... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Rusini w Galicji nas nienawidzą, Serbowie zaś, Bułgarzy, Słoweńcy itd. wcale prawie nami się nie zajmują. Gdy niedawno zabrzmiało hasło jedności słowiańskiej, my wysykaliśmy je złośliwie. Bo i cóż może być wspólnego między nami, mającymi za sobą dziesięć wieków bogatej historii, a w sobie czystą krew szlachecką, z dziczą bułgarską, z pastuchami świń i owiec! Kiedyś Moltke powiedział, że Niemców nikt w Europie nie lubi, tylko wszyscy ich się boją. Jest to fakt smutny dla narodu, który o miłość innych dbać nie potrzebuje i samą grozą się utrzyma. Ale ileż razy jest on smutniejszym dla drobnego społeczeństwa, które żadnego strachu nie budzi, a bez sympatii obejść się nie może! Tak rozumowałem dawniej. Nie zaprzeczając i dziś temu wywodowi słuszności, muszę go uzupełnić ważnym dodatkiem. Świeżo przeczytałem Nowe niedyskrecje, wspomnienia niemieckiego attache przy ambasadzie paryskiej, dramaturga i publicysty, Wollheima da Fonseca. Autor opowiada wiele ciekawych rzeczy, zdradza wiele tajemnic, ale na szczególną uwagę zasługują jego odkrycia co do sposobu wyrabiania w prasie europejskiej - sympatii. Metoda bardzo prosta. Do wakującego literata zjawia się ktoś i proponuje mu pisywanie korespondencyj, doniesień, broszur w pewnym duchu. Ów duch przy umowie określanym bywa szczerze: Możesz pan wymyślać np. na Francuzów, ile chcesz, a im więcej, tym lepiej; pożądanym jest również, ażebyś pan wykazywał z aparatem naukowym, że utrzymanie Turcji jest niezbędnym, a Włochy nie mają racji bytu; Beaconsfieldowi trzeba często żebra łamać; za to otrzymasz pan 100 marek miesięcznie stałej pensji, oprócz honorarium od dzienników, które dla umieszczania tych prac musisz sam sobie wyszukiwać. Chudy i głodny literat zwykle przyjmuje służbę, często nawet nie wiedząc u kogo, i zaczyna tworzyć opinię - sympatię dla jednych, antypatię dla drugich. Jeżeli do tych drugich należą Polacy, najęty publicysta, któremu zastrzeżono, ażeby użył "aparatu naukowego", bierze jakiś podręcznik historii, wybiera z niego wszystkie nasze awantury sejmikowe i dowodzi niezbicie, że my to naród od dawna zgniły, a obecnie rozpadający się. Bywa też przeciwnie i wtedy nam dostaje się jakieś "posłannictwo", np. "przedmurza". Warto wiedzieć, jak się ta opinia rozpływa po dziennikarskich arteriach Europy. Jedne pisma wsysają ją świadomie, inne bezwiednie. Przypuśćmy, że w Magdeburgu wychodzi gazetka, która nie czuje złości do pewnego narodu lub męża stanu. Ale nadarza się jej tani i z pozoru dobrze poinformowany korespondent, bierze go i staje się przewodem jego płatnych kłamstw. Tak powstaje część "opinii europejskiej", jej nagłych sympatii i antypatii. Na wściekłe wybuchy złości takiej "N[eue] Fr[eie] Presse" mam teraz gotową odpowiedź: czytałem Niedyskrecje p. Wollheima da Fonseca. [...] ÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄ [ index.htm#spis ] LIBERUM VETO -= Liberum veto =- ÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄ Nr 31, z l sierpnia 1885 Miasto bogów. - Za wiele małp. - Ich możliwa u nas kariera. - Naturalizm i pornografia. - Skutek moich prac. - Małpi język w Galicji. - P[an] Gorzkowski jako Mefisto Matejki. - List polityczny. - Polskie psy. Prasa londyńska poświęcała przed kilku tygodniami obszerne artykuły następującemu wypadkowi. W Benares istnieje "miasto bogów", duża i czczona kolonia małp. Posiadają tam one nie tylko własną świątynię, ale także osobnych kapłanów. Ponieważ zaś używają nieograniczonej swobody, tak że wolno im łazić po mieszkaniach prywatnych i gmachach publicznych, ponieważ rozmnożyły się nadzwyczajnie, sami więc bramini przyszli do wniosku, że tych małp Benares ma już za wiele. Ludność przy tym od dawna szemrała przeciwko uciążliwej gromadzie "bogów", liczącej przeszło 20 tysięcy głów, a niszczącej pola i ogrody. Z prawdziwą też radością powitano wiadomość, że bramini postanowili połowę małp sprzedać i zawarli umowę z koleją żelazną o przewiezienie ich do odległego miejsca. Ale czwororęczni "bogowie" nie dali się podejść: przejechawszy z kapłanami na drugi brzeg Gangesu, skąd mieli dalej powędrować, uznali tę przeprawę za urządzoną dla nich "majówkę" i wdarłszy się na statki, wrócili do Benares. Ktoś ze "Słowa", czytając powyższy opis, posądza mnie zapewne o chęć dowiedzenia, że albo ta gazeta jest w naszej literaturze "miastem bogów", albo że małpy, przewiezione na drugą stronę rzeki, nie wróciły wszystkie do Benares, lecz gromadka ich zabłąkała się do Warszawy. Nie, tego wcale nie utrzymuję. Przytoczyłem ów fakt dlatego jedynie, ażeby wykazać, że małpy widocznie nie czytają naszych dzienników i nie znają naszych stosunków, gdyż inaczej kazałyby się niezawodnie odwieźć do Warszawy, gdzie znalazłyby nie mniejszą dla siebie cześć, chociaż gorsze owoce, rośliny, wodę i gaiki. Nade wszystko zaś zyskałyby poważne zajęcie, którego w Benares nie mają - szczytne zajęcie kierowników opinii publicznej. Bo proszę rozważyć, co opowiem. Czytelnicy dawniej ze mną znajomi pamiętają może, iż nie byłem nigdy zwolennikiem tzw. "naturalizmu" w sztuce, chociaż go nie omazywałem idealnym błotem ani dobrowolnie, ani z polecenia wydawców. Pomijając moje nerwy całkiem niezdolne do wytrzymania wrażeń szpitalnych, rynsztokowych, rozpustnych, szynkownianych, wychodziłem z tej zasady, że materiał używany do utworów artystycznych nie jest dla ich wartości obojętnym, że np. dwa posągi Michała Anioła - jeden z gliny lub z drzewa, a drugi z marmuru lub brązu - nie będą sobie estetycznie równe. Stosując tę zasadę w własnych pracach beletrystycznych, narażałem je na ciągłe wygwizdywanie za to, że moje wątki są nienaturalne, nierealne, abstrakcyjne itd. Zgięty pod ciężarem tych zarzutów, idę sobie obraną drogą dalej. Poezja całego świata jest wiosennym śpiewem słowików, wróbli, kosów przed połączeniem się, naturalizm zaś jest opisem milczących zabaw samców z samiczkami po połączeniu się w pary - zabaw, dzięki którym gniazdka nie są puste