... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Czy mogę poczęstować cię czymś jeszcze? - zapytał Delvor. - Nie, wielkie dzięki, jestem już syty. - Zwrócił się do Belgaratha. - Czy chcieliście dotrzeć przed latem aż do Tol Honeth? - Nie poruszamy się przecież aż tak wolno - zaprotestował Belgarath. Beldin wydał nietaktowny dźwięk. - Miejcie oczy otwarte jadąc na południe - poradził. - Pewien Malloreanin rozpytuje o ciebie i pozostałych. Wynajmuje ludzi w różnych miejscach na Wielkim Trakcie Zachodnim. Belgarath spojrzał na niego ostro. - Czy możesz nam podać jakieś imię? - Używa wielu, ale najczęściej mówi się o nim Naradas. - Czy wiesz mniej więcej, jak on wygląda? - zapytał Silk. - Zdołałem się dowiedzieć tylko tego, że ma śmieszne oczy. Z tego, co mi mówiono, są całkiem białe. - No - odezwał się Delvor. - No, no, no. - A co to ma znaczyć? - zwrócił się do niego Beldin. - Człowiek o białych oczach jest teraz na Jarmarku. Tu również zadaje mnóstwo pytań. - To ułatwia sprawę. Każ komuś wbić mu nóż w plecy. Belgarath pokręcił głową. - Legioniści, którzy patrolują Jarmark, denerwują się, kiedy nie wiadomo skąd zaczynają się pojawiać jakieś ciała. Beldin wzruszył ramionami. - Walnijcie go czymś w głowę i pociągnijcie kilka mil na równinę. Poderżnijcie mu gardło i zakopcie w dole. Przed wiosną nie powinien puścić pędów. - Spojrzał na Polgarę z niewinnym uśmiechem. - Jeśli nadal będziesz skubać te bułeczki, roztyjesz się. I tak jesteś już dość pucołowata. - Pucołowata? - Nic nie szkodzi, Pol. Niektórzy mężczyźni lubią kobiety z dużymi tyłkami. - Może byś starł sobie konfitury z brody, wujku. - Zostawię je na lunch. - Podrapał się pod pachą. - Znowu wszy? - zapytała zimno. - To zawsze możliwe. Nie przeszkadza mi kilka. Są lepszym towarzystwem, niż większość ludzi, których znam. - Dokąd się teraz wybierasz? - zapytał Belgarath. - Z powrotem do Mallorei. Chcę pogrzebać trochę w Dar-sshivie, może uda mi się trafić na coś o Zandramasie. Delvor przyglądał się ukradkiem ponuremu mężczyźnie i gorączkowo się nad czymś zastanawiał. - Czy chcesz wyruszyć natychmiast, panie Beldinie? - zapytał. - Dlaczego pan pyta? - Chciałbym zamienić z panem słówko na osobności, jeśli ma pan chwilę czasu. - Tajemnice, Delvorze? - powiedział Silk. - Nie o to chodzi, mój drogi. Mam pewien plan, ale chciałbym dokładniej go opracować, zanim wam o nim powiem. - Zwrócił się do garbusa. - Może wybierzemy się na przechadzkę, panie Beldinie. Ten pomysł może się panu spodobać, a cała sprawa zajmie tylko chwilę. Beldin był zaintrygowany. - Dobrze - zgodził się i wyszli na zewnątrz na drobny poranny deszcz. - O co w tym wszystkim chodzi? - chciał wiedzieć Garion. - To taki denerwujący nawyk, który Delvor ma od czasów Akademii. Lubi wprowadzać w życie jakiś przebiegły plan, nikogo wcześniej nie ostrzegając. Dzięki temu może potem siedzieć sobie i napawać się tym, że wszyscy są tak zaskoczeni i pełni podziwu. - Mały człowieczek spojrzał na stół. - Myślę, że zjem jeszcze kawałek tej kiełbaski - powiedział - i jeszcze kilka jaj. Do Tol Honeth jeszcze kawał drogi, więc chcę się zabezpieczyć przed tym kiełkiem. Polgara zwróciła się do Ce'Nedry. - Czy zauważyłaś, że kiedy niektórzy ludzie znajdą temat, który uważają za śmieszny, trzymają się go bez końca i nie zauważają, że wszyscy są nim już śmiertelnie znudzeni? Ce'Nedra spojrzała na Silka z przebiegłym błyskiem w oczach. - Rzeczywiście, Polgaro. Czy nie sądzisz, że to z powodu ograniczonej wyobraźni? - Jestem pewna, że to musi mieć coś do rzeczy, moja droga. - Ciocia Pol uśmiechnęła się do Drasanina promiennie. - Czy chciałbyś jeszcze pożartować, Kheldarze? - Cóż, nie, Polgaro. Chyba nie. Delvor i Beldin wrócili tuż przed południem. Obaj uśmiechali się z zadowoleniem. - To było naprawdę mistrzowskie posuniecie, panie Beldinie - pogratulował mu Delvor, kiedy weszli do namiotu. - Dziecinna zabawa - Beldin wzruszył lekceważąco ramionami. - Ludzie zawsze myślą, że w zdeformowanym ciele mieści się niesprawny umysł. Wiele razy to wykorzystywałem. - Jestem przekonany, że w końcu powiedzą nam, o co chodzi - oświadczył Silk. - To nie było zbyt skomplikowane, Silku - powiedział mu Delvor. - Będziecie mogli teraz wyjechać i nie martwić się już o tego ciekawskiego Malloreanina. -Och? - Chciał kupić informacje - gospodarz wzruszył ramionami - więc sprzedaliśmy mu parę i wyjechał w pośpiechu. - Odbyło się to mniej więcej tak - odezwał się Beldin. Pochylił się nieco bardziej, celowo podkreślając swój garb; jego twarz przybrała wyraz krańcowej tępoty. - Proszem waszmości - powiedział piskliwym głosem, z którego przebijała służalczość. - Podobnież chcieliśta znaleźć takich ludzi i dać pieniędzy, jak kto wam powie, gdzie oni są. Ja żech ich widział i mogę powiedzieć, gdzie byli, jak mi dacie dużo pieniędzy. De dacie? Delvor zaśmiał się zachwycony. - Naradas złapał się na to. Zaprowadziłem do niego pana Beldina i powiedziałem mu, że znalazłem kogoś, kto zna ludzi, których on szuka. Uzgodniliśmy cenę, po czym wasz przyjaciel wystrychnął go na dudka. - Dokąd go wysłałeś? - zapytał Belgarath. - Na północ. - Beldin wzruszył ramionami. - Powiedziałem mu, że widziałem wasz obóz przy trakcie w Puszczy Arendyjskiej. Że ktoś z was zachorował i zatrzymaliście się tam, aby się nim zaopiekować. - Czy niczego nie podejrzewał? - dopytywał się Silk. Delvor pokręcił głową. - Ludzie stają się podejrzliwi, jeśli otrzymują pomoc bez przyczyny