... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

To akurat jest bardzo proste. Pan nigdy jeszcze nie pracował. Nawet na zlecenie. Na co dzień szwenda się pan po mieście, a pański talent krasomówcy zjednał panu opinię człowieka nadętego. Nie ma pan rodziny ani przyjaciół. Nie ma pan żadnych oszczędności. Nie ma pan kłopotów z policją. Pan nie ma w ogóle nic. Kiedy pan tu wchodził, nie dostrzegłem nawet pańskiego cienia. - Coś jednak mam. - Co? - odchylił nieco zasłonę i widziałem, że jego twarz nie jest już taka miła. Czarne włosy opadły mu na czoło, a wargi wygięły się w dół, zdecydowanie za nisko, żeby powiedzieć, że jest zadowolony. - Co pan ma? - powtórzył. - Mam garba. - Nie o tym mówimy, panie Bossy. Garba pan nie nabył. Teraz ja skinąłem głową. - Prawda. Jest to prezent. Wykrzywiłem smutno twarz i pomyślałem, że Abraham Farrell nie wezwał mnie tu z byle powodu. Zbyt się denerwował. - Ale to chyba nie to chciał pan mi powiedzieć. W sumie jakoś się przyzwyczaiłem. Da się żyć. - Skąd. Nie przyzwyczaił się pan. Ani trochę. Ale to faktycznie nie jest ważne. To, co panu powiedziałem, też nie. Mam pieniądze i swoje źródła informacji. Powtarzam tylko rzeczy oczywiste dla wszystkich. Farrell przygładził włosy i jeszcze jedna zmarszczka przecięła jego twarz. Przestało mi się to podobać. Ten człowiek potrzebował... - No, Bossy. Widzę, że się pan domyśla... Tak. Ja wiem. - To niemożliwe - odpowiedziałem powoli. - Tego nie wie nikt. Zbliżyłem się do Farrella i jednym szarpnięciem podniosłem żaluzje. Uśmiechał się. - Nie - złapałem go za klapy marynarki. - Proszę cię. Nie są na sprzedaż. Ja nie chcę, żeby oni też je znali. Te twoje filmy są trochę inne, zupełnie inne... Ja... Ale on nie drgnął nawet. Stał przed oknem i patrzył na jedną z tych białych rzeźb, a mnie zaczęło się wydawać, że ta rzeźba patrzy na mnie, i wtedy zauważyłem też, że uśmiech Farrella jest uśmiechem smutnym. - Panie Bossy. Ja nie chcę żadnej z pańskich książek. Proszę mi wierzyć. To, co pan napisał, zupełnie mnie nie interesuje. Garb znowu zaczął mnie swędzieć, bo nagle zrozumiałem, że gdyby chciał wejść do mojego mieszkania i zabrać mi moją maszynę, nie potrafiłbym go powstrzymać. Byłem niczym. Wróciłem na swoje oparcie, ale i stąd widziałem tę przeklętą rzeźbę. Farrell wybrał dobre miejsce na rozmowę. - Czego pan chce? - Wie pan, co przynosi mi największy szmal? Zacisnąłem zęby. - Nie. Nie znam się na tym całym gównie. Odwrócił do mnie twarz i teraz patrzyli już razem. Zawsze kiedy ktoś na mnie patrzył, garbiłem się jeszcze bardziej. - Jest taka jedna rzecz. Nazywa się "Brama 403". Tak naprawdę, tylko to trzyma Wydawnictwa Farrella przy życiu, drogi panie Bossy. Ale jak to w życiu i u mnie pojawiają się problemy. Zapali pan? - Nie. Chwilę wydmuchiwał niebieskie strużki, a potem podszedł do mnie, tak blisko, że przysłonił całe okno. Odetchnąłem. - Poprzedni autor odmówił współpracy. Po czterdziestu latach. Ale to wciąż nie jest największy problem. Czy znasz Adriana Slypera? - Może znam, a może nie. I wciąż pana nie rozumiem. - Ależ tak. Ten skurwysyn zażyczył sobie, żebyś to ty pisał dalej "Bramę 403". On cię zna. Wie, że piszesz. Farrell znowu się odsunął, ale tym razem nie zdążyłem zobaczyć tej rzeźby. Zwymiotowałem na dywan. Czasem, kiedy jest mi szczególnie źle, lubię sobie rzygnąć. Nic się nie poprawiło. Mżawka zamieniła się w deszcz, wiatr w wicher, a mój wrzód w wiele różnych chorób. Siedziałem w swoim pokoju. Paliłem. Myślałem. Dwa stare Gitany, to było wszystko, co udało mi się odnaleźć w połach hotelowego uniformu. Jednego z nich wzięła Florence. - Wiesz - powiedziałem. - Teraz, kiedy tak słabo widzę i ciebie, i wszystko dookoła, dopiero teraz zauważam, jak mało zapamiętałem. Chciałbym coś wspomninać, ale jedyne, co mam w głowie, to te cholerne podłogi i moje wiadro pełne proszków. Nie ma obrazów tętniących kolorami, nie ma ojca, który by na mnie krzyknął, nie ma szkoły i czerwonego prześcieradła. Nie ma nawet tego, co opowiedzieli mi inni. Zaciągnąłem się papierosem. - A ja? Jak mnie zapamiętałeś, Vit? Milczałem chwilę. - Zapamiętałem cię dobrze, Flo. Jesteś wysoką kobietą i wiem, że zawsze miałem problem, żeby powiedzieć, co w tobie było najdłuższe. Nogi, dłonie, twarz czy może spojrzenie. Nosisz wiele srebrnych bransolet i często malujesz usta. Pamiętam, że twoja szminka była bardzo czerwona. Pamiętam, że często na nią patrzyłem, bo zostawiałaś ją na petach, które zamiatałem z podłogi. Florence przeszła przez pokój. Wydawało mi się, że zatrzymała się przed oknem i że na coś patrzy. Tak. Coś tam było. Dawniej i ja lubiłem patrzeć przez to okno. - Biedny Vitalik - usłyszałem. - Czyżbyś zapomniał, co robię? Właśnie. Tego nie potrafiłem sobie przypomnieć. - Nie... - odpowiedziałem z wahaniem. - Nie wiem. Poczułem jej zapach i nagle przypomniał mi się Adrian Slyper. Jego nie mogłem zapomnieć