... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Równocześnie zawstydziła nas, że jesteśmy tu trzy i żadna nie dostała jeszcze nigdy wstążki. Dekorację taką dostaje się za dłuższy okres otrzymywania stopnia "bardzo dobrze". Zrobiłyśmy wieczorem rodzinną naradę. Ja obiecałam zarobić na konną przejażdżkę, a Oleńka postanowiła zdobyć różową wstążkę. Irka jest wodzem swojej klasy i tak jak i ja do świętoszek nie należy. Cały tydzień trzymałam się w garść, aby nie złapać żadnego punktu karnego. Doczekałam się najlepszego stopnia i zgodnie z obietnicą, dostałam konia na dwugodzinną przejażdżkę. Towarzyszył mi stangred klasztorny Józef, który hamował, jak mógł, ale i tak użyłam sobie za wszystkie czasy. Gdy wróciłam, na dziedzińcu oczekiwało mnie całe zgromadzenie. Matki, nauczycielki i koleżanki. Matka Karnkowska poleciła mi jeszcze przegalopować przed tym całym audytorium. Widowisko musiało być komiczne, bo konia dosiadłam w mundurku. Spódnica tworzyła wokół wielki parasol, ukazując gołe nogasy w całej okazałości. Entuzjazm był ogólny. Kiedy zsiadłam z konia, wszyscy orzekli, że "smarkula jeździ jak młody kowboj". Odetchnęłam z ulgą. Rodzice już w Londynie. Na tej zatoce było spokojnie i myślę, że to dzięki mnie. Tego dnia ani razu nie zasnęłam na mszy. Cały czas modliłam się, żeby nie było burzy. Oleńka dostała różową wstążkę. Od tego czasu stała się grzeczna jak anioł. Mówi, że teraz już jej nie wypada inaczej. Nagroda polega na zaszczycie, że się nosi wstążkę od rana do wieczora. Wolałabym nie nosić takiej dekoracji. Grając w dwa ognie zaraz byłabym trafiona! Odbyły się rekolekcje. Zrobiły na mnie potężne wrażenie. Przez trzy dni od rana do nocy trzeba było słuchać nauk, modlić się i rozmyślać nad swoją grzeszną duszą. Tak to na mnie wpłynęło, że zaczęłam rozważać, czy nie wstąpić do klasztoru. Trochę mnie jednak ta myśl przeraża. Nie mogę sobie wyobrazić, jak wytrzymałabym taką jednostajność przez całe życie. Chyba że dostałabym przydział do gospodarstwa i koni. Z nauk księdza wynikało jasno, że jest to jedyny, najmądrzejszy sposób spędzenia życia. Zbawienie zapewnione, bo nie ma okazji do grzechu. W świeckim życiu wszyscy, chcąc czy nie chcąc, muszą grzeszyć. Trzeba więc być rozsądną i wybrać to, co najmądrzejsze. Upłynęło parę dni od rekolekcji. Myśl o wstąpieniu do klasztoru powoli przechodzi. Widocznie to nie było prawdziwe powołanie. Chwała Bogu, bo pewnie zanudziłabym się na śmierć. Muszę zaraz napisać do domu, że nie będzie zakonnicy w rodzinie. Przez trzy dni siedział w klasztorze wizytator. Matki biegały zdenerwowane, szumiąc habitami i pouczały nas, jak mamy się zachować i co mówić, jeśli o coś zapyta. Był jednak prawie niewidzialny. Prowadziły go zawsze tam, gdzie nas nie było. Tylko raz odwiedzał kolejno wszystkie klasy w czasie lekcji. W naszej miał krótki wykład na temat higieny i na końcu spytał, czy są jakieś pytania. Ponieważ wszystkie milczały, zapytałam o to, nad czym nieraz zastanawiałam się wieczorem. "Gdy dostajemy ciepłą wodę do miednicy, czy należy myć twarz czystą wodą brudnymi rękoma, czy też czystymi rękoma a brudną wodą?". Nastąpiła konsternacja. Dziewczynki zaczęły chichotać. Wizytator spytał o coś po cichu matkę i po chwili powiedział, że twarz myć należy czystymi rękoma czystą wodą. Moje pytanie obleciało cały klasztor i zaimponowało nawet dziewczynkom ze starszych klas. Choć matki patrzą na mnie bokiem, skutek jest taki, że wodę ciepłą przynoszą nam teraz w dzbankach, a nie rozlewają do miednic. Wszyscy są poruszeni śmiercią Marszałka Piłsudskiego. Wanda Babińska demonstracyjnie oderwała biały kołnierzyk od mundurka i głośno płakała. Kiedy spytałam ją, czy znała go osobiście, stwierdziła, że jestem idiotka, bo nie rozumiem żałoby narodowej. Może ma rację, ale nie widzę powodu do płaczu po kimś, kogo nie znam. Dwa dni potem zgromadzono nas przy radiu dla wysłuchania audycji i uroczystości pogrzebowych. Spiker tragicznym głosem informował o tłumach zrozpaczonych ludzi i setkach wieńców. Prawie cała sala płakała