... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Za jaki miesiąc dojdziemy może i do wody. — W lesie można przenocować — wymamrotała niepewnie Okrętka. — Pokaż tę mapkę! — zażądała gniewnie Tereska, podnosząc się z pieńka. — Albo ten twój kumpel jest niedorozwinięty, albo ty. Nie było żadnych wielkich stogów siana ani żadnego żółtego pola. Diabli wiedzą, gdzie jesteśmy! — Ale szosa się zgadza i słup telegraficzny był! — zaprotestował Januszek. Oparł swoje brzemię o pień drzewa i wygrzebał z kieszeni pogniecioną kartkę papieru, którą Tereska od razu wydarła mu z ręki. — Skręciliśmy gdzie trzeba i jesteśmy w odpowiedniej okolicy, ja wam to mówię! — Słupów telegraficznych było dosyć dużo — wytknął zgryźliwie Zygmunt. — I wszystkie podobne do siebie… Czarowna podróż dwoma zatłoczonymi autobusami, a potem na piechotę, kamienistą, zakurzoną drogą wśród pól wywarła wyraźny wpływ na nastroje i przygasiła nieco pierwotny zapał. Potępienie kretyńskiego pomysłu wyprawy na raki zaczynało już delikatnie kiełkować. Jedyną pociechę stanowił zabrany przez Januszka składany rower, który służył teraz jako środek transportu. Jechać na nim, oczywiście, było niemożliwe, załadowany i obwieszony bagażami do ostatnich granic wytrzymałości pozwalał się tylko prowadzić. Drąg od starej siatki Zygmunta, sprawiający szalone trudności w autobusie, teraz okazał się wprost bezcenny, zastępował bowiem ramę. Myśl, że bez roweru trzeba by to wszystko nieść na plecach, łagodziła nieco stosunek do Januszka. — Zdaje się, że za drugim razem skręciliśmy obok niewłaściwego słupa — powiedziała ponuro Tereska, studiując pogniecioną kartkę. — Siano zawieźli do stodoły, a to żółte przekwitło i zmieniło kolor… — Tak od razu przekwitło? — przerwał niedowierzająco Januszek. — Trzy tygodnie temu było żółte. Ty, weź to… Podtrzymał osuwający się rower, przekazał go Zygmuntowi i razem z Tereską jął oglądać kartkę. — Może skosili? — powiedziała Okrętka i również podniosła się z mchu. — Mam wrażenie, że po drodze było coś skoszonego. — Nawet taka większa ilość — przyświadczyła sarkastycznie Tereska. — Jest po żniwach. Według tego, co tu widzę, zalecieliśmy za daleko. Rzeczka płynie bliżej, powinniśmy się przedrzeć przez ten las na lewo. Do drugiej drogi. Zygmunt oddał kierownicę roweru Okrętce i również obejrzał kartkę. — Właściwie nie jest źle — zawyrokował po namyśle. — One się do siebie zbliżają, te drogi, możliwe nawet, że idziemy na skróty… — Ten cały kawał drogi to na skróty…?! — Nie, teraz na skróty. Te raki, to gdzie, na początku lasu czy w głębi? — Na początku — rzekł pośpiesznie Januszek. — Ledwo kawałek w las. To miejsce to ja poznam, bo tam jest mostek i pagórek. I droga skręca, ma być brukowana, a z drugiej strony takie bagienko… — Tutaj odchodzi droga przez las — zauważyła Okrętka, obserwująca nie kartkę, lecz naturę. — Moim zdaniem dobra dla nas, ma odpowiedni kierunek, chociaż nie wiem co dalej. Może spróbować? Po krótkiej naradzie zadecydowano, że Januszek wsiądzie na rower i spenetruje kierunki dróg, reszta wyprawy zaś, razem z bagażem, poczeka na skraju drogi. Januszek ma obowiązek nie zabłądzić, znaleźć rzeczkę i dobre miejsce na biwak. Raki zostawić w spokoju, poszukiwanie raków można, ostatecznie, odłożyć do jutra. W kwadrans później trochę niespokojny, a trochę dumny z zadania Januszek wyjechał z lasu na sąsiednią drogę i zatrzymał się, nieco zaskoczony. Tuż za nim, blisko drogi, zostało bagienko, obok którego szła wąska, czarna ścieżka. Przed sobą widział brukowaną kamieniami, nierówną szosę, pełną dziur i wądołów, wznoszącą się nieco i okrążającą niewielki pagórek. Przed pagórkiem widniał mostek, pod nim zaś wesoło pluskała rzeczka, niknąca gdzieś dalej w lesie. Nie wierząc własnym oczom Januszek sięgnął po pogniecioną kartkę, obejrzał ją, porównał z plenerem dookoła i poczuł potężne wzruszenie, połączone z jeszcze potężniejszym zdumieniem. Wyjechał dokładnie na miejsce, opisane przez kumpla! Nie zawrócił od razu. Wsparty o kierownicę roweru napawał się przez chwilę błogością i triumfem, wyobrażając sobie zaskoczenie i podziw tamtych trojga, których tak bezbłędnie doprowadził do celu. Odszczekają teraz wszystko, co na niego wygadywali! Żeby jeszcze te raki nie zawiodły… Przeprowadził rower przez rów, oparł go o pień drzewa i popędził ku rzeczce. Płynęła leniwie, dość płytka i czysta, widać było piaszczyste dno i trochę czegoś czarnego przy brzegach. Krzewy i drzewa rosły tuż nad nią, to gęściej, to rzadziej, tworząc trawiaste polanki. Przeciwległy brzeg był wyższy, mocniej zarośnięty i niedostępny