... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Usiadł obok niej na jedynym wolnym krzesełku. Dwóch jego kompanów stało nad nami i w milczeniu przyglądało się nam pochylonym nad kotletem. Najgorsze, że dziewczyna wcale nie zaprotestowała na to niespodziewane najście, ba, ona nawet przyjęła ich towarzystwo z radością. Wyraźnie ją obserwowałem i ze zgrozą stwierdziłem, że ów brunet z rozwichrzoną czupryną najwyraźniej jej się podobał. Pewnie dlatego nie odmówiła wczorajszego zaproszenia na ich łódź, kiedy oczekiwała mojego i Andreasa przyjazdu. Z powodu bruneta o zarośniętej szczeciną twarzy wpadłem w zły humor. - Gdzie dzisiaj popłynęliście? - zaczął brunet Marko. - Nie wasz interes - odburknął Andreas. W tym słownym starciu kibicowałem Andreasowi, chociaż biło z niego chamstwo nasączone nieufnością. Zazwyczaj takie zachowanie traktowałem z niechęcią. Tym razem było inaczej, a to za sprawą pięknej kobiety. - Sorry - Marko posłał mu promienny uśmiech. - Nie przepraszaj, facet. - A ty się nie czepiaj. Nie przysiadłem się do ciebie, tylko do Niny. No proszę, byli już na „ty". Kumple Marko stali nad nami i groźnie zerkali na Andreasa. - Tak się składa, kolego żeglarzu - nasz towarzysz rejsu ledwo poruszał ustami, nie patrząc na bruneta - że siedzę przy tym stoliku. Nie zauważyłeś? - Zauważyłem całą waszą trójkę, ale nie ze względu na ciebie tu przyszedłem. Zresztą nie siedzę obok ciebie. - Spróbowałbyś. - Panowie! - dziewczyna przerwała im brutalnie. - O co się właściwie kłócicie? - Chyba o „kogo" - palnąłem. - Jeśli o mnie chodzi - mówiła dalej Nina - to nie mam nic przeciwko rozmowie z Marko. Jego towarzystwo mi odpowiada i będę robiła, co mi się żywnie podoba. Nie możesz, Andreas, decydować za mnie, z kim mam rozmawiać podczas naszej misji. To moja łódź i ja tutaj rządzę. - Misja? - Marko popatrzył na nią zdumiony, wyraźnie ożywiony. - Wybraliście się dzisiaj z rana z jakąś misją? Kim jesteście? - A jeśli ci odpowiem, chłopcze - zwrócił się do niego Andreas - że ornitologami, to mi uwierzysz? - Nie. Ale gdybym usłyszał to od Niny, wtedy uwierzyłbym. - Zaszczycił ją pytającym spojrzeniem. - To jak? Jesteście ornitologami, Nino? - Nie jesteśmy ornitologami - wzruszyła ramionami. Andreas nie wytrzymał i wstał gwałtownie od stolika. - Proszę mu nic nie mówić - warknął i objął wzrokiem pozostałych kumpli bruneta. - Nie wiemy, kim oni są. - Ja jestem Marko - uśmiechnął się ponownie. - Z Wenecji. Ale urodziłem się w Szwajcarii. Ten ponury chłopak z kręconymi włosami to Mike, Walijczyk, Hugo zaś mieszka w Lizbonie. To Portugalczyk. - Wiem, gdzie leży Lizbona - znowu warknął Andreas. - Dokąd się wybierasz? - zapytała go Nina. - Porozmawiajcie sobie. Idę się przewietrzyć. Przy okazji zadzwonię na Szetlandy - syknął, jakby ugryzł się w język. Wygadał się, a niech to! Machnął zdenerwowany ręką i minął stojących obok stolika Mike'a i Hugona. Młodzieńcy nie zrobili najmniejszego ruchu, żeby ustąpić mu miejsca, więc Andreas musiał przejść blisko żeglarzy, nieomal ocierając się o nich. Odprowadzali go ponurym wzrokiem. - Dupek - westchnął Mike. Usiadł na wolnym krzesełku, ale zaraz Hugo dosiadł się, trącając go biodrem, żeby zrobił mu trochę miejsca. Ośmielony