... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W tym czasie miała opracować dane, dotyczące realizowanych w branży ubezpieczeń zdrowotnych i zmodyfikować ich założenia tak, by odpowiadały potrzebom klienteli, którą starało się pozyskać Prov-Life. Była to teoretyczna przygrywka do o wiele większego planu: po stuleciu sprzedawania indywidualnych polis na życie, firma rozważała wejście na rynek systemowych ubezpieczeń zdrowotnych. Gdyby doszło do tego posunięcia – a zdania w radzie zarządzającej były podzielone – oznaczałoby to gigantyczną zmianę skali i zasięgu działalności Prov-Life. Na razie uruchomiono program pilotażowy, obejmujący pracowników firmy i ich rodziny. Zachęcano wszystkich do wzięcia w nim udziału i złożenia wniosków w tym samym trybie co zwykli klienci, włącznie z wypełnieniem i nadesłaniem kwestionariuszy. Plan ów miał umożliwić sprecyzowanie niezbędnych dodatkowych działań administracyjnych i analitycznych. Jedyna różnica oprócz liczby wystawionych polis polegała na tym, że składki miało opłacać Prov-Life. Namawianiem pracowników do wzięcia udziału w programie pilotażowym zajmował się szef działu Alex, Randal White. Był on określany w Prov-Life mianem „aktuariusza doskonałego” i cieszył się opinią osoby niosącej światło tam, gdzie panowały ciemności. Dopuszczał do realizacji wszystkie plany perspektywiczne i zatwierdzał prognozy w oparciu o dane z samej firmy oraz całości branży, publikowane w różnych pracach i raportach. Prov-Life szczyciła się rozmiarami zapewnianej przez siebie asekuracji – co z kolei było możliwe dzięki wiedzy, jakiego rodzaju ryzyka należy unikać, a jakie można podjąć. Dzięki temu firma mogła wystawiać polisy na kwoty od dwudziestu pięciu tysięcy do pięciu milionów dolarów. Ponieważ zaś strategia asekuracyjna firmy, rodzaje rozprowadzanych polis i marketing opierały się na rzetelności prognoz działu aktuariuszy, Randal White był ważną postacią. Richard Goebert, lubiący wymyślać dowcipy prezes Prov-Life, zwykł był mawiać, że firma ufała nie Opatrzności, ale Randalowi White’owi. Nic dziwnego, że wpływy White’a sięgały daleko poza kierowany przez niego dział. Był on jednym z trzech dyrektorów firmy z prawem podejmowania decyzji w dwunastoosobowej radzie zarządzającej. Dwoma pozostałymi byli Walter Neumann, główny radca prawny i Newton T. Brady, kierujący finansami. W dziale aktuariuszy krążyła plotka, że kiedy Goebert przejdzie na emeryturę, właśnie White obejmie jego gabinet na siódmym piętrze. Gabinet ten miał wielki balkon – papieski, jak go żartobliwie określano – z którego roztaczał się widok na Westminster Street. Popijając kawę, Alex uruchomiła pocztę elektroniczną i z zaskoczeniem stwierdziła, że istotnie otrzymała wiadomość. Przez chwilę miała niesamowite uczucie, że to przesłanie od Eliota z zaświatów. Wzdrygnęła się i powiedziała sobie, że zachowuje się jak idiotka. Biedaczysko nie żył, i to wszystko. Otworzyła wiadomość, nie sprawdziwszy w końcu, czy została nadana przed, czy po jego zgonie. $$$ PIĘĆDZIESIĄT JEDEN TYSIĘCY DOLARÓW $$$ Informacja krótka i do rzeczy. Alex uśmiechnęła się, pokręciła głową i wybrała numer Marka. – Nie wierzę. – To nie wierz. – Naprawdę ci nie wierzę. – Doskonale. – Mark, to mnóstwo pieniędzy. – To świetny samochód, kochanie. – Ale... – Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć – ... nie stać cię na niego. – Najwidoczniej jednak stać. Alex zamrugała oczyma. Nie orientowała się dokładnie, przypuszczała jednak, że po opodatkowaniu Mark zarabiał około pięćdziesięciu tysięcy rocznie. Już spłacał dom w Cranston wraz z umeblowaniem. Po dodaniu do tego paru przyzwoitych urlopów rocznie – Mark uwielbiał nurkowanie, więc musiały to być Karaiby – nie mogło mu wiele zostawać. – Jakim cudem? – Kochanie, powtarzam ci przez ostatnich parę tygodni – szkoda, że nie zadałaś sobie trudu, żeby mnie posłuchać – moja sytuacja tu, w maszynowni, kształtuje się coraz pomyślniej. Dla Marka dział finansów stanowił serce Prov-Life. – Tak, ale... – Newton był dla mnie bardzo... – urwał, po czym wyszeptał w słuchawkę: – Alex, dostałem zachętę. – Tak, ale nie musisz od razu wyrzucać kupy pieniędzy na samochód. – Nie słuchasz mnie, Alex. Myślałem o innym rodzaju zachęty. Dziewczyna wyprostowała się na krześle i zaczęła zwracać pilniejszą uwagę na słowa Marka. – O co ci chodzi? – Mówiliśmy o tym, że mam perspektywy na zajście wyżej. – Awansujesz? – Na wi-ce-pre-ze-sa – powiedział Mark, sycąc się każdą sylabą. – Wiceprezesa? – Alex rozszerzyła oczy ze zdumienia. – Mark, nie wierzę. Jakim cudem? – Zatkała sobie dłonią usta, ponieważ nagle uświadomiła sobie, o co chodziło. – Mój Boże, nie chcesz chyba powiedzieć... – Mark zaśmiał się cicho. – Przecież umarł dopiero parę dni temu – wyszeptała Alex. Czuła gonitwę myśli, starała się pojąć, co się działo. Przyszedł jej do głowy okropny pomysł. Mark, kiedy kupiłeś samochód? Zapadła długa chwila ciszy, po której Mark odpowiedział: – Oczywiście, tuż po tym, jak zabiłem Eliota. – Roześmiał się znowu. – Daj spokój, nie wymyślaj idiotyzmów. Odpowiadając na kolejne twoje pytanie: nie, nie obejmuję od razu stanowiska po nieboszczyku, ale... sam nie wiem, co się dokładnie stanie. Miałem tylko interesującą rozmowę z Newtonem parę tygodni temu. Powiedział mi, że jak zwolni się jakieś stanowisko, będzie chciał to ze mną przedyskutować, bo orientuje się, co mam do zaoferowania firmie, i tak dalej, i tym podobnie