... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. tfy... lepiej nie wymawiać przed nocą, na kogą uwezmą, to niech ręka boską broni. Z tegom też ano przed czasem osiwiał, a juści. Tydzień minął od wyjazdu Strasza, coraz głośniej ludzie sobie rozpowiadali o duchach pojawiających się około północy na szczycie Złodziejskiej Baszty. Serczykowa triumfowała. - A co, nie mówiłam, nie radziłam, nie zaklinałam? Wyśmieli, wydrwili, pochowali, aby zbyć, tyciusi kołeczuś wetknąć było każdemu między żebra, to by wystarczyło, gdzie zaś... Serczykowa głupstwa plecie - a jakże! Biedna sierota, najpierwsza za was zapłaciłam, a teraz macie i wy... niech wam skóra cierpnie! Nastusia jedna wśród spłoszonej gromady kobiet i dziewcząt zachowywała zimną krew i odwagę z zuchwalstwem graniczącą, póty się śmiała, żartowała, aż wlała odrobinę otuchy w struchlałe serca. - Wiecie co? - rzekła pewnego popołudnia do Hanki, Marysi, Uliny i Baśki. Musimy raz przecie napatrzyć się onym duchom. - Rety!... - wrzasnęła Marysia. - Właśnie, powtarzam, napatrzyć się. Każdy ino powiada, że ten i ów widział, drugi słyszał, a Bogiem a prawdą nikt nie wie, co było i czy co było. I cóż nam jakie duchy zrobią? No i co? On y na baszcie, a my z dala w sadzie, na podwórcu albo najlepiej na korytarzu w oknie, co ku baszcie wychodzi. Niechże sobie dokazują po murze, co nam zrobią? Wżdy macie każda krzyżyk na szyi, to śmiejcie się z wszelakich duchów. Coś więcej wam jeszcze rzekę: panny Laura i Hipolita umówiły się ze mną na dziś wieczór. Same by się bały, bo są zarówno tchórzliwe, jak wy, ale staniemy w kupce, to nam będzie raźniej. - Co to gadacie? Co będzie raźniej? Nastuś, ja dosłyszałam coś niecoś... bój się Boga, nie rachuj na swoją moc, nie rachuj, że baszta od okna daleko, "taki" skoczy jednym susem do łokci, porwie cię i zje. - A ja dufam pewnie, że i pani gospodyni do nas się przyłączy. Jest nas siedem, to szczęśliwa liczba, a pani gospodyni ósma, to znów nieźle, bo do pary. - Chyba że bez zamknięte okno będziemy patrzyć i gromnicę w kąciku postawimy. Kusi człeka takowe straszydło choć raz w życiu na własne oczy oglądać, ale... oj, Nastuś, Nastuś, a jak życiem przypłacimy? - Niechże się pani Serczykowa nie boi, wżdy już was trzymały i bez powietrze z wami leciały, i do wody wrzuciły, a stało się wam co? No, widzicie! Zresztą "ony" nie są zawzięte; jak im się raz nie udało, to już się was nie chycą. Wierzcie mi, ja z takiego kraju, co srodze jest od strachów nawiedzany, to znam wszelakie onych obyczaje. - Więc kiedy? - spytała trochę drżącym głosem, lecz z błyszczącymi ciekawością oczyma, Hanka, - Jak tylko krowy podoicie, zaraz przyjdźcie do izby pani gospodyni, ja tam będę. Teraz jeszcze pobiegnę do panny Hipolity. "Ot, gdyby wiedziały, dlaczego ja się nie boję... - śmiała się Nastusia sama do siebie, idąc do mieszkania fraucymeru. - Ach, Jezus... dopiero by mnie zbiły! Dwadzieścia siedem łokci płótna zeszyłam na dwa ubiory, ale mi pan Dmytruś obiecał darować potem na koszule." Wybiła dwudziesta trzecia. Mimo próśb i ostrzegań Serczykowej, dziewczęta rozzuchwalone przykładem dzielnej Nastusi i obecnością dwóch panien dworskich otwarły oba skrzydła okna w korytarzu i stanęły ciaśniutko jedna przy drugiej, wstrząsane dreszczem strachu i ciekawości. - Ach... tyle gadają i gadają, każdy niby to widział Bóg wie jakie duchy, a jak przyjdzie co do czego, to oczy ano wypatrujemy i nic. - Jeszcze się tu pośpimy z onego czekania.., - A bo to wszystko bajki - szemrały dziewczęta. Jedna Serczykowa stała milcząca, ze splecionymi jak do pacierza rękami, zapatrzona wzrokiem rozgorączkowanym w Basztę Złodziejską, oblaną światłem księżyca płynącego po niebie od strony klasztoru św. Andrzeja. - No i gdzie te duchy? Krysta gada, że widziała. - Musi widziała, kiedy się bała iść z nami. - Śliczna noc... - szepnęła Hipolita do Laury - tak tajemniczo szumią drzewa w sadzie, a białe promienie przedzierają się przez gałęzie... - Rada jestem, żem cię usłuchała, tak lubię... ach!... Widzisz? ... - Widzę... - ledwie poruszając ustami wyjąkała Hipolita. Dziewczęta służebne chwyciły się bez słów za ręce; Serczykowa skamieniała. Dwie postacie bezkształtne, w długich szarych oponach, wysunęły się z wolna spoza hełmu baszty i na tle ciemnego w tej stronie, bo dalszego od tarczy księżycowej nieba, stały chwilę nieporuszone. Zdało się patrzącym, jakoby owe powiewne szaty rozpływały się w powietrzu, bo z nieokreślonych przed chwilą mgieł wyłoniły się dwie głowy o trupio bladych twarzach, ukazały się kościane ręce szkieletów. Jedno widmo objęło ręką szyję drugiego i położyło mu głowę na ramieniu. Wysoko urodzone damy dworu i dziewki z obór i pralni śledziły z niejakim współczuciem niemą, a tak wymowną scenę rozgrywającą się na szczycie baszty, w srebrnym świetle księżyca. Nastusia zasłoniła oczy fartuchem i drżała od tłumionego... łkania. Duchy obeszły ganeczek baszty dokoła, mniejszy załamał ręce, wyższy podniósł prawicę ku niebu... strażnik wytrąbił na wieży północ... wszystko znikło. - Tragedia!... - jęknęła Hipolita. - Dwa serca wierne, których śmierć nie zdołała rozdzielić - dodała Laura. - Onić to, oni - stanowczo zawyrokowała Serczykowa - Jedno mąż, drugie żona; musieli kogo zabić albo kościół okraść, katu głowy oddali, a teraz pokutują za grzechy, a jakże! Ino lepiej o tym nie wspominać ani drugi raz tu nie przychodzić..