... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Oczy Gurana, zielone i marzące, stały się jeszcze jaśniejsze i jeszcze bardziej marzące. Helenka tryskała żywotnością i szukała pilnie sposobności do zadziwienia obu panów swoimi wyrażeniami i formułowaniem „prawd życiowych”. Stefan również począł odczuwać błogi, wysokogatunkowy cieplik, rozlewający się po kanałach duszy. Czas upływał. Wniesiono wreszcie herbatę w olbrzymim porcelanowym imbryku i kruche ciastka oblewane czekoladą. — Jak babcię kocham, co za ciacha! Gosposiu, ozdobo rodzaju ludzkiego, skąd przybyłaś do nas, mówże prędko! — Z Raciąża, proszę pani — odparła „ozdoba rodzaju ludzkiego”, nieświadoma finezji pytań retorycznych. — Z Raciąża? Skąd znowu! Z Olimpu lub Paryża! — entuzjazmowała się. — A jednak, proszę pani — z Raciąża. — Na brodę proroka, dajcie czym prędzej te kruche ciasteczka, jęknęła komicznie. Gosposia była w siódmym niebie. Helenka przesiadła się z herbatą na kanapę, a panowie, odwróciwszy nieco krzesła, rozsiedli się wygodniej przy stole. — Redaktorze — zaproponował Stefan — przydałaby się jakaś rozrywka towarzyska… hm… może zechciałby pan popisać się swoją słynną dedukcją. — O świetnie — przyłączyła się do ataku Landowska oglądająca jednocześnie z nabożną uwagą maluteczkie ciasteczko. — Dedukcją? Można to i tak nazwać. — Mrugnął szelmowsko do Stefana i bez dalszych wstępów zagadnął. — A wie pan, co powiem, żeby pana olśnić? — Nie, nie mam pojęcia. — Dziś rano sam pan czyścił sobie buty; dlaczego? Zazwyczaj robi to kto inny! Pogonowski, otworzywszy szeroko usta, spojrzał ostro na Gurana. —— Do licha, skąd pan to wie? Helenka przestała chrupać kruchy smakołyk. — No… to proste i skomplikowane zarazem; gdybym chciał dokładnie wytłumaczyć, musiałbym wysupływać się co najmniej z kwadrans, więc pozwólcie, że zasygnalizuję wam skrótowo. Ale powtarzam przedtem pytanie: dlaczego? Poganowski namyślał się flegmatycznie, wreszcie odparł: — Weroniki nie było w ‘domu, nawet nie wiem dlaczego; ja zaś musiałem wcześnie wyjść, no więc sam oczyściłem sobie buty. — Otóż to wyszło z pożytkiem dla pańskich butów — oświadczył poważnie z komiczną miną Leonidas. — Niech pan obejrzy obcasy. Wszyscy poczęli oglądać obcasy. — No i co? — zastanawiał się na głos asystent. — Pani Heleno, co pani może powiedzieć o nich — skomenderował Guran. — Że są doskonale wyczyszczone. — Słusznie, ale lepiej czy gorzej niż reszta butów? — O, lepiej: błyszczą jak latarnie! — No właśnie — przytaknął Gurain. — To co z tego? — spytał Pogonowski. — To z tego, że zazwyczaj lepiej błyszczały u pańskich butów noski; jest to zresztą zgodne z ogólną ludzką tendencją: dbać o to, co widać, pracować i nosić się prestiżowo, a w szufladach to już nie zawsze jest porządeczek; łatwiej żyć na pokaz niż naprawdę; poza tym pedantów jest mniej niż niedbaluchów, o wiele mniej. — Aha, więc stąd wykalkulował sobie redaktor, że buty czyścił kto inny? — Tak; wyglądają dziś inaczej niż zazwyczaj. — A że ja to uczyniłem? — No, bo pan jest właściwie pedantem, i to wyjątkowym i nie tylko pedantem: dokładny, spokojny, flegmatyczny, kocha się pan w „czystej robocie”. Czyż trudno było odgadnąć? Rzadko kto czyści w ten sposób buty i trudno przypuścić, by w pana otoczeniu znalazła się osoba o podobnych skłonnościach. — Brawo — krzyknęła Helenka, połykając błyskawicznie ciasteczko. Pogonowski wpatrywał się długo w Gurana. Wreszcie rzekł. — Owszem, to jasne… to bardzo niebezpieczne. — Dlaczego? — zaprzeczył ubawiony gospodarz. —— Czy nie pojmuje pan? Taka potęga obserwacji! — No, w każdym razie nie dla pana niebezpieczne, panie Stefanie. A poza tym chciałbym dodać, że obserwacja to tylko połowa metody rozwiązywania zagadek. Popijał herbatę, zastanawiając się nad czymś. Helena spoważniała, przestała szarżować i przesadnie zachwycać się łakociami; odstawiła szklankę z herbatą, splotła dłonie na kolanach i gdy spoglądała na Gurana, wyraz troski zagościł na jej zazwyczaj uśmiechniętej twarzy. Odrzucała ruchem głowy kasztanowate włosy. Wszyscy naraz zamilkli. Myśli ich rozpierzchły się, niby w różne strony, a jednak… Wstała. Gdyby kto miał teraz czas przyjrzeć się jej strzelistej, zgrabnej figurze i pięknemu, ostremu profilowi, byłby oczarowany. Oto element młodości wśród ciżby ludzi starych lub starszawych, pochłoniętych sprawami ważnymi i dramatycznymi; oto kontrast, oto zwykły, przyjemny świat, świat ludzi bez wielkiej troski, trochę naiwny, trochę nieodpowiedzialny, przeciwstawiający się ich rzeczywistości na puzonie, często wielkiej, ale i od czasu do czasu dętej. Jednak wesoła „Skrobimarchewka” jak ją zwano w domu, przestawała coraz częściej być „wesołą”. Stanąwszy na końcu pokoju, objęła wzrokiem obu siedzących, pochylanych w zamyśleniu mężczyzn. — Panie redaktorze — zaczęła — czy wie pan, że wczoraj, gdy w Zakładzie Medycyny Sądowej ginął profesor Topolski, w mieszkaniu mego wujka również coś się działo, tylko nie wiemy co, bo fakt ten ukrywa z jakichś nie docieczonych powodów? Myślę, że okradziono go? Jakkolwiek dziwię się, bo co mogli mu skraść? Poczciwy staruszek, zamiast martwić cieszył się, bo odpadły mu w tym czasie jakieś na kogoś podejrzenia. Guran uniósł nieznacznie głowę i słuchał z rosnącym zainteresowaniem. — To prawie śmieszne: czego szukali u tego altruistycznego safanduły? Po wtóre… — jakby przykre wahanie zatrzymało ją na sekundę — odradzał nam dzisiejszą u pana wizytę… Guran wciąż unosił powoli głowę. — …odradzał, bo bał się czegoś czy może podejrzewał… — wzruszyła ramionami. — Mówię to panu, bo mam zaufanie do pana talentu. Powiadam krótko: nie podoba mi się ta sprawa