... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W rogu boksu pająk pracował nad swą misterną siecią. Skojarzył mu się w wyobraźni z lady Jane Amberly, księżną Kentland. Ciekawe, myślał, czy biedacy zawsze będą na łasce władzy? Przecież musi być jakiś sposób na sprawiedliwość. Przypomniał sobie uwagi Girarda o nowych prądach. Żaden z nich, jak widać, nie dotarł do Kentu. Więc gdzie były te powiewy nowej wiosny? Cichy szept matki przerwał jego rozmyślania. Oparta o przegrodę z desek, z zapadniętymi i zamkniętymi oczami, wyglądała jak figura z wosku. Odstawiła kufel z piwem, nie wypiwszy nawet łyczka. Nie tknęła też kleistej kaszy. - Wybacz mi, Filipie. Moje ambicje z'aplątaly nas w grę, w której nie mamy żadnej szansy. - Może, kiedy znajdziemy się w Londynie, poszukamy jakiejś możliwości - dotknął uspokajająco jej dłoni, próbując wlać w swoje słowa optymizm, którego sam nie czuł. - Znajdziemy jakiegoś współczującego, uczciwego prawnika, który nam pomoże. Przecież możemy obiecać mu udział w tym, co będzie w stanie dla nas uzyskać. Maria patrzyła na niego dłuższą chwilę. - Cieszę się, że zostało ci jeszcze trochę nadziei. Ci ludzie, którzy mają wszystko, doszczętnie zniszczyli moją. Zacisnął dłoń na jej chłodnym ramieniu. - Pamiętasz, przysiągłem ci? - Nie uchylając powiek, słabo skinęła głową. Deszcz nadal bębnił o dach. Zaległa cisza i Filip poczuł się zakłopotany. Próbując uspokoić Marię, powrócił do dręczącego go pytania bez odpowiedzi. Czy naprawdę chciał być podobny do Amberlych? Taki jak oni? 131 Dylematy i wilgotny chłód odpędzały senność. Na pierwsze skrzypnięcie drzwi od razu był na nogach. W drzwiach stał właściciel gospody. - Wynajęto jakiegoś chłopaka, żeby przyniósł wiadomość. - Pewnie jakiś podstęp. - Bardzo możliwe - zgodził się pan Fox. - Co to za wiadomość? - W wierzbowym zagajniku czeka na ciebie pewna dama. Nie wymieniono jej imienia, ale kazano powiedzieć, że ta panna musi się z tobą natychmiast zobaczyć. - Kto wynajął chłopca? Ta dama? - Nie, jakś dziewczyna z Kentland, służąca. Spotkała go, jak roznosił mleko na skraju wioski i... Filip złapał pana Foxa za rękę. - Czy chłopak, przez przypadek, wymienił panu imię tej dziewki? - Wydaje mi się, że to było... Tak, chyba Betsy. Na pewno Betsy. - Co pan odpowiedział chłopcu? - Dokładnie to, co uzgodniliśmy. Oznajmiłem, że opuściłeś gospodę, ale jego niewiele to interesowało. Zrobił to, za co mu zapłacono, i chciał już tylko wrócić do swoich stągwi z mlekiem. Nie pójdziesz tam oczywiście? - Muszę. Filip odwrócił się, żeby porozmawiać z Marią, ale matka spoczywała pogrążona w głębokim śnie. Nie budząc jej, ruszył do wyjścia. - Sam mówiłeś, że to może być podstęp - ostrzegł go pan Fox. - Idziesz prosto w paszczę lwa. - Wiem o tym i będę ostrożny. Gdy moja matka obudzi się, powiedz jej, że wkrótce będę z powrotem. - Trzymaj się drzew! - krzyknął za nim pan Fox. - Na Boga, nie pokazuj się na ścieżce. Filip już nie słuchał. Biegł w kierunku Medway na spotkanie z jedyną osobą, która, jak miał nadzieję, mogła tam czekać. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY _____Ucieczka_____ i Znał mniej więcej położenie gaju, w którym już wcześniej spotykał się z Alicją. Idąc za radą Foxa, unikał ścieżki. Biegł między nadbrzeżnymi zaroślami. Pędził tak szybko, że zabrakło mu tchu, gdy przeskakiwał mały strumyk wpadający do Medway. Cały czas spoglądał przez gałęzie na ścieżkę. Wypatrywał wozu lub, nie daj Boże, pogoni z pałacu. Tuż przed nim wyrósł zagajnik. Nieco dalej ścieżka skręcała w lewo, pod zielony pagórek. Z tego miejsca po raz pierwszy zobaczył posiadłość swego ojca. Wierzby w gaju rosły blisko siebie. W zielonej gęstwinie, szarzejącej od burzowego nieba, wydawało mu się, że dostrzega łeb karego konia. Troszkę go to uspokoiło, ale ciągle poruszał się bezszelestnie jak dzikie zwierzę wietrzące atak. Odgarniając zasłony zielonych, wiotkich gałązek przedostał się przez ostatni strumień. - Alicjo? - Tutaj. Zanurzył się w mglistej gęstwinie. Deszcz znów się rozpadał. Wysokie, gęste wierzby zapewniały osłonę. Nagle znalazł się naprzeciwko dziewczyny. Stała u boku swego wspaniałego karego ogiera. Miała na sobie znajomy strój do konnej jazdy. Jej brązowe włosy sterczały rozczochrane, przewiązane krzywo wstążką. Policzki Alicji płonęły, a z jednej strony widniał ciemny siniak. 133 Widząc, że Filip już to zauważył, uśmiechnęła się smutno. - Drobna pamiątka od narzeczonego. Bez znaczenia w tej chwili. Mam tylko moment. Tym razem naprawdę musiałam wykradać się z domu jak złodziej. Jak to dobrze, że Betsy nie zawiodła. Wymknęłam się tylko dzięki temu, że wszyscy zajmowali się biskupem i - twarz jej poszarzała - planami przeciwko tobie. Opuściła głowę i łzy jej pociekły po twarzy. - Co cię napadło, Filipie, żeby zaatakować księdza Francisa? - Ten świętobliwy drań próbował nas oszukać. Przypuszczam, że z polecenia lady Jane. Chciał spalić list mojego ojca. - Wrócił do Kentland, tocząc pianę z wściekłości, cały pokrwawiony. A co wygadywał! Przekupka sprzedająca ryby zaczerwieniłaby się ze wstydu! Musisz opuścić Tonbrigde najszybciej jak to możliwe! Właśnie dlatego chciałam się z tobą zobaczyć! Żeby cię ostrzec! Skrzywił się gorzko. - Chcesz uspokoić swoje sumienie? Powiedziałaś Rogerowi o nas... - Skąd wiesz? - spytała, a krew odpłynęła jej z twarzy. - Sam mi to powiedział wczoraj, gdy mnie zaatakował. - Chyba mi tego szybko nie wybaczysz. - Nie. - To był przypadek, podczas kolacji, kiedy troszkę przesadziłam z winem. - To, zdaje się, twój zwyczaj - zauważył oschle. Zaraz pożałował swoich słów. Doskonale rozumiał, dlaczego tak często musiała szukać zapomnienia w winie