... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Mężczyźni wgramolilisię naskrzynię, zawarczał zapuszczanysilnik i ciężarówkaodjechała wyboistymszlakiem omiatając reflektorami niebo i ziemię. Stojący pociąg zagwizdał posępnie, drgnął i zospałym dudnieniempotoczył się powoli poszynach. Mark wyczołgał się ze swej kryjówkipod krzakami i zataczając się i potykając pokuśtykał za nim najszybciej,jak pozwalała mu na to skręcona kostka. Dogonił skład na momentprzed tym, jak ten zaczął przyspieszać. Przeczołgał się po workach z cukrem dozacisza podstalową ścianąi znalazł tam koc pozostawiony przez Zulusa. Owijał nimswojeprzemarznięte ciałozalewany falą poczucia winy, winy za spowodo68 /ame śmierci człowieka, życzliwego mu człowiekapoczucie winy przerodziło się w gniew. a potem to Gorzki,gryzący gniew, który nie opuszczał go przez całą nocspędzoną w mknącymnapołudnie pociągu. Fordsburg jestnędznymprzedmieściem Johannesburga oddalonymo trzystamil od porośniętych złocistą trawą wzgórz Zululandu i pięknej,lesistej doliny Ladyburga. Jest to dzielnica szkaradnych "bidadomków", maleńkich robotniczych domków o drewnianych szkieletachobitych galwanizowaną blachą, ze smutnym, małym ogródkiem każdy. Częśćtych ogródkówwyróżniała się śmiałymi, wyzywającymi kompozycjami kolorowych kwiatów,rabatkami stokrotek, trzcin kwiatowych i płomiennoczerwonych poinsecji, ale w większości gola, zaniedbana ziemia, upstrzona gdzieniegdzie plamami zgorzeli roślinneji zagonami chwastów, świadczyła o zobojętnieniu gospodarzy. Nad wąskimi uliczkami i zatłoczonymi chatynkami trzymały swąmajestatyczną wartękopalniane hałdy wyniosłe, płaskie jak stółgóry trującej żółtej ziemi, z którejpozyskiwano złoto. Stosowanywtym celu proces cyjanowania sprawiał, że ziemia wysypywana nahałdy była wyjałowiona ibezpłodna. Nie rosło na nich nic i wwietrznedni nad przycupniętymi uich stóp chatami hulały tumany żółtego pyłui piasku. Hałdy dominowały wkrajobrazie niczym monumenty mrówczejpracowitości człowieka, symbole jego wiecznie nie zaspokojonej żądzyzłota. Pośród stepowego afrykańskiego płaskowyżu, natle bladegobłękitu bezchmurnego zimowegoniebarysowały się pajęcze stalowekonstrukcje kopalnianychwież wyciągowych. Ogromne stalowe kołana ich szczytach obracały się bez ustanku tam i z powrotem,? M8zczając pełne ludzi klatki w głąb ziemi i wyciągającje z powrotem"^"powierzchnię wyładowane zasobnikami ze złotonośną skałą. Mark szedł wolno jedną z wąskich, zakurzonych uliczek. Utykał leKKO, a wtaniejtekturowej walizce niósł cały swójskromny dobytekskupiony postracie wszystkiego, coposiadał, na wzgórzach pod Ladyburgiem. Miał na sobieubranie przerobione ze zdefasonowanego munduru -"Mobnizacyjnego, który dostał odarmii. Flanelowe spodnie miał"rannieodprasowane, a niebieski blezer dopasowany do szerokiej^^Mionach i zwężającej się kutalii sylwetki. Śnieżnobiała, rozpięta ^zyją koszulakontrastowała z gładką, opaloną na brąz skórą jego"Si i twarzy. 69. Stanął przed domkiem, na którego furtce wisiała tabliczka z numerem pięćdziesiąt pięć, stanowiącym lustrzane odbicie takich samychdomków ciągnących się przed nim i za nim, oraz po przeciwnej stronieuliczki. Otworzył furtkę i ruszył krótkim chodniczkiem z płyt cementowych czując na sobie czyjś wzrok. Ktoś obserwowałgozzakoronkowej firanki wiszącejw oknie frontowego pokoju. Kiedyjednak zapukał do drzwi, te otworzyły się dopiero po kilkuminutach. Mark zamrugał ze zdumienia na widok stojącej w progukobiety. Ciemne, krótkie włosy miała świeżo przyczesane, a ubraniewyraźnie narzucone w pośpiechu w miejsceskromniejszej sukienki,którą zapewne nosiła na codzień. Kończyła właśnie zapinać pasek naswej wciętej talii. W bladoniebieskiej sukniw żółte stokrotki wyglądałamłodo i zalotnie, chociaż Mark zorientował się od razu, że jest conajmniejo dziesięć lat starsza od niego. Tak? spytała pokrywając uśmiechem oschłość tonu. Czy tutaj mieszka Fergus MacDonald? Zauważyłteraz, żejest przystojna; nietyle ładna, co właśnie przystojna, a zawdzięcza tokształtnym kościompoliczkowym i ciemnym, inteligentnym oczom. Tak, to dom Fergusa MacDonalda. Intrygujący był ten cieńobcego akcentu w jej głosie. Jestem jego żoną. Och bąknąłzaskoczony. Wiedział, że Fergus jest żonaty. Wspominał o tym często, ale Mark nigdy dotąd nie zastanawiał się,jak wygląda jego żonanie myślał o niej przynajmniej jako kobieciez krwi i kości, a jużna pewno niewyobrażał sobie,że będzie taka jakta. Jestem kolegąFergusa z wojska. Ach, tak. zawahała się. Nazywam się Mark, Mark Anders. W jej nastawieniu zaszłaraptowna zmiana; póluśmieszek rozkwitł w uśmiech irozjaśnił całątwarz. Westchnęła z zadowolenia. Mark, oczywiście, Mark. Schwyciła go impulsywnie za rękęi przeciągnęła przez próg. Opowiada często o tobie. mam wrażenie,jakbym cię bardzo dobrze znała. Jakczłonka rodziny,jak brata stała blisko i trzymającgo wciąż za rękę, przyglądała mu sięz uśmiechem. Wchodź, Marku, wchodź. Mam na imię Helena. Fergus MacDonald siedział za stołemw obskurnej kuchni. Stół,zamiast obrusem, przykryty byłpłachtami gazet. Fergus pochylał sięnad talerzemi słuchając relacji Marka z jego ucieczki z Ladyburga,rzucał spode łba gniewne spojrzenia. Te sukinsyny, Marku, to wrogowie. Nowi wrogowie. Mówił 70 z ustami pełnymi ziemniaków i bardzo pikantnej, grubejfarmerskiej"kiełbasy, nazywanej tutaj boerewors. Mamy kolejną wojnę, chłopce tym razemz kimś gorszym od tych cholernych Hunów. ,, Jeszcze piwa, Mark? Helena nachyliła się ku niemu, żebynapełnićjego kufel z czarnej ćwierćlitrowej butelki. ,: Dziękuję