... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zamknęła oczy. Serce biło jej mocno. Tego wieczoru podczas posiłku weszła do holu ciesząc się, że jest tu tak głośno i tłoczno. W obecności tych wszystkich ludzi czuła się bezpieczniej. Zobaczyła Edmonda, siedzącego na wielkim krześle pana domu. Po lewej ręce miał nowego księdza, a jej krzesło po prawej stało puste. Szła coraz wolniej, nie mogąc oderwać wzroku od młodego duchownego. W jasnym świetle pochodni ujrzała, jak jego kruczoczarne włosy lśnią czystością i zdrowiem. Ubrany był skromnie, ale w przeciwieństwie do innych znanych jej księży strój miał czysty i schludny. Mimo że okrywał go luźny habit, widać było, że jest szczupły i dobrze zbudowany. Nie wyglądał też na człowieka, który zajmuje się tylko sprawami ducha. Był zdrowy i wysportowany. Równie dobrze mógłby być rycerzem. Miał fascynującą twarz. Nie mogła od niej oderwać oczu, kiedy podchodziła wśród tłumu ludzi do prezbiterium. Wszystko w jego twarzy było piękne, poczynając od kształtnych brwi, na dołku w brodzie skończywszy. Cerę i oczy miał ciemne jak Saracen. Kiedy mówił, wspierał słowa gestykulując wąskimi, kształtnymi dłońmi. Wyglądał na inteligentnego. Był duchownym, ale również przystojnym mężczyzną, na którego przyjemnie było spojrzeć. Nagle podniósł wzrok i ujrzał ją. Jego twarz zastygła. Znów miała wrażenie, jakby go znała. Czuła się naga i niezdolna do obrony. Rozumiała jednak, że on nie widzi jej uczuć, nie podziela ich i nie ma zamiaru wykorzystać. Tak, wykorzystać. Widziała, jak na nią patrzy i przechyla pytająco głowę. Nic nie czuł. Musiał podejrzewać, że jest szalona. Szybko spuściła wzrok i podeszła do swego krzesła. Edmond z Clare skinął głową w stronę Darii i kazał napełnić jej talerz, a potem zwrócił się znów do księdza. Nie zauważył w jej zachowaniu nic dziwnego. Roland żuł przez chwilę duszone mięso. Musiał pozbierać myśli. Widział, jak Daria siada po prawicy Clare’a i wpatruje się w talerz. Odpowiedział na pytanie, które zadał mu Clare, ale uciekł mu, kiedy tylko nadarzyła się sposobność po omdleniu dziewczyny. Widział zdziwienie w jej oczach, kiedy nań spojrzała, zaskoczenie spowodowane dotknięciem dłoni. Wydało mu się to dość dziwne i skłonny był myśleć, że dziewczyna postradała zmysły. Zachowywała się, jakby go znała, jakby go rozpoznała, ale to niemożliwe. Nie widział jej nigdy wcześniej. A na pewno by ją zapamiętał. Była gładka, przyjemna dla oka, nic więcej. Rysy miała drobne i delikatne. Mogły się podobać większości mężczyzn, a jednak nie była idealnie piękna. W jej wyglądzie dostrzegał jakaś skazę; naturalną żywiołowość przytłumiło życie w niewoli. Ciemne włosy nosiły odcienie jesieni, ale wydały mu się wyblakłe. Czysta zieleń oczu jaśniała lub ciemniała w zależności od nastroju. Dzisiejszego popołudnia jej oczy były ciemne jak Morze Irlandzkie podczas sztormu, a teraz pojaśniały i wydawały się łagodne. Była szczupła i raczej niska, ale brodę nosiła wysoko, co przydawało jej godności i majestatu. Wiedział, że jest silna i odważna. Policzki miała lekko zapadnięte i wydawała się zmęczona, co z pewnością wynikało z jej obecnego położenia. Roland rozumiał nawet, dlaczego Edmond z Clare chciał ją sobie wziąć za żonę. Widział w niej pewnie kobietę wytrwałą. Na samą myśl potrząsnął głową. Nie, hrabia widział w niej młódkę w pełni sił i zdrowia, która da mu pięciu synów. Jeśli dopisze mu szczęście, dziewczyna nie umrze w połogu jak jego dwie poprzednie żony. Potem Roland przypomniał sobie jej zmienioną twarz, kiedy go ujrzała. A może po prostu rozbolał ją brzuch. Modlił się, by tak było. Zastanawiał się, czy odpowiednio przygotował się do roli. Może go przejrzała? Może odkryła w nim oszusta i kłamcę. Może nie uwierzyła, że jest duchownym? Edmond z Clare wciąż zadawał mu pytania. Roland odpowiadał płynnie i swobodnie. Od dwóch tygodni przygotowywał się do nowej roli, poświęcając cały czas nauce. Nie mógł pozwolić sobie na pomyłkę. Życie jego i dziewczyny wisiało na włosku. Spodobało mu się imię „ojciec Koryntian". Miało lekko wschodnie brzmienie. Ale ta okropna dziewucha... co jej się stało dziś po południu? Musi szybko ją stąd wydostać i jeszcze szybciej dostarczyć do domu. Zadrżał i ugryzł jeszcze kawałek przesolonej pieczeni. Musi się dowiedzieć, czy ona jeszcze jest dziewicą. Wydawało mu się, że jest. Z tego, co dotychczas słyszał o Edmondzie z Clare, wynikało, iż honor wiele dla niego znaczy. Dziewczyna nie wyglądała na maltretowaną. Za to wyglądała na bardzo zdziwioną. Podczas całego, długiego posiłku nie spój rżała na niego ani razu. Roland postanowił jak najszybciej odkryć przyczynę jej zasłabnięcia. Tego wieczoru prowadził dysputę teologiczną z Edmondem