... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Odczekał, aż wóz policyjny zniknie mu z oczu, a potem znowu zerknął w lusterko. Furgonetka trzymała się tuż za nim, a czasu było coraz mniej. Sięgnął za fotel i wyjął z ukrycia remingtona. Ułożył go sobie na kolanach, lufą w stronę drzwi kierowcy. W oddali, po lewej stronie, zobaczył drogę gruntową prowadzącą w stronę bagien porośniętych gęstymi krzakami. Uznał, że warto spróbować. Wcisnął sprzęgło i zmienił bieg na niższy, by wyhamować silnikiem. Nie mógł za bardzo zmniejszyć prędkości, bo zostałby ostrzelany przez terrorystów, zanimby się zorientował. Jeżeli manewr miał się udać, musiał wybrać idealny moment. Ciężarówka jechała jeszcze ze sporą prędkością, kiedy gwałtownie wcisnął hamulec, wprowadzając naczepę w poślizg. Równie szybko zwolnił hamulec i przydepnął pedał gazu, pospiesznie obracając kierownicą w lewo. Ciągnik skręcił posłusznie, a przyczepa przechyliła się niebezpiecznie. Lewe koła zawisły na moment w powietrzu, a spod prawych sypnęło twardymi odłamkami. Nguyen wyprostował kierownicę, nie zdejmując nogi z gazu. Naczepa odzyskała równowagę i maszyna pomknęła w dół wąską drogą wysypaną muszelkowym żwirem. Po chwili z obu stron zamknęły się wokół niej ściany bujnej roślinności. Gdy ciężarówka zaczęła zwalniać, Mohammed wychylił się przez okno z pistoletem maszynowym w dłoni. To był najwłaściwszy moment na przestrzelenie tylnych opon! Akram zahamował jednak zbyt gwałtownie, kiedy odległość między pojazdami nie była wystarczająco mała, a sekundę później ciężarówka zaczęła skręcać. Mohammed był pewien, że naczepa się przewróci. Lewe koła zawirowały bezradnie w powietrzu, a prawe zadymiły wskutek tarcia. Zwrot był tak niespodziewany, że Akram musiał szarpnąć kierownicą, by uniknąć kolizji. Ominął ciężarówkę z prawej 376 strony i przejechał spory kawał drogi, zanim przypomniał sobie, że musi hamować. - Cofnij! - popędził go Mohammed. - Za nim. To nasza jedyna szansa. Akram wrzucił wsteczny bieg i furgonetka z piskiem opon ruszyła do tyłu, po chwili zahamowała i ostro skręciła w lewo. Nie stracili wiele czasu, ale dystans zwiększył się do kilkuset metrów. Przyspieszając, ciężarówka szybko znikała w lesie. Nguyen wiedział, że na takiej drodze furgonetka będzie szybsza niż ciągnik siodłowy z naczepą i że wkrótce będzie miał wrogów na karku. Nie miał wiele czasu. Teraz albo nigdy, pomyślał. Wcisnął do oporu pedały sprzęgła i hamulca. Wielka maszyna zaczęła się ślizgać zablokowanymi kołami po wapiennym żużlu, aż wreszcie zatrzymała się w ogromnej chmurze pyłu. Furgonetka znajdowała się nie dalej niż sto metrów za nią. Wietnamczyk wyłączył silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki. Chwyciwszy remingtona i uzi, wyskoczył z szoferki. Stanął na ziemi i znieruchomiał. Położył karabin, a do oka uniósł pistolet maszynowy. Kiedy furgonetka znalazła się na czterdziestym metrze, pociągnął za spust i uzi bluznął ogniem. Akram zdążył właśnie zatrzymać wóz i wrzucić jałowy bieg, kiedy z chmury kurzu wytrysnął strumień dziewię-ciomilimetrowych kul. Pociski przebiły chłodnicę i przednią szybę, która zmatowiała natychmiast, pokryta tysiącami mikroskopijnych rys. Grad kul nie ustawał; sekundę później odłamki szkła sypnęły się na wszystkie strony. Akram zginął natychmiast, trafiony w głowę. Mohammed dostał w szyję i znieruchomiał. Siedzący za nimi szarpnęli za klamki, otworzyli drzwi i rzucili się na ziemię. Jeden dostał kulę w żebra, gdy tylko się podniósł; dwie kolejne trafiły go w nogi, a czwarta w ramię. Upadł i więcej się nie poruszył. To był ostatni z trzydziestu pocisków wypełniających pierwszy magazynek. Nguyen odstąpił w prawo, by mieć lepszy widok na furgonetkę, wyszarpnął pusty magazynek, obrócił go w dłoni i zainstalował drugi, przypięty taśmą. W chmurze kurzu mignął mu cień mężczyzny biegnącego w stronę zarośli. Inny zerwał się na równe nogi i puścił z biodra serię z uzi w kierunku Nguyena. Popełnił błąd: powinien był celować. 377 Wietnamczyk wystrzelił krótką, dobrze mierzoną serię dziesięciu pocisków. Pięć trafiło w cel i terrorysta upadł na plecy. Nguyen wypróżnił teraz cały magazynek, celując w samochód i leżące obok ciała. Wreszcie odrzucił pistolet maszynowy, podniósł remingtona i rzucił się w sięgające pasa, gęste krzaki po prawej stronie drogi, by odpełznąć jak najdalej od ciężarówki. Mohmad Adeel ukrył się za drzewem i nasłuchiwał. Od strony drogi nie dobiegał już huk wystrzałów. W lesie zapadła cisza. W jednej chwili siedzieli wszyscy w furgonetce, rozmawiając o sposobie na zatrzymanie pędzącej ciężarówki, a w następnej tkwili już w pułapce, zasypani deszczem kul. Mohmad widział, jak głowa Akrama odskoczyła do tyłu, gdy trafił w nią pocisk; to był śmiertelny strzał. Widział też krew sikającą z szyi Mohammeda. Pamiętał upadek Alaeddina; nie wiedział tylko, co się stało z Omarem. Przypuszczał, że obaj są już martwi. Ręce Mohmada Adeela trzęsły się gwałtownie. Kiedy tak przytulał się do drzewa, poczuł nagle wilgoć w spodniach i zrozumiał, że stracił kontrolę nad pęcherzem. Kafir był gdzieś tam, na drodze, ze swoją bronią. Obowiązkiem Mohmada Adeela było zabić go w odwecie za śmierć Akrama, Mohammeda, Omara i Alaeddina. Mohmad wyjrzał ostrożnie zza drzewa, którego pień nie był tak szeroki, jak mu się zdawało. Zobaczył kontener i sporą część ciągnika. Wyjrzał z drugiej strony. Tym razem ujrzał furgonetkę oraz Omara i Alaeddina, leżących na ziemi, zakrwawionych. Nie tak miało być. Przecież byli świętymi wojownikami; prowadzili dżihad! Allach miał ich chronić. Mohmad odrzucił tę myśl jako niegodną. Gdzie schował się niewierny? Zapewne był w pobliżu ciągnika. Bez wątpienia próbował wśliznąć się do kabiny i odjechać, zabierając bombę atomową należącą do Miecza Islamu. Skradając się jak najciszej, Mohmad Adeel ruszył z wolna w kierunku nieruchomej ciężarówki