... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Moich studiów muzycznych nie potrafię sobie zupełnie wyobrazić bez dialogu z tak zwanymi sztukami plastycznymi, zwłaszcza z malarstwem, powiedział. Dlatego tak dobrze uprawiam ten mój muzyczny proceder, że jednocześnie i z nie mniejszym entuzjazmem, tudzież absolutnie nie mniejszą intensywnością zajmuję się malarstwem. Nie bez powodu już od ponad trzydziestu lat przychodzę tu, do Kunsthistorisches Museum. Inni idą przed południem do gospody wypić sobie trzy, cztery kufle piwa, ja zaś przychodzę tutaj popatrzeć na obraz Tintoretta. Może to i obłąkane, jak pan pewnie pomyśli, inaczej jednak nie potrafię. Jeden swym drogim zwyczajem przez dziesiątki lat wypija sobie rano w knajpie trzy, cztery kufle piwa, a ja idę do Kunsthistorisches Museum. Ktoś bierze koło jedenastej rano kąpiel w wannie, aby sforsować barierę dnia, a ja idę do Kunsthistorisches Museum. Kiedy do tego jeszcze znajdziemy sobie jakiegoś Irrsiglera, mamy naprawdę komfortową sytuację. Tak naprawdę to już od dzieciństwa niczego bardziej nie nienawidziłem niż muzeów, powiedział, z usposobienia jestem naturą nienawidzącą muzeów, prawdopodobnie jednak właśnie z tego powodu od ponad trzydziestu już lat tu przychodzę, pozwalam sobie na ten absurd, niewątpliwie duchowej natury. Jak panu wiadomo, nie przychodzę do sali Bordona z powodu Bordona, nawet nie z powodu Tintoretta, choć Siwobrodego mężczyznę uważam za jedno z największych malowideł w ogóle kiedykolwiek namalowanych, przychodzę do sali Bordona z powodu tej ławki i z powodu idealnego wpływu światła na moje władze umysłowe, tak naprawdę to z powodu idealnych warunków, ze względu na temperaturę w sali Bordona właśnie, no i z powodu Irrsiglera, który tylko w sali Bordona jest Irrsiglerem idealnym. Prawdę powiedziawszy, nie wytrzymuję też nigdy w pobliżu na przykład Velazqueza. Nie mówiąc już o takich malarzach jak Rigaud czy Largilliere, których unikam jak zarazy. Tu w sali Bordona mam najlepsze warunki do medytacji, a gdybym miał kiedyś ochotę poczytać sobie tu na ławce, na przykład mojego ulubionego Montaignea lub mojego jeszcze bardziej ulubionego Pascala, czy też mojego jeszcze bardziej ulubionego Voltairea, jak pan widzi, moi ulubieni autorzy to sami Francuzi, ani jednego Niemca, mogę to tutaj uczynić z największą przyjemnością i z największym pożytkiem. Sala Bordona to zarówno moja czytelnia, jak i myślarnia. A kiedy mam ochotę na łyk wody, Irrsigler przynosi mi szklankę wody, nie muszę nawet wstawać. Czasami ludzie są zdumieni, widząc, że tak tu sobie siedzę na ławce i czytam Voltairea, pijąc ze szklanki czystą wodę, dziwią się, potrząsają głową i przechodzą dalej, tak jakby brali mnie za obłąkanego ze specjalnym państwowym zezwoleniem na błazeńską wolność. Już od lat nie przeczytałem w domu ani jednej książki, natomiast tu, w sali Bordona, przeczytałem setki książek, nie znaczy to jednak, że tu, w sali Bordona, wszystkie te książki przeczytałem kompletnie, w życiu nie przeczytałem jednej książki kompletnie, czytam książki na modłę nadzwyczaj utalentowanego kartkującego, to znaczy jestem kimś, kto woli kartkować niż czytać, kto zatem dziesiątki, w niektórych okolicznościach i setki stron kartkuje, nim choć jedną przeczyta; kiedy jednak tę jedną