... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Generał Beaufre wspomina o tych sprawach w swych „Pamiętnikach 1920— 1940—1945". 4 stycznia 1941 r. Weygand uprzedził go o mającym nastąpić przyjeździe amerykańskiego attache wojskowego z Vichy. „Odwiedziny te — powiedział Weygand — bardzo mnie irytują z powodu Niemców. To może mnie poważnie skrępować... Jeżeli ten facet przyjedzie, będzie mu pan towarzyszył, a gdy będzie stawiał niedyskretne pytania, proszę udawać greka". Taka była lojalność Weyganda wobec Amerykanów. Po tygodniu dowiedziano się zresztą, że podróż została odłożona. 5 stycznia zjawił się w Vichy nowo mianowany ambasador USA admirał Leahy, który w swoim pierwszym sprawozdaniu napisał: „Pétain sprawił na mnie wrażenie człowieka pełnego wigoru i o silnym charakterze. Sądzę, że docenia on osobiście przyjazną postawę Amerykanów". Leahy przybywał po Bullitcie, który wrócił do USA pełen zachwytu dla Pétaina. Niezwykli ambasadorowie... Czyżby Stany Zjednoczone miały samych takich dyplomatów? W lutym Pétain otrzymał osobisty list od Roosevelta. „W tych chwilach wielkich trudności, jakie pan przeżywa, chciałbym wyrazić panu swoją sympatię i zrozumienie. Pragnę gorąco, by rozwiązanie sytuacji — pisał Roosevelt — sprzyjało kontynuacji Francji wolnej i niepodległej, o którą walczył pan z determinacją i z taką nieugiętą odwagą". Niewiarygodna wręcz wydawałaby się ta sympatia amerykańskiego kierownictwa państwowego owego czasu dla Pétaina, gdyby nie te dokumenty. Z drugiej strony Roosevelt, Hull i Leahy nie mogli stracić de Gaulle'a. Z jakąś sadystyczną przyjemnością ambasador-admirał przekazuje Hullowi wszelkie inwektywy, którymi obdarzano de Gaulle'a w Vichy, i bzdury, jakie lansowano. W jednym z raportów Leahy'ego można znaleźć m. in. demagogiczne i groteskowe pytanie Pétaina: „De Gaulle uważa się za patriotę. Dlaczego więc nie wraca do Francji, aby cierpieć wraz z nami?" Poziom umysłowy ambasadora USA przy rządzie Vichy nie wymaga komentarzy. 9 lutego 1941 r. admirał Darlan został mianowany następcą Petaina jako „szefa państwa" w razie, gdyby marszałek przeniósł się do lepszego świata, na co jednak ten 85-letni starzec, „żałosna powłoka minionej chwały", jak go nazwał de Gaulle, nie miał najmniejszej ochoty. 11 lutego pierwsze hitlerowskie oddziały Afrika Korps lądowały w Tripolisie. Przychodziły w sukurs ciężko przetrzepywanym Włochom. W marcu, kiedy wojska niemieckie wkraczały do Bułgarii, Anglicy lądowali w Grecji i nad Morzem Śródziemnym, a temperatura polityczna oraz wojskowa stawała się coraz gorętsza, w Algierze zjawił się oczekiwany uprzednio w styczniu oficer amerykański. Był to podpułkownik Solborg. Przyjeżdżał jako przedstawiciel znanej firmy naftowej ARAMCO i przemysłowiec. Ówczesny kapitan Beaufre zaprosił go zgodnie z instrukcjami Weyganda na kolację. Dało to okazję do wymiany poglądów na temat „obrony Afryki". Według relacji Beaufre'a Solborg proponował w imieniu rządu USA zawarcie z Weygandem porozumienia wojskowego w ślad za poprzednim, ekonomicznym. Był to bardzo rozsądny projekt, ale miał jeden słaby punkt: skłonienie Weyganda do czegoś takiego było absolutną niemożliwością. Beaufre starał się to delikatnie wytłumaczyć Solborgowi, ale też nie chciał palić mostów. Proponował tedy, aby najpierw opracować konkretne dane potrzebne do „obrony Afryki", następnie zaś, w jakimś bliżej nie określonym pomyślnym momencie, skaptować dla tej imprezy Weyganda. Układy te miały nieco wodewilowy posmak i Beaufre pisząc o nich nie może się oczywiście powstrzymać od pewnej, ledwie uchwytnej ironii. Plan został w każdym razie opracowany i wysłany do USA. Ewentualne działania preliminowano na koniec... 1942 r.! Tymczasem w Libii Rommel przywrócił utracone przez Włochów pozycje, odrzucił armię generała Wavella do Egiptu i otoczył Tobruk. W tej sytuacji de Gaulle, który jeszcze nic nie wiedział o algierskiej konspiracji zmontowanej przez Murphy'ego i Solborga ani o korespondencji Roosevelta z Pétainem, odleciał 14 marca 1941 r. do Afryki Równikowej. Był pełen dobrych myśli. Zaledwie parę dni temu Roosevelt przeforsował ustawę „lend-lease", zapewniającą pomoc dla krajów walczących. Ameryka stawała się więc, jak powiedział prezydent, „arsenałem demokracji". Zbliżał się — przewidywany od dawna przez de Gaulle'a — jej udział w tej wojnie. Poza tym w świecie, w różnych krajach istniało już kilkadziesiąt „Komitetów Wolnych Francuzów', „Komitetów de Gaulle'a", „Komitetów Francji — mimo wszystko". Ruch Wolnej Francji rozrastał się z coraz większą siłą. Pozwalało to spokojniej patrzeć w przyszłość. Od marca 1941 r