... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Idąc ulicą spotkałam dawną znajomą mojej mamy. Kiedyś wspólnie z tą panią i jej synem, w dużym zresztą gronie rodzinnym, świętowaliśmy Gwiazdkę czy Mikołaja. Mogłam mieć wtedy ze trzynaście lat i wyraźnie pamiętam niechęć do siebie i swojego wyglądu podczas tego rodzinnego spotkania. Czułam się gruba, objedzona i nijaka. Miałam na sobie czerwoną, krótką jeszcze wtedy sukienkę, podkreślającą moją tuszę. (Dopiero rok lub dwa lata później moda się zmieniła i dłuższe spódnice zaczęły zakrywać moje grube nogi). Jednym z prezentów, jakie wtedy dostałam, był biały szlafrok frotte. Rozpakowany wyglądał bardzo ładnie, niestety, kiedy założyłam go na wełnianą sukienkę, robił wrażenie ciasnego i kusego. Usiłowałam go szybko zdjąć, aby nikt nie zobaczył, jak okropnie wyglądam. Wtedy spostrzegłam wzrok tego chłopca. - Wyglądasz jak Królewna Śnieżka - powiedział. Zabrzmiało to tak dziwnie i nieprawdopodobnie, że szybko odburknęłam: - Raczej jak Dziadek Mróz. Pewnie nigdy nie zastanawiałabym się nad tymi słowami, gdyby nie przelotne spotkanie matki tego chłopca po kilku latach. - Mój syn zawsze twierdził, że jesteś ładną dziewczyną -powiedziała znajoma. Wróciłam do domu, wyciągnęłam fotografie sprzed kilku lat, wyglądałam na nich całkiem ładnie, jeszcze wcale nie taka gruba. Może rzeczywiście można było uwierzyć w szczerość słów tego chłopca, szczególnie teraz, kiedy w pewien sposób potwierdziła je jego mama. Stało się jasne, że w moim pojęciu to, jak wyglądam, określane jest nie przez ubiór, nie przez lustra ani nie przez opinie osób, które na mnie patrzą, lecz przez mój własny umysł... O ile łatwiej mogłabym przejść przez swój okres brzydkiego kaczątka, gdybym potrafiła uwierzyć choć w część komplementów, które zdarzyło mi się wtedy usłyszeć. Pół roku później, ważąc w dalszym ciągu tyle samo, czyli około 42 kilogramów, brałam udział w kolejnych zajęciach z rebirthingu. Podczas ćwiczenia: "Pomyśl, jaka jest twoja najgorsza myśl o sobie", natychmiast przyszło mi do głowy: JESTEM GRUBA. Uświadomiłam sobie wtedy, że najbardziej drakońskie diety i najzgrabniejsza sylwetka nie zmienią silnego przekonania tkwiącego głęboko w moim umyśle. Było oczywiste, że moja tusza jest w mojej głowie i rzeczywiście to od głowy należało zacząć proces zdrowienia. Warsztaty z rebirthingu - szczególnie zabawy i pytania zadawane przed samymi sesjami - otwierały mi oczy na problemy tkwiące być może głębiej niż przekonanie, że jestem gruba. Tutaj zauważaliśmy, jak wiele naszych myśli i przekonań pochodzi od rodziców, jak wiele opinii powstało na skutek pewnych zdarzeń w dzieciństwie. Czułam się, jakbym powoli dopasowywała poszczególne elementy układanki. Rozrzucone, były tylko kawałkami papieru, ze złożonych razem - tworzyły się ciekawe obrazki. Często też odkrywałam fragmenty pozornie ze sobą nie związane, zdawałoby się niewiele niosące, ale same w sobie bardzo ciekawe. Choć żmudna to była praca, podobała mi się lekkość i "zabawowość" prowadzonych zajęć. Terapeuci starali się, aby to, co stopniowo odkrywamy, nie przytłaczało nas. Widząc niedorzeczność niektórych swoich życiowych schematów, usiłowaliśmy popatrzeć na nie z boku, pośmiać się z własnej głupoty. Co jakiś czas podkreślano, że docieranie do przykrych faktów z przeszłości, które często miały wpływ na nasze późniejsze reakcje i postępowanie, nie musi oznaczać, że obciążeni, mamy tak cierpieć zawsze. Nawet jeżeli rodzice, nauczyciele lub zdarzenia losowe wpłynęły na ukształtowanie się pewnych naszych przekonań jeszcze w dzieciństwie, nie oznacza to, że jako dorośli nie możemy ich zmienić. Pewne myśli docierały do mnie po raz pierwszy w życiu i dość szokowały. Na przykład: "Wy, Polacy, lubicie cierpieć. Tradycja cierpienia zakodowana jest w historii waszego kraju i we wspomnieniach waszych rodzin. Każde kolejne pokolenie zaznaczało swoje istnienie szlachetnym cierpieniem lub nawet śmiercią za ojczyznę. Za sprawę. Za prawdę". Powstania, wojny, zsyłki, więzienia