... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Z niepokojem zauważyłam, że upodabnia się do niektórych pacjentów. Poprosiłam kilku lekarzy, aby dyskretnie obserwowali mojego syna. Dwóch z nich zauważyło u niego początki apatii. Spytałam, czy nie byłoby czasem wskazane zatrzymanie syna w naszym szpitalu na dłuższą obserwację. Lekarze wahali się, czy to na pewno konieczne, ale ja przekonałam ich o tym. Nie było łatwo wytłumaczyć Lucjanowi, że na jakiś czas powinien pozostać w szpitalu jako pacjent. Jednak nie miał wyjścia. Obserwacja miała trwać 3 tygodnie. W tym czasie mój syn nawiązał flirt z jakąś pielęgniarką. Bardzo mnie to oburzyło, więc podjęłam stosowne kroki, aby skrócić obserwację i przenieść tę zuchwałą osobę na inny oddział. Już nie mogła mieć kontaktów z moim synem. Doszło, po raz pierwszy w życiu, do ostrej wymiany zdań na ten temat pomiędzy synem a mną, lecz ja nie ugięłam się. Nie po to, tak mu powiedziałam, poświęciłam ci życie, abyś teraz postępował nierozsądnie. Po tym zdarzeniu Lucjan zamknął się w sobie. Coraz częściej nie chciał ze mną jeździć do pracy. Pozostawiałam go wtedy w domu z kanapkami, herbatą w termosie i radiem. Tak na wszelki wypadek zmieniłam numer telefonu, aby nie kontaktowała się z moim synem ta niepoważna osóbka. Próbowałam namówić syna, by bardziej zaangażował się w pracę, lecz on uparcie argumentował, że ona go wcale nie interesuje. Wolał chyba przebywać w domu. Trudno mi jednak dociec, dlaczego. Na szczęście udawało mi się wytłumaczyć nieobecność syna i nikt nie żądał jego częstych przyjazdów. Dotrwaliśmy w ten sposób 5 lat. Wiedziałam, że po tym okresie zatrudnienia można starać się w ZUS o rentę. Tak się złożyło, że jeden z lekarzy, którzy uczestniczyli w komisji, znał sytuację Lucjana. Pomogło też zaświadczenie o jego dłuższym pobycie na obserwacji. Przyznana mojemu synowi renta jest bardzo skromna, ale nie musi już męczyć się w pracy. Ja nadal pracowałam, gdyż zdrowie męża zaczęło poważnie szwankować, przez co nie mógł już pracować na półtora etatu. Po paru miesiącach stwierdziłam, że lekarze, podejrzewając syna o apatię, mieli rację. Choroba jego znacznie się pogłębiła. Próbowałam wyciągać go popołudniami do swych znajomych, lecz Lucjan za nic w świecie nie chciał tam chodzić. Na słuchanie czytanych przeze mnie książek też nie miał ochoty. Wolał te z biblioteki, nagrane na kasetach. Organizowałam też osoby, które podczas mojej nieobecności w domu, zajmowały się Lucjanem. Niektóre z nich były jeszcze młode i atrakcyjne. To także mu nie odpowiadało. Wolał samotność. Przyszedł czas, że i ja zakończyłam swą pracę w szpitalu i przeszłam na emeryturę. Mogłam znowu cały swój czas poświęcić Lucjanowi. Stało się to dla mnie tym ważniejsze, że rok wcześniej zmarł na serce mój mąż. Jednak nie wiem, czy odzwyczailiśmy się z Lucjanem od siebie. On wcale nie potrzebuje mojego towarzystwa. Najczęściej nakłada na uszy słuchawki i godzinami siedzi przy radiu. Nie mogę tej postawy zrozumieć. Przecież dzięki mnie ukończył studia i zdobył stałe źródło dochodów. Przecież poświęciłam mu całe życie. Czy byłam złą matką? Rozdział V Stanisław Jakubowski Akademia Podlaska w Siedlcach Nauczyciel wobec ucznia niepełnosprawnego 1. Niepełnosprawny uczeń to wyzwanie (Na podstawie rozmowy z emerytowaną nauczycielką Magdaleną Woronowicz) W swej ponad 30-letniej karierze nauczycielskiej miałam 4 niewidomych uczniów. Wszyscy przybyli do mojego liceum dopiero w latach 90., tj. w ostatnim okresie mojej pracy. Byłam więc w tym czasie już doświadczoną nauczycielką i niewiele spraw powinno mnie zaskakiwać. Tymczasem, gdy w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego dyrektor zakomunikował mi, że będę miała dwóch niewidomych chłopców, a jednego z nich będę wychowawczynią, moje belferskie serce zadrżało z niepokoju. Czy sprostam wymaganiom, jakie pociąga za sobą prowadzenie takich uczniów - pytałam samą siebie. Przecież nie posiadam specjalistycznego przygotowania do pracy z młodzieżą niewidomą. Co więcej w obliczu tej niespodziewanej sytuacji nie wiedziałam, gdzie mogłabym uzyskać jakąś poradę i odpowiednie materiały dydaktyczne. Nikt z moich kolegów nie umiał mi pomóc w tej sprawie. Tak więc z wielkim zainteresowaniem i pewnym niepokojem przyszłam na pierwszą lekcję wychowawczą i, sama nie znając Piotrka, przedstawiłam go klasie. Zaapelowałam też do wszystkich uczniów, aby pomagali chłopcu w poruszaniu się po pomieszczeniach szkoły, gdyż potrzeba trochę czasu, aby poznał nowy budynek i nowych ludzi. Powiedziałam też, że liczę na swoją klasę pod każdym względem i spodziewam się po niej, że w razie potrzeby nikt Piotrkowi nie odmówi pomocy również w nauce. Szczęście mi dopisało. Obydwaj uczniowie szybko aklimatyzowali się w nowej szkole. Zyskiwali coraz więcej przyjaciół