... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

27 sierpnia pod Wielkimi Łukami połączyły się główne siły Batorego z korpusem Zamoyskiego. Rozpoczynało się oblężenie. Przeszło ono do legendy jako jedno z największych zwycięstw w naszej historii. Legenda to przesadzona. Twierdza ziemno-drewniana z góry skazana była na zagładę wobec przewagi polskiej artylerii i sprawności prac oblężniczych. Podkreślić trzeba odwagę piechoty polskiej (wybranie-ckiej) i węgierskiej, a zwłaszcza Mazura Wielocha, który za podpalenie wieży został nobilitowany, otrzymując nazwisko Wielkołucki oraz herb Zamoyskich Jelita. Gdy przekopano groblę spiętrzającą wody wokół twierdzy, a wiatr rozdmuchał jedno z ognisk rozpalonych pod jej drewnianymi umocnieniami, los Wielkich Łuk był przesądzony. Ogarnięte pożarem kapitulo-wały 6 września. Król wysłał swoich Węgrów do gaszenia ognia, innymi oddziałom polecił zostać na miejscu. Czeladź obozowa nie wytrzymała, rzuciła się do rabunku. Rozpoczęła się rzeź rozbrojonej załogi. Tymczasem pożar doszedł do magazynów prochu. Wybuch zniszczył całkowicie twierdzę i bogate składy broni, amunicji i żywności. Zginęło 200 Polaków 1 Węgrów. Wymordowanych obrońców nikt z naszych historyków nie liczył. Podobnie krwawe było oblężenie pobliskiego Zawołocza. Zamek „jako kaczka na wodzie siedział". Ale właśnie dzięki temu był kluczem do 122 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI dalszych podbojów; stąd, jak kanclerz wybadał, szły bezpieczne i łatwe szlaki wodne na północ. Oblegał go Zamoyski. Pierwszy szturm prowadzony z drewnianego pomostu przyniósł całkowitą klęską; zginęło ponad dwustu ludzi, kilkuset było rannych. Zamoyski nie rezygnował. Zaciął się, tym bardziej że po raz pierwszy działał teraz w pełni samodzielnie: Batory musiał odjechać do Warszawy, by zwołać nowy sejm i uzyskać nowe podatki. Gdy rok później król zlustrował to miejsce, nie mógł się decyzji kanclerza nadziwić. „By na mnie było przyszło — mówił — nie kusiłbym się był." Rozpoczęły się roboty oblężnicze: konstrukcje drugiego mostu, pokrycie jeziora tratwami i łodziami, pozwalające na atak z kilku kierunków. Prowadził je jak zwykle Mikołaj Uhrowiecki. Świeże oddziały wzmocniły wojska kanclerza. 23 października, po dziesięciu dniach przygotowań, po uszykowaniu całej armii na brzegach i wyłonieniu oddziałów szturmowych, ochotniczych, do których Zamoyski wygłosił płomienne przemówienie, nieprzyjaciel, na sam widok Polaków wsiadających na łodzie i tratwy, kapitulował, zastrzegłszy sobie jedynie prawo do opuszczenia twierdzy. W związku z tym doszło do znamiennego incydentu. Wśród jeńców pojmanych w Wielkich Łukach znajdowały się kobiety ze znakomitych rodów, wyróżniające się również urodą, jak zaręczał Heiden-stein. Król Stefan oddał je pod opiekę Zamoyskiemu. Chodziło niewątpliwie o ich wykup z niewoli; zwyczaj wówczas powszechny, który niemałe dochody zwycięzcom przynosił. Lecz w żołnierskim obozie panie te bynajmniej bezpieczne nie były i podobno w trosce o ich cnotę zdecydował się kanclerz odesłać je do Moskwy wraz z zawołocką załogą, nie żądając okupu ani w pieniądzach, ani — czemu się szczególnie wówczas dziwiono — w naturze. Bo też i postępowanie to było w owych czasach niezwyczajne. Ale łaskawość dla wrogów nie zjednywała kanclerzowi serc wojska. Już w czasie kampanii okazał, że ma ciężką rękę i wysokie wymagania wobec swych żołnierzy. Wygodnictwo jego nierzadko graniczyło z bezwzględnością: wracając z Zawołocza pozostawił wojsko z całym taborem i własnymi bagażami „w okrutnie złych drogach i plutach, przebyciach trudnych" i pośpieszył sam do Połocka. Długo mu to mieli pamiętać żołnierze, nie szczędząc klątw i „srodze go o to winując". 