... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Odniosło to taki skutek, że wyglądał teraz jakby miał obstrukcję. Ech, co tam! Jedynym strojem, w którym chodził od czasu przyjazdu do Tajlandii był obszerny kombinezon lotniczy. Dobrze maskował sylwetkę, a ponieważ pilotom w strefie działań wojennych odroczono obowiązkowe badania lekarskie, Osioł doszedł do wniosku, że ma jeszcze trochę czasu, zanim ktoś go wykopie z Sił Powietrznych z powodu marnej kondycji fizycznej. Niewątpliwie lekarz da mu popalić, kiedy zgłosi się do nowej bazy w Stanach, ale o to będzie się martwił później. Na razie miał pilniejsze problemy do rozwiązania. Przede wszystkim musi się jakoś pozbyć Starka, zanim ten zrobi coś, co któregoś z nich będzie kosztować życie. Wczorajsza nocna konferencja pozostawiła w Ośle uczucie niesmaku. Rozmawiali przez ponad godzinę, ale nie był w stanie dotrzeć do tego człowieka. Nawet wtedy kiedy oskarżył go, że specjalnie wykręcił się od uczestnictwa w locie bojowym, Stark zachował kamienny spokój. Upierał się, że po tym, jak zgubili się przy starcie, ani razu nie udało mu się dostrzec maszyny Osła, i trwał przy tym jak skała. Nie było sposobu, aby ktokolwiek udowodnił mu kłamstwo. To, że pozostałe samoloty zdołały do siebie dołączyć, nie miało tutaj najmniejszego znaczenia. - Posłuchaj - powiedział Osioł - tak między nami dziewczynami; nic nie wyjdzie poza ten pokój, ale muszę ci powiedzieć, że się do tego nie nadajesz. Nigdy w życiu nie groziłem nikomu, że złożę na niego raport, i do cholery, teraz też nie chcę tego robić. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, to zwyczajnie nie jest twoja działka. W kabinie myśliwca nie masz czego szukać. W końcu przez ciebie komuś stanie się krzywda. Co cię, u diabła, podkusiło, żeby się zgłosić na ochotnika do Trudów! Z tymi koneksjami, jakie zapewne masz, mógłbyś dostać każdy przydział w Azji Południowo-Wschodniej. Mógłbyś teraz siedzieć w Sajgonie, miałbyś willę i dziewczynki na każde zawołanie, albo byłbyś jakimś ważniakiem w bazie B-52 w U Tapao, na Okinawie albo Guam. Dla kogoś, kto ma takie plecy, byłoby to lepsze rozwiązanie niż kręcić się tu, marnować czas i zgrywać pilota myśliwca. Na twarzy Starka nie malowało się żadne uczucie; milcząc, wpatrywał się w Osła przez dłuższą chwilę, po czym odparł: - Majorze, wolno panu uważać, że nie jestem dobrym pilotem myśliwca, ale zapewniam, że będę nim, kiedy nabiorę trochę doświadczenia. Nigdy w życiu nie odniosłem porażki i nie mam zamiaru teraz tego zmieniać. A co do zgłoszenia się na ochotnika na szkolenie myśliwców, choć to nie pana sprawa, powiem, że miałem po temu naprawdę ważny powód. Wiem, że mogłem tu sobie załatwić dawny przydział. Tyle tylko, że wtedy wciąż miałbym wąską specjalizację, bez doświadczenia bojowego, jeśli nie liczyć B-52. Muszę mieć pełną turę lotów bojowych i sprawdzić się w najagresywniejszym stylu latania, jaki w ogóle istnieje. A to oznacza Thudy. Może pan nie zauważył, ale typując kandydatów na generałów bierze się także pod uwagę wszechstronność zdobytego doświadczenia. Łatwo zostać jakimś pułkowniczyną; wystarczy się w czymś wyspecjalizować, ale prawdziwe schody zaczynają się dopiero przy rangach generalskich. I zapewniam pana, pewnego dnia będę nosił gwiazdki. Czy to jest dostatecznie wyczerpująca odpowiedź na pańskie pytanie? - Tak - powiedział Osioł. - Dostateczna odpowiedź na pieprzone pytanie. Postanowiłeś dostać te gwiazdki, nawet gdybyś musiał dojść do nich po trupach, i jest bardziej niż prawdopodobne, że tak się stanie, jeśli nadal będziesz pieprzył wszystko, czego się dotkniesz. Dzisiaj w nocy wysłałeś nas w misję osłabionych o jeden samolot, bo nie spodobały ci się warunki lotu. Ciekawy jestem, co się stanie, kiedy dostaniemy się w kolejne szambo, które akurat ci się nie spodoba. Wtedy też nas zostawisz? - Majorze - odparł z kamienną twarzą Stark - jeżeli tej nocy ktoś coś spieprzył, to tylko pan. Może nie jestem tu długo, ale wiem, że jeśli jeden z samolotów z jakiegokolwiek powodu zawraca, druga maszyna pary ma lecieć do domu razem z nim. Nie przypominam sobie, aby pan tak właśnie postąpił. Osła uderzyła bezczelność tego człowieka. - Dickie - powiedział łagodnym tonem - wyjaśnijmy sobie jedno. To moja eskadra i ja ustanawiam reguły. Według nich cała eskadra żyje i umiera. Jeżeli wydaje ci się, że pozwolę, aby jakieś gówienko ze sztabu podważało moją pozycję w eskadrze, to grubo się mylisz. Chcesz podtrzymać ten zarzut, proszę bardzo, idziemy obudzić Starego. W przeciwnym razie trzymaj tę swoją pieprzoną mordę na kłódkę. Myślę, że najlepiej byłoby, gdybyś poprosił o przeniesienie do innej eskadry. - Wierz mi, już próbowałem. Dowódca dywizjonu odmówił - odpowiedział Stark. - Jeśli zdaje ci się, że chcę być w eskadrze dowodzonej przez zapijaczoną, dawno przebrzmiałą sławę, robisz większy błąd niż ten, który przypisujesz mnie. I nie próbuj mi więcej grozić raportem. Dla twojej informacji; rzeczywiście, mam plecy. Mogę spowodować, że każdy raport, jaki napiszesz, zniknie z moich akt. A jeśli o tym mowa, mam kilku przyjaciół w Waszyngtonie, którzy mogą sprawić, że resztę swojej kariery pilota spędzisz na biegunie. Uważaj więc, komu grozisz, majorze. Może się okazać, że odbije się to na tobie i obudzisz się z ręką w nocniku. Osioł podniósł się z krzesła, zupełnie poważnie myśląc o tym, żeby przywalić Starkowi. - Pamiętajmy o jednym, Dickie. Twoje latanie jest gówno warte, a to oznacza, że tylko ten stary zużyty pilot może spowodować, żeby nie odstrzelili ci dupy