... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W ich ruchach była nonszalancja i pewność siebie, szli szeroko rozstawiając nogi, jakby do nich właśnie należała cała posiadłość. Obaj nosili jednakowe, czarne i ściśle przylegające do ciała ubrania. nie podobali się Heldze. W chwilę po jej powrocie do pokoju pojawiła się służąca i wezwała ją na obiad. Panowie wrócili do domu i pragnęli spotkać się z nowo przybyłym gościem. Na uginających się nogach wkroczyła do ogromnej Sali jadalnej, do której drogę wskazała jej służąca. Choć Helga ubrała się w swoją najlepszą suknię (miała w ogóle tylko dwie), poczuła się zawstydzona widząc, jakże jest pospolita na tle porażającego przepychu jadalni. Pomalowane na biało ściany musiały być wyjątkowo grube, ponieważ wnęki przyokienne były nieprawdopodobnie głębokie; mieściły się w nich okienka o szybach ujętych w ołów. Na ścianach wisiały cenne malowidła, a klepki parkietowej podłogi skrzypiąc dawały świadectwo elegancji. Przy stole, który lśnił srebrem i kryształami, siedziały trzy osoby. Gdy weszła, obaj mężczyźni podnieśli się na jej widok. - Oto i nasza Helga - powiedział Ian MacDunn z udawaną swobodą. - Podejdź tu, podejdź, i przywitaj się z moją żoną, lady Lynn! Witając się, Helga popełniła gafę. Dygnęła bowiem jak przed jakąś szacowną damą, a przecież lady Lynn nie była stara! Miała około dwudziestu pięciu lat i chociaż nie należała do oszałamiających piękności, to, czego nie dostała w darze od natury, potrafiła zapewnić sobie sama, na dodatek w stylu, który czynił ją fascynującą. Miała na sobie połyskującą zielenią jedwabną sukienkę, która w słońcu świeciła niczym złoto. Jej jasne włosy były starannie upięte, ale nie wiadomo czemu Helga odniosła wrażenie, że fryzura lady jest zbyt swobodna jak dla damy. Ściągnąwszy brwi, lady Lynn przyglądała się Heldze. - Słyszałam, że jesteś owocem drobnej, niefortunnej przygody, jaka przytrafiła się memu teściowi. Będzie nam bardzo miło gościć cię tutaj przez parę dni. Dziękuję, pomyślała Helga. Widzę, że odsyłasz mnie tam, gdzie, twoim zdaniem, jest moje miejsce - do domu! Zwróciła się teraz do drugiego mężczyzny, rozpoznając w nim owego naśladowcę sowy, o ostrych rysach i czarnej, diabolicznej brodzie. Choć wydawał się przychylnie nastawiony, dziewczyna poczuła się nieswojo pod spojrzeniem jego drwiących, czarnych jak smoła oczu. - To mój bliźniaczy brat, Corbred - przedstawił Ian. - O dwie godziny młodszy ode mnie. - Nigdy nie omieszka zwrócić na to uwagi - uśmiechnął się lodowato Corbred. - Dwie godziny dzielące mnie od tytułu lairda, czyli od blasku, władzy i zaszczytów. Ale ja wynagradzam to sobie w inny sposób. Muszę przyznać, że wiadomość o zyskaniu na stare lata młodszej siostry zaskoczyła mnie niepomiernie! Nie widziałem twoich papierów, lecz Ian mówi, że są bardzo przekonujące. Helga znowu poczuła się zdumiona tym, że ojciec nigdy nie wspominał o niej swoim synom. - Ale ja słyszałam, że mam jeszcze jednego brata - powiedziała ostrożnie, ale nie bez przekory. - Mordwina! - spytał Ian. - Jego imię nie jest już wymieniane w tym domu. - Ach, tak? - zdziwiła się Helga. Lady Lynn wyjaśniła ze znękaną miną: - Posunął się do tego, żeby zabić nie tylko własnego ojca, ale także niekoronowanego bohatera narodowego. Jak to on się nazywał? - Roderick MacCullen - odpowiedział krótko jej mąż. - Dlatego życie Mordwina nie jest warte tu, we wsi, nawet złamanego szeląga - dodała Lynn. Helga była oszołomiona. - Mordwin zamordował swojego własnego ojca? - Nie wiemy - odparł z lekkim rozdrażnieniem Corbred. - Ludzie lubią dużo gadać. Prawdopodobnie nasz ojciec i Roderick MacCullen pozabijali się nawzajem. - Nie mówmy już o tym - rzekł niechętnie Ian. - Rozumiesz chyba, że jest to dla nas bolesny temat. Była wstrząśnięta. Chciała zadać jeszcze inne pytania: o człowieka wiszącego na szubienicy, o czarnych strażników, o zamek Hiss, a także o to, dlaczego wszyscy w Dolinie Aidana byli tak nieszczęśliwi; nie odważyła się jednak. James podawał do stołu; przez ułamek sekundy spotkała jego wzrok, który zdawał się mówić: „Nie pytaj więcej!” Jak dobrze było czuć porozumienie z Jamesem w otoczeniu tych chłodnych krewniaków. Wiedziała, że ma w nim sprzymierzeńca. Westchnęła lekko, zatopiła się w swoich myślach. Przy odrobinie dobrej woli mogła chyba sądzić, że ma tu jeszcze jednego przyjaciela... Zapomniała już wypowiedziane przez niego pogardliwe słowa, a zachowała w pamięci jedynie jego opiekuńczość podczas wędrówki przez las. Do tej pory nigdy nie była zakochana - jeśli nie liczyć skrywanego zadurzenia w koledze szkolnym, gdy miała dziesięć lat, trwającego kilka tygodni. Ale teraz odezwały się w niej struny, które do tej pory nigdy jeszcze nie rozbrzmiewały. Twarz jej pokryła się rumieńcem na samo wspomnienie głosu tego nieznanego mężczyzny, mimo że on tak niemiło odprawił ją jak głupią gąskę. Lecz ku swej wielkiej rozpaczy, nie potrafiła jednak przywołać przed oczy jego obrazu. Nie wiedziała, że jest to zjawisko typowe dla zakochanych: choć upragniony przez nas człowiek wypełnia nam wszystkie myśli, niezwykle trudno jest ożywić w naszej wyobraźni jego postać. Z łatwością widzimy inne twarze, tylko nie tę wytęsknioną