... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Świetnie. I wiesz?... - przez dłuższą chwilę patrzyła nań w milczeniu. - Naprawdę jestem ci wdzięczna. Jim rozczochrał jej włosy, cmoknął ją w czoło i wyszedł. Gdy wsiadał do czarnego porsch'a, pomachał jej jeszcze ręką, dziwiąc się Marcowi, że na tyle czasu zostawił taką żonę. On by wszystko oddał, aby ją zdobyć. Oczywiście był na tyle rozsądny, że nie chciał igrać z ogniem, ale tak czy inaczej uważał Durasa za głupca. Chryste, przecież ten facet chyba nie miał pojęcia, jak Deanna jest piękna! A może jednak miał?... Jim Sullivan dumał nad tym wyjeżdżając z parkingu, Deanna zaś, zamknąwszy za nim drzwi, spojrzała na zegarek. Raz jeszcze z wdzięcznością pomyślała o wizycie Jima, po czym jęła rozważać, o której zadzwoni Marc. Obiecał przecież, że zrobi to wieczorem. Jednakże Marc nie zadzwonił. Rano przyszedł od niego telegram: "Wyjeżdżam do Aten. Nie mogę zadzwonić. Wszystko w porządku. Pilar ma się świetnie. Marc." Krótko i treściwie. Ale dlaczego nie zatelefonował? "Nie mogę zadzwonić", przeczytała jeszcze raz. Nie mogę, nie mogę, nie mogę... Po raz któryś z rzędu czytała telegram od Marca, gdy naraz zadźwięczał telefon. - Deanna? - radosny głos Kim Houhton brutalnie wyrwał ją z zadumy. Kim mieszkała kilka ulic dalej, lecz jej życie układało się zupełnie inaczej. Dwa razy wychodziła za mąż i dwa razy się rozwiodła, była wiecznie niezależna, wesoła i wolna. Chodziły razem na kursy malarstwa, teraz wszakże Kim zajmowała się reklamą. Ta forma twórczości najbardziej jej odpowiadała, nigdy bowiem nie miała zadatków na dobrą artystkę. Była też jedyną przyjaciółką Deanny. - Cześć, Kim. Co nowego u ciebie? - Chyba niewiele. Byłam w Los Angeles i próbowałam być miła dla jednego z naszych nowych klientów. Sukinsyn już mówił coś o ściąganiu należności z rachunku. I to dotyczy właśnie mnie. - Kim mówiła coś kiedyś o jakiejś sieci hoteli, dla której przygotowywała reklamę. - Może zjemy razem lunch? - Nie mogę. Jestem zajęta. - A co robisz? - zapytała Kim nieco podejrzliwie, bo prawie zawsze wyczuwała, kiedy Deanna kłamie. - Muszę pójść na pewną imprezę charytatywną. - Odpuść sobie, spełnij za to dobry uczynek dla mnie. Potrzebuję rady, bo jestem w lekkim dołku. - Deanna roześmiała się. Kimberly Houghton nigdy nie była w dołku. Nawet rozwody nie przygnębiały jej ani trochę. Zawsze szybko przychodziła do siebie, wystarczał jej na to niecały tydzień. - No, moja droga, chodźmy gdzieś na lunch. Muszę choć na chwilę wyrwać się z domu. - Ja też. - Deanna rozejrzała się po swojej sypialni, całej w błękitnym jedwabiu i aksamicie, próbując przezwyciężyć przygnębienie. Chwila nieuwagi i jej głos nagle się załamał. - A to co znowu? Co się stało? - zdumiała się Kim. - To się stało, ty wścibska wiedźmo, że jestem sama jak palec. Pilar wyjechała dwa dni temu, a Marc wczoraj rano. - O Jezu! I ty się nie cieszysz? Chyba rzadko zdarzają ci się takie chwile wytchnienia. Ja na twoim miejscu z radości latałabym nago po domu i zaprosiłabym wszystkich przyjaciół. - Nago czy najpierw byś się ubrała? - Deanna przerzuciła nogi przez poręcz krzesła i roześmiała się. - Wszystko jedno. Słuchaj, skoro tak, to odwołuję lunch. Co powiesz na kolację dzisiaj? - To już lepiej brzmi. I jeszcze będę mogła pomalować po południu. - Myślałam, że