... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
To nie była jego wina, że musiał zatrzymać się w połowie drogi z powodu zapchanej dyszy gaźnika. Znalezienie i usunięcie usterki zajęło mu piętnaście minut, ale nawet on sam był zdumiony czasem, jaki osiągnął na pozostałym dystansie. Przy wejściu na dworzec nieomal zderzył się z Rogerem Conwayem. — Cześć — powiedział Święty. — Dokąd się wybierasz? Za chwilę przyjedzie pociąg. Conway popatrzył na niego, po czym milcząco wskazał zegar w hallu kasowym. Simon spojrzał i zbladł. — Ale mój zegarek — zaczął idiotycznie — mój zegarek… — Musiałeś zapomnieć o nakręceniu go ostatniej nocy. — Czy pociąg przyjechał? Conway skinął głową. — Nie jest wykluczone, że mogłem ją przegapić, ale przysiągłbym, że Pat nie było w pociągu. Prawdopodobnie nie zdążyła… — W takim razie na Brook Street musi być telegram od niej. Jedziemy tam, nawet jeśli na drodze stanęłyby nam wszystkie armie Europy. Pojechali. Conway wolałby nie pamiętać tej jazdy. Wydawało się, że na Brook Street panuje spokój. Paliły się lampy i szybko zapadał zmrok, gdyż chmurzyło się pod wieczór. Jak można było się spodziewać w niedzielę, na ulicy było mało ludzi i niewielki ruch: żadnego śladu jakiegokolwiek zamieszania. Jakiś mężczyzna stał niedbale oparty o latarnię, paląc fajkę, jakby nic innego nie miał do roboty. W pewnym momencie — gdy byli już pod domem — podszedł do niego drugi i rozmawiał z nim przez chwilę, Święty zignorował ten incydent. Templar wpadł przez frontowe drzwi i pobiegł na górę, jak trąba powietrzna. Conway podążał za nim. Rzeczywiście wierzył, że Święty poradziłby sobie z oddziałem policji lub z całym batalionem Anielskich Pysków, ale tu nie było ani jednego, ani drugiego. Mieszkanie również było nienaruszone i wyglądało tak, jak je zostawili. Ale telegramu nie było. — Może ją przegapiłem — powiedział bezradnie Conway. — Może właśnie jedzie tutaj. Taksówka mogła się zepsuć, lub miała mały wypadek… Przerwał nagle, widząc błysk w oczach Świętego. — Spójrz na zegar — powiedział Święty z hamowaną wściekłością. Roger spojrzał na zegar. Wskazywał za kwadrans dziesiątą. I zobaczył straszliwy wyraz twarzy Świętego, który go wręcz zahipnotyzował. To nadeszło szybciej niż cokolwiek, co się dotąd przydarzyło Rogerowi Conwayowi. Zakręciło nim aż do utraty orientacji, podobnie jak traci orientację człowiek zagubiony w małej łódce pośród tropikalnej nawałnicy. Cios przyszedł zbyt gwałtownie. Czuł wstrząs, lecz nie był w stanie określić rodzaju tego ciosu, nie był nawet pewny, czy został on w ogóle zadany — w możliwym do zrozumienia sensie tego słowa. Był w stanie tylko popatrzeć na zegar i powiedzieć bezradnie: — Jest za kwadrans dziesiąta. Słyszał głos Świętego: — Dałaby mi znać, gdyby spóźniła się na pociąg… — Albo czekałaby na następny. — Och, na miłość Boską! — zniecierpliwił się Święty. — Nie słyszałeś, jak dzwoniłem do niej z Maidenhead? Przejrzałem wtedy wszystkie pociągi i wiem, że następny przyjeżdża do Londynu dopiero jutro rano o trzeciej pięćdziesiąt jeden. Czy sądzisz, że czekałaby na ten pociąg i nie wysłałaby telegramu? — Jeśli więc nie widziałem jej na Paddington i nic nie przytrafiło się jej taksówce… Święty w odpowiedzi wziął papierosa i zapalił. Jego dłonie były pewne jak nigdy, a twarz przybrała wyraz lodowej maski. — Jeszcze piwa — powiedział. Roger ruszył spełnić polecenie. — I mów do mnie — powiedział Święty. — Mów do mnie spokojnie i rozsądnie, rozumiesz? Bo głupie sugestie mi nie pomogą. Nie muszę dzwonić do Terry’ego i pytać, czy Patrycja zdążyła na pociąg, ponieważ wiem, że zdążyła. Nie muszę pytać, czy jesteś absolutnie pewny, że nie przegapiłeś jej na stacji, bo wiem, że jej tam nie było… Święty z premedytacją łamał zapałkę na drobne kawałki i rzucał je, jeden po drugim, do popielniczki. — I nie mów mi, że się podniecam bez powodu. Powtarzam ci, ja wiem. Wiem, że Pat jechała zwykłym pociągiem, który zatrzymuje się w wielu miejscach, zanim dojedzie do Londynu. Wiem, że Marius dostał Pat i będzie próbował wykorzystać to, aby zmusić mnie do oddania Vargana. Wiem również, że mam zamiar znaleźć doktora Rayta Mariusa i zabić go. Więc mów do mnie spokojnie i rozsądnie, Rogerze, bo inaczej oszaleję. ROZDZIAŁ VI JAK ROGER CONWAY PROWADZIŁ HIRONDELA, A ŚWIĘTY WZIĄŁ NÓŻ DO RĘKI Conway miał w obydwu rękach po pełnym kuflu piwa. Spoglądał na nie tak, jak mógłby patrzeć ktoś na parę smoków, które przybłąkały się do jego salonu. Z jakiegoś powodu wydało się Rogerowi niewytłumaczalnie śmieszne, że stoi tak na środku pokoju Świętego, z kuflem piwa w każdej ręce. Odchrząknął. — Czy jesteś pewien, że… nie za dużo tego? Powiedziawszy to uświadomił sobie, że była to idiotycznie bezsensowna uwaga, za którą — gdyby wypowiedział ją ktoś inny — ochoczo zarządziłby egzekucję. Postawił kufle na stole i z odrazą zapalił papierosa