zaś nieobecnością Andreasa, Marko przysunął się bliżej Niny. - Co tu jest grane? - zapytał. - Jesteście bardzo tajemniczy. Jakaś misja? Ciekawe. O jakich Szetlandach wspominał ten człowiek z miną grabarza. Czy on nigdy się nie uśmiecha? - Andreas? - wzruszyła ramionami. - Kto go tam wie. Zaczynała mnie już poważnie irytować arogancja i pewność siebie tego przystojniaczka. Jak na dłoni widoczny był jego zamiar - pragnął on poderwać dziew- czynę. W związku z tym szukał dobrego tematu do rozmowy. I wiedział, drań jak rozmawiać z kobietami. „Lgną do niego, a on je czaruje kontrolowaną nonsza- lancją i pewnością siebie" - zgadywałem. Na dobrą sprawę wcale nie musiał szukać interesującego tematu do nawiązania dialogu. Każdy temat był dobry, włącznie z ornitologią. - Słuchaj, Nino - chrząknąłem. - Zdaje się, że Andreas miał rację. Nie powinniśmy za dużo... - Ty też?! - uniosła się. - Ty też chcesz mi mówić, co mam robić? Zaledwie cię poznałam, a już chcesz mną dyrygować? W oczach Marko zabłysła satysfakcja. - Przepraszam, ale twój dziadek prosił mnie tutaj o przyjazd. A zatem nie jestem w Samso na twoje życzenie. To poufna misja, jeśli tak mogę się wyrazić. Nie zapominaj, że życie twojego wujka może być zagrożone, więc odrobina ostrożności nie zawadzi. Nie można zanadto ufać obcym. - Marko nie jest obcy - broniła go dziewczyna. - Wczoraj się poznaliśmy. Czy wiesz, że zarówno on, jak i ja, uwielbiamy malarstwo Gauguina? Jesteśmy pokrewnymi duszami. - Zauważyłaś to? - ucieszył się brunet. - Ja też lubię Gauguina - zwróciłem się do młodego mężczyzny. - Mam cię za to polubić? - drwił sobie. - Nie musisz. Myślałem jednak, że pogadamy o jego malarstwie. Ostatnio widziałem ciekawą wystawę. Lubisz może jego płótno „Kobieta z parasolką"? - O, tak - zapiał z zachwytu. - Bardzo lubię. - Ale widzisz - chrząknąłem. - Tak się składa, że „Kobietę z parasolką" namalował van Gogh w 1886 roku, nie zaś Gauguin! - Poważnie - pierwszy raz posiniał na twarzy ze złości. Odniosłem pierwszy sukces i moja satysfakcja była ogromna, gdyż Nina popatrzyła na mnie jakbym był kimś niezwykłym. Czy zastanawiała się, skąd ten niepozorny człowiek - czyli ja - znał się tak dobrze na malarstwie? „Żebyś tylko wiedziała, moja droga, jaką uczelnię kończyłem"—chichotałem w duchu. Marko zaś umilkł jak wróbel, któremu przycięto skrzydła. Zawstydził się, że jego nieznajomość malarstwa i twórczości Gauguina-została obnażona w towarzystwie kobiety, której pragnął zaimponować, i wzrokiem szukał wsparcia u swoich kumpli. Tamtym nieco zrzedły miny. Zapanowało niezdrowe milczenie. Wstałem od stolika. - A ty dokąd? - popatrzyła na mnie właścicielka „Oleandra". - Pospacerować - odpowiedziałem. - Lubię samotność. Zostawiam was samych. Wiesz, co robisz. Jesteś dorosła, Nino. Poza tym, dowodzisz „Oleandrem" i nie mogę wydawać ci rozkazów. Ty nawet nie słuchasz naszych rad. Jesteś kapitanem, ja tylko zwykłym majtkiem. To na razie. Położyłem na blacie piętnaście euro i ruszyłem ku wyjściu, nie odwróciwszy się za siebie ani razu. Opuściłem szybko marinę. Uderzył mnie w twarz ożywczy powiew wiatru. Smagnął moje oblicze i potargał włosy. Słońce chowało się za zachodnim brzegiem, rzucając cień na resztę wyspy