się wybierasz na imprezę charytatywną. Deanna widziała oczami wyobraźni rozbawioną minę Kim. - Idź do diabła! - Dziękuję. No to spotkamy się o siódmej w Trader Vic's. - Przyjdę na pewno. - To na razie! - odłożyła słuchawkę, pozostawiając Deannę z pogodnym uśmiechem na twarzy. Opatrznościowa Kim! - Wyglądasz wspaniale. To nowa kiecka? Kimberly Houghton odstawiła szklankę, z podziwem patrząc na przybyłą właśnie Deannę. Naprawdę ślicznie je było w białej kaszmirowej sukience podkreślającej jej zgrabną sylwetkę, czarne włosy i ogromne zielone oczy. - Ty też nieźle wyglądasz - pochwaliła przyjaciółkę Deanna. Ciało Kim, pełne, jędrne, i ponętne robiło wrażenie na wszystkich mężczyznach. Miała ruchliwe niebieskie oczy i czarujący uśmiech. Od dwudziestu lat nosiła taką samą fryzurę - krótko ścięte złociste loczki. Elegancją i wytwornością nie dorównywała Deannie, ale miała w sobie dużo ciepła i własny styl. Zawsze wyglądała tak, jakby uganiało się za nią dziesięciu mężczyzn naraz, co nie było zbyt dalekie od prawdy. No, może nie dziesięciu, ale dwóch lub przynajmniej jednego posiadała zawsze w swoich orszaku. Tego wieczoru włożyła niebieski aksamitny blezer, spodnie i czerwoną jedwabną koszulę, rozpiętą na tyle głęboko, by ukazywała dokładnie to, co trzeba. Brylantowy wisiorek na złotym łańcuszku huśtał się kusząco, malowniczo wkomponowany pomiędzy jej pełne piersi. Przynęta - jakby potrzebowała jeszcze czegoś, co mogłoby przyciągnąć męskie oko. Deanna zamówiła drinka i usiadła, na krzesło obok rzuciła swoje futerko z norek. Nie zrobiło ono na Kim wrażenia. Kim wychowała się w normalnym świecie, pieniądze i norki nie pociągały jej, liczyła się jedynie swoboda i dobre samopoczucie. Zawsze dbała tylko o to, aby dysponować jednym i drugim. - I jak? Rozkoszujesz się wolnością? - Próbuję, ale tak naprawdę trudno mi się do niej przyzwyczaić. - Deanna westchnęła i pociągnęła łyk ze swojej szklanki. - O Jezu, przecież Marc wiecznie gdzieś jeździ! Myślałam, że już przywykłaś. Odrobina wolności zawsze kobiecie dobrze robi. - Być może, ale on wyjechał na trzy miesiące. Dla mnie to wieczność. - Na trzy miesiące? Jakim cudem? - głos Kim zabrzmiał nagle poważnie, znikła gdzieś szampańska radość, w jej oczach pojawiło się zaciekawienie. - Ma duży proces, który toczy się w Paryżu i w Atenach. Doszedł do wniosku, że bez sensu byłoby wpadać do domu na chwilę pomiędzy jedną rozprawą a drugą. - A czy tak samo bez sensu by było, gdybyś z nim pojechała? - Nie, oczywiście, że nie. - Więc co? Powiedziałaś mu, że też pojedziesz? Deanna czuła się tak, jakby wypytywała ją matka. Spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się. - Owszem, tyle że on będzie strasznie zajęty, byłabym więc skazana na towarzystwo mojej szanownej teściowej. - A niech to!... - Kim wysłuchała już wielu opowiadań o nieposkromionej matce Marca-Edourda. - Właściwie nie chciałam jechać ze względu na Marca. No i proszę, zostałam sama na całe lato. - I przeklinasz każdą minutę już po dwóch dniach, tak? Tak. - sama odpowiedziała na zadane pytanie. - Dlaczego gdzieś nie wyjedziesz? - Gdzie? - O Jezu, Deanna, gdziekolwiek. Marc na pewno nie miałby nic przeciwko temu. - Chyba nie, ale nie lubię jeździć sama - odparła, co tylko po części było zgodne z prawdą, nigdy bowiem nie musiała podróżować w samotności