... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Dwie ciężkie włócznie, chybiając Dian i Juaga tylko o włos, wbiły się jedna obok drugiej głęboko w dno łódki, dokładnie wzdłuż włókien drewna, rozszczepiając ją od dziobu po rufę. Nasze czółno stało się bezużyteczne. Juag wspiął się na pobliską skałę i wyciągnął rękę do mnie i do Dian, oferując pomoc w wydostaniu się na brzeg. Nie straciliśmy nawet chwili na zastanawianie się nad przyjęciem tej pomocy. Od czasu do czasu spadała jeszcze w pobliżu jakaś włócznia, podeszliśmy więc jak najbliżej skalnej ściany, której nawisy zapewniały nam stosunkowo bezpieczne schronienie przed ciskanymi z góry pociskami. Tam odbyliśmy krótką konferencje, podczas której stwierdziliśmy, że jedyna nasza nadzieja leży w jak najszybszym przedostaniu się na przeciwną stronę wyspy i użyciu łodzi, którą tam zostawiłem. Wybraliśmy trzy najmniej zniszczone włócznie spośród tych, które wokół nas spadły i wyruszyliśmy w drogę, trzymając się południowej części wyspy, rzadziej, jak powiedział Juag, odwiedzanej przez Hoojan niż jej obszary centralne, przez które płynęła rzeka. Myślę, że ten wybieg zmylił naszych prześladowców do tego stopnia, iż zgubili nasz ślad, gdyż przez większą część drogi nie widzieliśmy żadnego z nich, ani też nie słyszeliśmy żadnych odgłosów pościgu. Jednakże droga, którą Juag wybrał była bardzo okrężna i niewygodna, straciliśmy więc na jej pokonanie znacznie więcej czasu niż zajęłoby nam przejście wzdłuż rzeki. To właśnie było przyczyną naszej porażki. Ci, którzy nas poszukiwali musieli wysłać jakąś grupę w górę rzeki natychmiast po naszej ucieczce. Gdy tylko dotarliśmy do jej koryta, tuż przy ujściu, zostaliśmy zauważeni przez Hoojan, którzy przybyli tu przed nami. Gdy przechodziliśmy przez kępę gęstych zarośli, z zasadzki skoczyło na nas kilkunastu wojowników i zanim zdołaliśmy zadać któremuś z nich jakiś cios, już byliśmy rozbrojeni i związani. Zdaje się, że po tym wydarzeniu ostatecznie opuściła mnie wszelka nadzieja. Przyszłość rysowała się w ciemnych barwach, bez jednego jaśniejszego promyka. Przewidywałem rychłą śmierć moją i Juaga, lecz w o wiele większym stopniu martwił mnie los, który czekał Dian. Chwilami, myśląc o tym wszystkim, niemal życzyłem Dian śmierci, gdyż wreszcie znalazłaby spokój, którego los z takim uporem odmawiał jej w życiu. Rozmawiałem z nią na ten temat, proponując, abyśmy odeszli z tego świata razem. — Nie bój, Dawidzie — odpowiedziała. — Położę kres swemu życiu, zanim Hooja zdoła mnie skrzywdzić. Ale najpierw zobaczę, jak on umiera. Zdjęła z szyi cienki rzemyk, na którym zawieszony był niewielki woreczek. — Co tam masz? — spytałem. — Czy przypominasz sobie, jak kiedyś nadepnąłeś na zwierze, które w waszym świecie nazywacie żmiją? Przytaknąłem. — Ten przypadek podsunął ci myśl o zatrutych strzałach, w które później wyposażyliśmy wojowników naszego Imperium — ciągnęła dalej. — Mnie również przyszedł wtedy do głowy pewien pomysł. Od tamtej chwili nosze na piersiach ząb jadowy żmii. Dawał mi i nadal daje siłę, dzięki której potrafię przetrwać wiele niebezpieczeństw, gdyż mam pewność, że w każdym momencie mogę umknąć przed największą zniewagą. Jeszcze nie jestem gotowa na śmierć. Najpierw niech Hooja pozna działanie tego zęba. Na Pellucidarze, na którym panuje wieczne dzisiaj, oczekiwanie na odmianę losu może trwać bardzo krótko. I tak też stało się w naszym przypadku. Okrążaliśmy właśnie jedno ze stromych wzgórz o płaskich szczytach, przechodząc przez podobny do parku lasek, gdy nagle na naszych strażników spadła sieć splecionych z łyka lin, a chwilę później skoczyła między nich horda naszych przyjaciół o łagodnych oczach i długich, owczych twarzach — owłosionych ludzi-goryli. To była bardzo interesująca walka. Byłem zły, że krepujące mnie wieży nie pozwalają mi wziąć w niej udziału. Jednak dodawałem walczącym animuszu okrzykami i wiwatowałem na cześć starego Gr-gr-gr za każdym razem, gdy jego potężne kły pozbawiały życia któregoś z Hoojan. Gdy bitwa dobiegała końca, stwierdziliśmy, że kilku z naszych strażników uciekło, ale większość leżała wokół martwa. Ludzie-goryle nie zwracali już na nich uwagi. Gr-gr-gr wydał swoim wojownikom kilka poleceń i podszedł do mnie. — Gr-gr-gr i wszyscy jego ludzie są twoimi przyjaciółmi — powiedział. — Jeden z nas zauważył wojowników Hooji i poszedł za nimi. Widział, jak was schwytali, a potem szybko wrócił do wioski i opowiedział mi wszystko. Resztę już znasz. Zrobiłeś bardzo wiele dla Gr- gr-gr i jego ludzi, i my zawsze zrobimy dla ciebie co w naszej mocy