123 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI Równocześnie pełnym sukcesem zakończyła się wyprawa Janusza Zbaraskiego i Stanisława Żółkiewskiego na pobliski Toropiec; odznaczył się w niej banita Samuel Zborowski. Nie o zdobycie twierdzy szło tym razem, ale o rozproszenie silnego zgrupowania nieprzyjacielskiego. Później, już w zimie i wczesną wiosną, podobne wyprawy podejmował Filon Kmita, pozostawiony na straży odbudowanych Wielkich Łuk; zajął Chołm, spalił Starą Russę, docierając nad jezioro Ilmeń pod mury Nowogrodu Wielkiego. Obie te wyprawy wykazały, że najpewniejszą drogą do szybkiego zakończenia wojny są nie kosztowne i żmudne oblężenia licznych twierdz nieprzyjacielskich, ale śmiałe rajdy docierające w głąb państw Iwana. KAMPANIA PSKOWSKA Dwukrotnie już Batory zwoływał sejm, by uzyskać pieniądze na wojnę moskiewską. Dwukrotnie Izba Poselska uchwalała podwójny pobór, w gruncie rzeczy bez wielkich protestów. Trzeba było zwrócić się do szlachty po raz trzeci. Pomyślał król o tym już w obozie pod Wielkimi Łukami, śląc do senatorów listy z prośbą o wysunięcie najdogodniejszego terminu. Wynikiem tego było zwołanie sejmu na 22 stycznia 1581 r. do Warszawy. Za późno. Poprzedni sejm rozpoczął się z końcem listopada. Ściągnięcie poborów, wystawienie wojska musiało trwać. Zanosiło się na jeszcze bardziej opóźnioną kampanię. Czy to Zamoyski, pochłonięty nowymi obowiązkami wojskowymi, działał jako kanclerz mniej sprawnie, czy król chciał wykorzystać argument spóźnionej pory i uniknąć debaty nad innymi niż wojna sprawami? W każdym razie popełniono błąd, który srogo się później zemścił. Jeśli obawiano się o nastroje szlachty, to bezpodstawnie. Popularność Batorego rosła. Zasłużeni w walkach rotmistrze wiozący królewskie listy na sejmiki szerzyli chwałę swego wodza, jednali dla jego zamysłów. Opowiadali o sukcesach wojennych, o męstwie króla, który sam wystawiał się na ogień dział nieprzyjacielskich. „Takim był panem — przyznawał uczciwie po jego śmierci Andrzej Zborowski — iż nie jedno lwy wiodąc, jako z łaski Bożej naród polski, litewski może lwy nazywać, ale by i jelenie był wiódł, nie przegrałby był z nimi." Nic więc dziwnego, że odżywał duch rycerski wśród szlachty. Rosła również popularność Zamoyskiego. Pod Wieliżem i Zawołoczem kanclerz przypomniał, że jest hetmańskim synem, pokazał, że potrafi 125 KAMPANIA PSKOWSKA zagrzać w potrzebie żołnierzy własnym przykładem i pokierować samodzielnie działaniami wojennymi. Pod Wielkimi Łukami oddał na usługi wojny swój wielki talent organizacyjny. Po zakończeniu działań umiał zadbać, by jego pamięć o żołnierskim męstwie stała się znana masom szlacheckim. Szerokim echem rozeszła się wieść, że chłopa Kaspra Wielocha - - odtąd szlachcica Wielkołuckiego - - przyjął do własnego herbu. Był to chyba szczytowy moment jego popularności. Moment niebezpieczny. Dalsza kariera grozić musiała coraz większym rozziewem między kompetencjami a ambicjami. Rywali zaś nie brakowało. Z początkiem 1581 r. dwa wydarzenia zmieniły całkowicie układ sił politycznych w Koronie