... masz przeĹźywaÄ Ĺźycie, a nie je opisywaÄ.
Te za, które były w należytej kondycji, przystšpiły do turnieju, zachowujšc wylosowanš przez ich włacicieli kolejnoć. Król, wspomagany przez ministrona Tubatrona, własnoręcznie rejestrował wyniki na liczydłach. Zawody, jak domylicie się, trwały bardzo długo. Nie będę opisywał ich szczegółowo. Wystarczy, jeli powiem, że koguty wydzierały się wniebogłosy, a od ich przeraliwego piania głowa mi o mało nie pękła. Pan Lewkonik ciężko sapał, Hortensja mruczała pod nosem swoje monologi, Dalia kichała, Weronik przecierał szmatkš poręcze ławek i tylko pan Kleks, który w miarę potrzeby umiał się wyłšczyć, beztrosko drzemał pogwizdujšc nosem Marsz Atramentowych Kleksów. Wyniki turnieju w tym roku były imponujšce. Koguty wykazały doskonałe przygotowanie, większoć była w wietnej formie i miała znakomicie postawione głosy. Stu siedemdziesięciu zawodników pobiło rekordy mistrzostw z lat ubiegłych, dwudziestu czterech zapiało z przepisowymi pięciosekundowymi przerwami ponad trzydzieci razy z rzędu. Ale zwycięzcš turnieju został w rezultacie ten sam kogut, którego poznalimy na przyjęciu u Kwaternostra I. Zapiał czterdzieci jeden razy, zapędził w kozi róg wszystkich swoich rywali i utrzymał dotychczasowy zaszczytny tytuł. Wielotysięczny tłum kibiców przez długi czas oklaskiwał zwycięzcę i wiwatował na jego czeć, a król zgodnie z tradycjš zdjšł z głowy koronę i przepchnšł tryumfatora przez jej obręcz, nadajšc mu w ten sposób godnoć Królewskiego Koguta. Na ciemniejšcym już niebie rozbłysły pióropusze fajerwerków, które olepiły kogucich zawodników, a gdy zgasły, siłš kontrastu powiększyły wrażenie ciemnoci. Koguty uległy temu wrażeniu, ucichły i posnęły. Tylko królewski pomazaniec zajšł miejsce na poręczy królewskiego fotela i dumnie potrzšsnšł grzebieniem. Spoza drzew ukazał się rożek wczesnego księżyca. Był to sygnał do rozpoczęcia uroczystoci zaręczynowych. Ministron Tršbatron wdrapał się po drabinie na konar figowego drzewa. Jego tubalny głos, pomnożony przez setki głoników, obwiecił tłumom, że król Alamakoty Kwaternoster I postanowił wstšpić w zwišzek małżeński, na potwierdzenie czego odbędš się wobec zgromadzonego ludu królewskie zaręczyny z obecnš tu pannš Różš Lewkonik, córkš Anemona i Multiflory. W odpowiedzi na obwieszczenie z dziesištek tysięcy płuc wydobył się ogłuszajšcy okrzyk radoci, który, powtórzony przez echo, wstrzšsnšł jak wicher wierzchołkami drzew. - Brawomakota! Brawomakota - wrzeszczały na cały głos dzieci szkolne i oseski w wózkach. Koguty przebudzone tš potężnš. wrzawš zapiały dononym chórem, po czym znowu zapadły w sen. Niespodziewanie rozległo się jeszcze dodatkowe "kukuryku", wykonane przez mistrzowski duet złożony z Alojzego i pana Kleksa. A gdy nastšpiło ogólne uspokojenie, rozpoczęła się właciwa ceremonia zaręczyn. Do pary dostojnych oblubieńców zbliżył się ministron Tubatron podajšc na srebrnym półmisku zaręczynowe jajko. Zniosła je specjalnie pasiona złotym prosem kura z rasy bramaputra, uszlachetnionej przez rasę bojowców alambajskich. Następnie premier Trondodentron przedhistorycznym mieczem legendarnego króla Bambosza Kolawego przecišł jajko na dwoje. Zamiast żółtka wypadły zeń złote piercienie, które ministron Tršbatron włożył na palce króla i Róży, wygłaszajšc po alambajsku zaręczynowš formułę: Urba lursy w jeden wišż, Durbra żurna, durbry mšż. I znowu wystrzeliły fajerwerki rysujšc na tle nieba wizerunki oblubieńców, znowu przebudzone koguty zapiały chórem, a zespół zestrojonych muszli odegrał hymn narodowy. Po zakończeniu częci oficjalnej w wietle lampionów i ogni sztucznych rozpoczęła się zabawa ludowa. Natomiast król z narzeczonš oraz dostojnicy i zaproszeni gocie ruszyli w drogę powrotnš. Fregata potoczyła się szybko po opustoszałych ulicach, my za gazowalimy na naszych hulajnogach. - Możemy jutro spokojnie odpłynšć! - zawołał wyprzedzajšc mnie pan Kleks. - Pchnęlimy Alamakotę na nowe tory! Otworzylimy przed niš olniewajšce perspektywy. Jeszcze dzisiejszej nocy napiszę na ten temat dwutomowe dzieło pod tytułem "Kleksomakota". Jak widać, w genialnej głowie uczonego nieustannie kłębiły się wielkie, twórcze myli. POŻEGNANIE Z PRZYGODĽ "Płetwa Rekina" wypłynęła poza redę. W oddali powiewały ledwie dostrzegalne chusteczki, którymi żegnali nas dostojnicy Alamakoty, rodzina Lewkoników i nasi przyjaciele. Tylko Alojzy stał nieruchomo na pokładzie bajkajaku, z rękš przyłożonš do admiralskiego kapelusza. Odprowadzał nas do granicy wód terytorialnych. Ale i on wkrótce zniknšł nam z oczu. Chociaż Rezeda obiecała rodzicom, że najbliższe wakacje spędzimy wspólnie w Alamakocie, teraz markotnie spoglšdała w dal, przejęta pierwszym rozstaniem z rodzinš. Szybko jednak odzyskała zwykłš pogodę ducha. Usiadła obok kapitana statku i wraz z nim przystšpiła do rozwišzywania krzyżówek. "Płetwa Rekina" była to staromodna motorowa łajba, która mogła rozwijać niewielkš szybkoć, a byle burza groziła jej zatopieniem. Na szczęcie kapitan miał wyjštkowego nosa i potrafił tak lawirować, że przemykał się zręcznie pomiędzy nieprzychylnymi wiatrami. Wolał raczej nadłożyć drogi, niż wadzić się z nawałnicš