... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Szofer wysiadł, otworzył drzwiczki od strony pasażera. - Wyłaź, indiański kundlu, ty góralska nędzo, nożowniku, sukinsynu! Wyciągaj nóż, tchórzu jeden, kurewskie nasienie! Asto wyjął nóż, wysiadł. Szofer rzucił się na niego, też z nożem. Asto uniknął ciosu i pobiegł w stronę burdelu. Nadjeżdżał drugi samochód. Asto zszedł z koleiny; jego nowe buty grzęzły w piasku. Smród bijący od morza płoszył gęstą woń dymu z kotłów, w których miliony sardeli rozpadały się na cząstki, rozgotowywały i wydzielały ten zapach parując i pocąc się tłuszczem. Zapach odpadków, krwi, drobniutkich wnętrzności rozdeptywanych na pokładach kutrów i łodzi i spłukiwanych sikawkami wprost do morza, a także zapach wody, która bulgocąc spływała z fabryk na plażę, przyciągał śliskie robaki - roiło się od nich na piasku; ten smród szedł falą tuż nad ziemią i wznosił się coraz wyżej. Teraz łykał go Asto, wyskoczywszy z koleiny. - No i co, szefie! - powiedział. - Taki żeś cwany szofer, a chybiłeś! Szedł dalej po miałkim piasku, znowu w stronę burdelu. W prawej ręce ściskał zmiętoszone banknoty. I tak wkroczył do „zagrody", nie do pawilonów, tylko do „zagrody" z naj- tańszymi prostytutkami, skupiska bud postawionych wprost na piasku, w dwóch rzędach. Murzyni, zawbos, łaziki, pijacy, bezczelni lub zastraszeni cholos*, wychudzeni Chińczycy, starcy; grupki młodych lu- dzi, ciekawskich Hiszpanów albo Włochów, kręciły się po , ,zagrodzie". Spacerowali tu i tam; przechodzili pod drzwiami komórek popatrując i czasami przystając. Prostytutki, w ba- wełnianych sukienkach, siedziały w izbach na niskich fkrzyn- • ( holos z aymara - kundel) - Indianin lub Metys nie będący członkiem wspólnoty, który umie porozumiewać się z białymi bywał w mieście, lepiej lub gorzej zna język hiszpański 4 kach. Prawie wszystkie rozchylały nogi pokazując seks, „lisi- czkę", ogoloną lub nie. Niektórzy Indianie patrzyli na to osłupiali i wchodzili do środka. Dziewczyny brały od nich tyle, na ile ich było stać, od pięciu solów wzwyż, ale nie ulegały błaganiom niektórych, co załamywali ręce przed dziwkami, nie przyjmowały też prezentów z ubrania, jak żakiety, ani tanich pierścionków czy słomkowych kapeluszy, jakie im ofiarowano. Uzbrojeni policjanci pilnowali obydwu rzędów pomieszczeń w „zagrodzie" i czuwali nad bezpieczeństwem całego burdelu. Pozostałe dwa boki „zagrody" stanowiły już tylko mury z cegieł adobe, mocne, chroniące przed wiatrem i piaskiem. „Zagroda", słabo oświetlona dwiema wysoko umieszczo- nymi żarówkami, przykręconymi na krzywym, nieheblowa- nym, drewnianym słupie, wystawiona była wprost na fale zapachów z fabryk i z morza. Wiatr wzbijał do góry obłoki piasku, zatykał nosy gościom. Większość tych klientów przy- chodziła pieszo, z autostrady, a wielu chciało tylko popatrzeć. Nie mieli pieniędzy. Zawracali potykając się o nierówne, wężowate wzgórki piasku, które wiatr usypywał i wygładzał na pustynnej równinie. Cały zespół burdelowych zabudowań i „zagroda" były niewidoczne od strony autostrady, bo zasła- niały je wielkie magazyny mączki rybnej, usytuowane przy samej szosie. Toteż sznury samochodów i pieszych dostawały się do burdelu niepostrzeżenie, żaden z podróżnych przejeż- dżających Autostradą Panamerykańską ich nie widział. Asto podszedł do jednej z komórek od strony morza naprzeciw piaszczystych wzgórz i skalistych Andów. Zavala • jego krajan zjawili się tam na parę minut przed nim. Zavala „wizytował" prawie wszystkie domy publiczne. Znali go tutaj. Razem z Jąkałą kroczył wzdłuż izdebek „zagrody". Niektóre kreolskie prostytutki siedzące na swych skrzynkach pozdrawiały go z daleka. On odpowiadał unosząc rękę albo posyłał im uśmiech, zależnie od tego, czy znajdował się bliżej, czy dalej. Wdychał powietrze głębokimi haustami. Wiatr unosił ze sobą przelotne zapachy; od morza bił ciągle taki sam smród. „Ten rozpustnik we-ę-szy za tymi cuchnącymi «li-lisi- czkami», o, jak to mu się nos rozdy-y-ma", myślał Jąkała. I on także zdał sobie sprawę z pośpiechu, jaki rządził drobnym ciałem rybaka. Zavala zobaczył, że Asto wszedł do izby na samym skraju. 44 Jąkała i Zavala łowili dla tej samej kompanii co Mendieta. Wszyscy trzej widywali kiedyś Indianina Asto, jak gmerał się w morzu przywiązany do mola: uczył się pływać, aby móc się zarejestrować w kapitanacie. Zavala, z nieodłącznym Jąkałą, ruszył teraz ku drzwiom, za którymi zniknął Asto. Z tego narożnika „zagrody" można było dojrzeć łańcuch wysp zamy- kających zatokę i dzielące te wyspy cieśniny, przez które setki rybackich kutrów wpływały i wypływały z portu