stronę czyta, czyta ją tak gruntownie jak nikt inny i z największą pasją czytelniczą, jaką można sobie wyobrazić. Musi pan wiedzieć, że jestem typem nie tyle czytającego, ile kartkującego, kartkowanie uwielbiam na równi z czytaniem, w życiu kartkowałem miliony razy więcej, niż czytałem, a kartkowanie dawało mi tyle radości, co czytanie, i faktycznie tak samo dodawało mi ducha. W sumie przecież lepiej przeczytać niechby i trzy strony trzystustronicowej książki, za to tysiąc razy gruntowniej niż normalny czytelnik, który wszystko niby przeczyta, ale nawet jednej strony gruntownie, powiedział. Lepiej przeczytać dwanaście linijek książki z najwyższą intensywnością, czyli, jak można by powiedzieć, przebić się do Całości, niż gdybyśmy przeczytali całą książkę tak jak normalny czytelnik, który w końcu przeczytaną przez siebie książkę zna równie powierzchownie, jak lecący samolotem pasażer krajobraz, nad którym leci samolot. Nie postrzega nawet zarysu terenu. A dzisiaj wszyscy czytają wszystko w locie, czytają wszystko, niczego nie znają. Ja, wszedłszy do książki, zaraz się do niej wprowadzam, proszę sobie wyobrazić, zapieram się rękami i nogami i siłą trzeba mnie z niej wyrywać, wkraczam na dwie, trzy strony tekstu filozoficznego, tak jakbym wkraczał na jakiś teren, w przyrodę, na terytorium państwa, część świata, niech panu będzie, aby w ową część świata wedrzeć się nie zaledwie niecałą siłą i niecałym sercem, lecz całkowicie, aby ją zbadać, a następnie, po zbadaniu jej tak gruntownym, jak to tylko jest w mojej mocy — móc dojść do konkluzji o Całości. Kto wszystko czyta, niczego nie pojął, powiedział. Nie trzeba koniecznie czytać całego Goethego, całego Kanta, niekoniecznie też całego Schopenhauera —wystarczy parę stron Wertera, parę stron Powinowactw z wyboru, a więcej już wiemy o obu tych książkach, niż gdybyśmy je przeczytali od deski do deski, co tak czy inaczej i tak pozbawia nas czystej przyjemności. Zdobycie się jednak na owo drastyczne samoograniczenie wymaga wiele odwagi i tyle siły ducha, że człowiek niezmiernie rzadko może ją w sobie znaleźć, i my sami rzadko ją w sobie znajdujemy; człowiek czytający jest ohydnie żarłoczny, jak mięsożerca, i jak mięsożerca psuje sobie żołądek, zdrowie w ogóle, i psuje sobie głowę wraz z całą duchową egzystencją. Nawet rozprawę filozoficzną lepiej rozumiemy nie wtedy, gdy pożremy ją doszczętnie w Całości za jednym zamachem, tylko wtedy, gdy wybierzemy sobie jeden szczegół, od którego wychodząc, w szczęśliwym wypadku dotrzemy do Całości. Szczyt przyjemności dają nam przecież fragmenty, tak jak i w życiu osiągamy szczyt przyjemności, przyglądając mu się we fragmentach, a jaką grozę budzi w nas Całość i w gruncie rzeczy też to, co doskonałe, kompletne. Dopiero kiedy w szczęśliwym wypadku zdołamy sprowadzić Całość, to, co kompletne, dokonane, do fragmentu, przystąpiwszy do lektury, możemy osiągnąć wyżyny, w pewnych okolicznościach wręcz szczyty rozkoszy. Nasza epoka jako Całość od dawna jest już przecież nie do wytrzymania, powiedział, jest znośna tylko wtedy, kiedy widzimy ją we fragmencie. Całość i skończona perfekcja są dla nas nieznośne, powiedział. Tak samo w gruncie rzeczy nieznośne są dla mnie wszystkie te obrazy, tu, w Kunsthistorisches Museum, uczciwie mówiąc, są dla mnie okropne