... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Nareszcie, obok starościnej żegnającej go poświęconym krzyżykiem, zjawiła się Anusia, spotkały raz jeszcze wejrzenia, powtórzyło po cichu słowo pożegnania, a Poinsot skoczył nie czekając do karety. Podczaszyc pokląkł raz jeszcze przed babką, pocałował ją w dłoń, nie miał już siły odwrócić się do Anusi i wskoczył także do powozu który szparko ruszył z miejsca. Za nim długim sznurem pociągnęły się dwór, kuchnie i cała czereda nienawistnych francuzów, których pan Sieniński ścigał dość obojętnem okiem, pokręcając wąsa. W długiej alei lipowej, zielonej teraz i cienistej, potoczył się tuman kurzawy, pociągnął za odjeżdżającemi i zakrył ich oczom patrzących. Sieniński z córką wziąwszy pod ręce staruszkę, poszli z nią powoli do jej mieszkania, nieśmiejąc słowem się odezwać, tak pojmowali potrzebę milczenia opuszczonej starościnej. Powolnym krokiem ze spuszczoną głową, posuwała się modląc, a niekiedy zatrzymywała, napróżno szukając oczyma choć cienia ostatniego swego dziecięcia, które od niej jak ptak z gniazda odleciało. Anusi srebrne łezki migały w czarnych oczkach, a pierś podnosiła się westchnieniem, Sieniński pod wąsem też podobno nie weselsze skrywał oblicze, ale to był mruk i nie łatwo wy wnętrzający się człowiek. — E! Kaduka to wszystko warte, wybuchnął na ostatek ocierając się rękawem. — Dawniej tego niebywało, żeby tak za odjeżdżającemi płakano. I panicz — dobre dziecko, ale miękkiego serca, źle mu z tem będzie na świecie, ludzie się na tem zaraz poznają a poprowadzą za nos gdzie zechcą. Inne czasy, JW. pani! Inne czasy! Licha warte! Staruszka milczała, a Sieniński zebrawszy się raz otworzyć usta, gderał ciągle. — Ot i chwała Bogu, mamy się czem pocieszyć, że nas francuzi raczyli nareszcie pożegnać! Szczęśliwej drogi! Byleby niepowrócili! Ten Pąso (tak go nazywał stary) żeby też komu choć głową kiwnął! A ruszajże z Bogiem paniczyku! Wchodzili na górę, starościna nic jeszcze niemówiła, w ostatku odwróciła się do Sienińskiego z wesołą dosyć twarzą. — Mój kochany, poślij no mi wasze po xiedza kanonika. : Stary aż się cofnął. — A on tu na co? Zapytał? — Zachciałeś, chcę się z nim rozmówić, staremu nie zaszkodzi z Bogiem się pojednać, bo niewiadomo kto z brzegu — Wymówiła to jakoś słabszym i drżącym głosem, oparła się silniej na ręku wiodących i kazała wprost nie na krzesło się prowadzieć, ale do łóżka. Niepotrzeba mówić jak się Sieniński przestraszył, i drapnął zaraz, żeby co najprędzej po kanonika posłać. Anusia została przy starościnie cała we łzach i strachu niewymownym. Chora jednak powoli trochę sił, a nawet wesołości swej zdawała się odzyskiwać i poczęła od wyburczenia Anusi. — E wstydziłabyś się asanna, rzekła, niewiedzieć czego smutku mi dodawać, ja tego, wiesz, nie lubię. Choć się czuję źle, to mi koło mnie powinno być wesoło, a co to pomoże? Podaj mi książkę, mów litanią o szczęśliwą śmierć, a nie ślochaj bo to się na nic niezdało, mnie tylko rozkwasza. Na podłożonych poduszkach usiadła starościna, podniosła w ręku krzyżyk przed którym się była modlić przywykła, ustawiła do koła swoje obrazki poświęcane, złożyła dłonie i poczęły się modlitwy. Słowik tymczasem w bzach i kapryfoljach ukryty pod oknami, wesoło i głośno wyśpiewywał, słońce świeciło i światek się uśmiechał młodziuchny, rozkwitły, znowu pełen życia. Nad wieczorem dopiero, przerażony wieścią o słabości starościnej, zjawił się xiądz kanonik, dawny przyjaciel domu Ordyńskich, zgrzybiały, pochylony wiekiem i o kiju ledwie suwający się staruszek. Starościna odwróciła się ku niemu z uśmiechem, którym go chciała od razu rozchmurzyć, bo nielubiła przy sobie smutnych twarzy. — A co kanoniku? Odezwała się uśmiechając, nie mówiłam ci że mnie chować będziesz? Ot coś się na to zbiera, że zakład wygram, a pamiętasz, miałeś sto pacierzy zmówić za duszę moją? — Niechże Bóg uchowa! Drżącym głosem odpowiedział starowina przybliżając się do łóżka — czyż JW. starościna chora? To by naprzód posłać po fizyka? — O! Racja fizyka! Wesoło odpowiedziała starościna, co tam fizyk pomoże na starość! Żart na bok, jegomość dobrodziej wyspowiadasz mnie na przód. W godzinę potem, cała w bieli, jaśniejąca spokojem lat święcie przeżytych, pani Ordyńska klęcząc, bo chciała mimo osłabienia koniecznie w tej postawie pokornej powitać Pana nad Pany który przychodził do niej — przyjmowała Sakramenta, w obec całego dworu strwożonego i rozpłakanego. Nic je- dnak w niej nie przepowiadało rychłego zgonu do którego się tak spiesznie przygotować pragnęła