... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Niezależnie od argumentów ludzie ci wierzą, kiedy przemawiasz. – Muszę zmienić nazwisko – odparła. – Słyszałeś, co któryś powiedział: „Córeczka, wychowana w stalinowskich puchach! Co ona wie o życiu tego narodu?!” – Wyjdź za mnie za mąż – zaproponowałem szybko. – Załatwię to bez małżeństwa – odparła i przyjrzała mi się. – A czemuś ty cały czas milczał, Jasiu? Bałeś się przyłączyć do dyskusji? A może ty nie masz własnego zdania? – Musiałem się rozejrzeć – odparłem. – Wystąpię w przyszłą środę. – Przeciwko mnie? – Przemyślałem całą sprawę – odparłem z tajemniczą miną. – Dostarczę ci nowych argumentów. Renata spojrzała na mnie serdecznie. A więc się nie myliłem: tędy biegła droga do jej serca. – Brawo, Jasiu. Może jeszcze będą z ciebie ludzie. Odprowadziłem ją do kawalerki. Przed drzwiami bloku zawsze rozgrywał się mój dramat: zaprosi czy nie zaprosi? Nie zaprosiła, choć się skręcałem z pożądania. Miała zresztą dobre wytłumaczenie: niedyspozycję po porodzie. Pocałowała mnie lekko w usta, a mnie udało się przywrzeć do niej na chwilę. Tak mi brakowało czułości! Chciałem, by mnie przytuliła do piersi i pocieszyła miłosnym słowem. Niestety, zaraz wyzwoliła się z mych objęć i zniknęła w drzwiach klatki schodowej. Powlokłem się do domu. Zaniedbując biurowe nadgodziny, które przecież przynosiły mi niezły zarobek, zabrałem się do opracowania mego wystąpienia w klubie Renaty. Było to chyba najtrudniejsze zadanie, jakiego się w życiu podjąłem. Jak przyklasnąć jej poglądom, a jednocześnie nikomu nie podpaść? W klubie na pewno siedział jakiś przedstawiciel władzy, notując pilnie wypowiedzi i nazwiska dyskutantów. W ogóle już samym swym pojawieniem się przy stoliku ryzykowałem wiele, a może narażałem klub na kłopoty: a cóż to za dwuznaczna figura zabiera głos w sprawach nadzwyczajnej wagi? Zachodziła obawa, że jedni wezmą mnie za agenta władz, a drudzy – za reakcyjną wtyczkę w spontaniczny ruch demokracji. Stanąłem przed zadaniem rozwiązania kwadratury koła. Niestety, ślepa miłość kazała mi brnąć dalej. Obłożyłem się czasopismami i w ciągu paru dni przygotowałem zasadnicze punkty mego wystąpienia. 1. Koleżanka Renata ma rację. Proces demokratyzacji należy prowadzić aż do zwycięskiego końca. 130 2. Zwycięski koniec nastąpi w chwili, kiedy znaczna większość ludności będzie zadowolona, a nie przestraszona (rozwinąć na bazie własnych doświadczeń: byłem przestraszony, teraz jestem zadowolony.) 3. Zadowolenie ludności można osiągnąć nie tylko przez sytość i własny dach nad głową, co oznacza niewiarę w mądrość mas, ale i przez wykonywanie owocnej pracy (rozwinąć na bazie mych doświadczeń: dawniej wykonywałem idiotyczną pracę biurokratycznosprawozdawczą, teraz dokonuję pasjonujących badań opinii publicznej). 4. Z moich badań opinii publicznej wynika, że przytłaczająca większość ludności popiera proces demokratyzacji i żywi nadzieję na lepsze czasy. Chodzi o podsycanie tej nadziei słowem i czynem w taki sposób, żeby trwała jak najdłużej. Sprawa nie jest łatwa, ale jeżeli nadzieja zgaśnie, ludności pozostanie tylko wiara w lepsze życie pozagrobowe, co jest sprzeczne z naukowym poglądem na świat. Wtedy władza będzie zmuszona powrócić do wypróbowanej metody błędów i wypaczeń, co może się jej już nie udać. Jak widać z powyższego, postanowiłem się trzymać raczej ogólników, nie wdając się w niebezpieczne szczegóły, ale i tak pociłem się z tremy na myśl o mym pierwszym publicznym wystąpieniu. W przeddzień zebrania klubu, we wtorek, połknąłem ze wstrętem setkę czystej wódki, stanąłem przed lustrem i rozwinąłem me tezy ze swadą, która mnie samego zdziwiła. Tak mi dobrze poszło, że postanowiłem wypijać setkę przed każdym ważnym wydarzeniem w mym życiu dla zduszenia tremy czy strachu. Niestety, zwyczaj ten przemienił się z biegiem lat w przesadną nieco skłonność do alkoholu. Zachwycony i zakochany, pobiegłem na pocztę i zadzwoniłem do Renaty. – Nata, jestem gotów! – zawołałem. – Jutro będę przemawiał! – Przychodź do mnie zaraz – odparła Renata grobowym głosem. I odłożyła słuchawkę nie czekając na odpowiedź. Wyszedłem z poczty i tramwajem dotarłem na Żoliborz