardziej, tworząc głęboki komin, dający z wnętrza dosyć dużo ciepła. Nad kominem tym przesiedzieli całą noc drzemiąc, gwarząc i dorzucając coraz to świeżych gałęzi. Gdy wreszcie poczęło świtać, zasypali śniegiem komin ogniska, Bołdyr zabrał psa i, odprowadziwszy go w las, uwiązał wśród gąszczy, a wróciwszy na polanę, wykopał w śniegu tak głęboką jamę, że mógł się w niej swobodnie zmieścić, nie będąc zupełnie widzianym od strony drzewa, Stach wedle wskazówek Sojota stanął tuż przy pniu cedra i, gdy Bołdyr skrył się w jamie, uderzył kilka razy lekko obuchem toporka w pień. Po długiej chwili uderzył nieco silniej i ku ogromnej radości spostrzegł, że z gęstej korony gałęzi wychyliła się główka sobola, rozglądającego się ciekawie na wszystkie strony. Stary myśliwski fortel sojocki okazał się skutecznym; w miarę stukania w pień potęgowała się Wrodzona ciekawość zwierzęcia, to też zesuwało się ono po gałęziach coraz niżej, jakby koniecznie chciało zbadać przyczynę niezwykłego odgłosu w pniu, W chwili gdy soból zeskoczył na jeden z niższych konarów, od strony Bołdyra padł cichy strzał, i zwierzę osunąwszy się z gałęzi, spadło prawie u nóg Stacha. — Cierpliwość jest największą zaletą myśliwego — mówił Bołdyr do młodego towarzysza, zjeżdżając na nartach wdół ku rozległej bezleśnej dolinie rzeczki Us, płynącej na południowej stronie Sajan, Tego sobola dostaliśmy stosunkowo szybko; bywa jednak czasem, że kilka dni trzeba się uganiać za tą cenną zwierzyną, nie mając czasu ugotować coś ciepłego. Człek cały dzień w ruchu, zagrzeje się należycie, ale w nocy zmarznie na kość, bo niezawsze znajdą się suche gałązki cedrowe, innemi zaś palić nie można, gdyż dym wygoni całą zwierzynę, znajdującą się gdzieś pobliżu. — A czy wypukiwanie sobola z dziupla jest niezawodne? — zapytał Stach