... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Widziałem ten statek kiedyś, dosyć dawno, jeszcze gdy pracowałem dla Trybunału Garry i Wysp. Ale to wyjątkowo udana jednostka, bardzo piękna i szybka karawela. Takiej linii kadłuba się nie zapomina. – Jesteś, panie, żeglarzem? Wbrew pozorom, wcale nie było to takie częste. Przydzielani na pokłady okrętów urzędnicy nie musieli znać się na morzu. I rzadko kiedy się znali. – Byłem za młodu cieślą okrętowym, a potem bosmanem tu i tam. – Co z tym statkiem? – Od wczoraj w porcie stoi łódź, wysłana z tej karaweli, jej obsada przesiaduje w niedalekiej knajpie. Myślę, że tam mieszkają. Wygląda, jakby na coś czekali. Nie łażą po mieście, o nic nie wypytują. – Nie wiesz, czy ktoś z tego statku zszedł na ląd? Oprócz tych marynarzy z łodzi, rzecz jasna. – Nie wiem. – Jakie są procedury zatrzymania statku do kontroli? – Bardzo proste, wasza dostojność. Nawet kapitan mojego żaglowca może, na moje żądanie, skontrolować każdą jednostkę. Ale ten statek na pewno jest legalny. Jeśli spokojnie kotwiczy na redzie portu, w którym stoją dwie cesarskie eskadry, to jego dokumenty i cała reszta na pewno są w porządku. Oficjalnie należy do handlowego przedsiębiorstwa z siedzibą w Llapmie. I właściciel tego przedsiębiorstwa na pewno bierze z Agarów dość złota, by potwierdzić, że jest armatorem. – A może naprawdę tak jest? – Może tak, wasza dostojność. Jednak ten statek na pewno należał kiedyś do Agarów, a Agary to pirackie księstewko, którego cała siła opiera się na flocie. Nie uważam, by ta flota naprawdę pozbywała się najlepszych żaglowców, sprzedając je kupcom dartańskim. Agary nie są biedne i raczej żaglowce kupują, niż sprzedają. Z głębokim namysłem spoglądała na szpakowatego mężczyznę. – Dobrze ci na pokładzie, wasza godność? Jeśli tak, to wracaj na swój statek. Ale jeśli wolałbyś spokojniejszą pracę na lądzie, to wróć tam tylko po swoje rzeczy. Potrzebuję tutaj kogoś, kto zna się na sprawach morskich. Mam śledczego, ale on przede wszystkim sądzi, a potrzebny mi raczej doradca i ktoś do specjalnych zadań. Kogo będę mogła posłać tu albo tam. – I to ma być spokojniejsza praca, wasza dostojność? Uśmiechnęła się. – Tylko tak groźnie brzmi. Odkąd trzymam namiestnictwo Londu, nie zdarzyło się nic, co mogłabym powierzyć komuś takiemu. Ale może kiedyś się zdarzy. – Jeśli tak, wasza dostojność, to przecież wiadomo, gdzie mnie szukać. – O ile nie będziesz gdzieś na morzu. Nie wymagam odpowiedzi natychmiast, przemyśl sobie moją propozycję. Pobory gończego na żaglowcu straży morskiej są takie, a nie inne, i nie można podwyższyć ich jednemu tylko urzędnikowi – dorzuciła, przekładając dokumenty przed sobą na znak, że rozmowa skończona. – Ale wysokość poborów specjalnego doradcy do spraw morskich zależy tylko ode mnie. – O... Dziękuję, wasza dostojność. Rzeczywiście, chyba powinienem dobrze się zastanowić. – Jeszcze jedno. Na jakim żaglowcu szukać cię, panie? Gdybyś był mi potrzebny, zanim się zastanowisz. Wymienił nazwę. – Dziękuję. Została sama, jeśli nie liczyć tkwiącego przy pulpicie pisarza. Najpierw trochę myślała, potem znowu zaczęła przerzucać pisma przed sobą. Zmarszczyła brwi na widok nierozpieczętowanego listu. Kiedy przyszedł? Z samego rana? – Ty to przyniosłeś? Pisarz potwierdził. – Tak jak codziennie wasza dostojność, wziąłem z kancelarii głównej wszystkie listy do waszej... Machnęła ręką, więc zamilkł. List był od Teweny. Arma złamała pieczęć. Jestem teraz w Rapie – pisała jej dawna przyjaciółka – i zastanawiam się, czy zaprosisz mnie do siebie? Tylko raz byłam w Londzie, bardzo dawno temu. „No nie, ptaszku” – powiedziała w myślach namiestniczka – „tylko ciebie mi tutaj brakuje”. W Ciężkich Górach Kobal i Kragdob, w Londzie zaś stara kłamczucha, każdą intrygę widząca na wylot... Arma wierzyła Tewenie, ale tylko tyle o ile. Nie dałaby sztuki srebra za prawdziwe intencje przyjaciółki, która tak nagle stęskniła się za nią. Hodować sobie szpiega pod bokiem? A kto niby mógł zaręczyć, że nie o to właśnie chodziło? A jednak tej zaskakującej propozycji Teweny nie dało się zbyć byle czym. Odmowa? Odmowa to było jawne wypowiedzenie wojny Glormowi i Rbitowi. Brzydula właśnie przycisnęła ją do muru. „Więc jak w końcu będzie?” – pytała. I tym razem Arma nie mogła już wymigać się od odpowiedzi. „Nie przyjeżdżaj” znaczyło: „Mam powody obawiać się twojego przyjazdu”. „Och, ty przewrotna suko” – pomyślała namiestniczka, ale nie było w tej myśli gniewu, raczej spokojna akceptacja