... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Ich blastery upadły na zie- mię; zakrwawiony Caamasi trzymał w dłoniach moją rusznicę. Odwróciłem się do Remarta po raz ostatni. - Nie wiesz tego jeszcze, ale masz już dosyć. - Podskoczyłem, unikając słabiutkie- go kopniaka, który spróbował wymierzyć w moje nogi, a potem kopnąłem go w skroń. Przewrócił się na ziemię, a ja już miałem kopnąć go jeszcze raz, ale powstrzymał mnie syk bólu dziewczyny Caamasi. Patrzyłem przez chwilę na Remarta czując, jak puchną mi ręce. Strząsnąłem krew z prawej dłoni, niechcący opryskując nią dziewczynę Caamasi. Już chciałem ją prze- prosić, ale w jej oczach zobaczyłem przerażenie; spojrzałem tam, gdzie ona i zobaczy- łem jej ojca z moją rusznicą laserową. Wycelowaną prosto we mnie. - Dzięki za ochronę. - Rozłożyłem ręce. - Nie będę cię winił, jeśli do mnie strze- lisz. Na twoim miejscu pewnie bym zrobił to samo. - To całkiem możliwe. - Caamasi wzruszył lekko ramionami, opuścił lufę karabinu i odwrócił w moją stronę, oddając mi go. -Wśród Caamasi nie jest jednak w zwyczaju, by służący strzelał do swojego pana. - Nie mówiłem tego poważnie. Powiedziałem tylko po to, żeby cię nie zabił. W zielononiebieskich oczach Caamasi zalśniły iskry. - Wiem, ale ja mówię poważnie. Zaryzykowałeś swoim życiem, by uratować moje, tak jak ja zaryzykowałem swoim, by chronić moją córkę i moich ludzi. - Więc powinieneś z nimi zostać. - Nie mogę, bo naraziłbym cię na niebezpieczeństwo. - Zamrugał wielkimi oczami i uniósł do góry trójpalczastą dłoń. - Powiedziałeś tym ludziom, że bierzesz mnie na swojego służącego, co wywołało waszą bójkę. Twój człowiek pogwałcił rozkaz, co da- ło ci prawo do przywołania go do porządku. Jeśli teraz nie zabierzesz mnie ze sobą jako służącego, stracisz usprawiedliwienie swojego czynu, a on i jego przyjaciele będą mogli sfabrykować każdą historyjkę, która pozwoli im cię zniszczyć. Jadąc z tobą, dowiodę prawdziwości twoich słów. Zmrużyłem oczy. - A co z ich historyjką o biżuterii? - Jesteśmy tymi, którzy pozostali po pokojowej rasie, bo nasza planeta została zniszczona. Kto uwierzy, że mamy cokolwiek wartościowego? - Ręką zatoczył krąg, wskazując na swoich ludzi. -Jestem Elegos A'kla, Powiernik tej części Morymento. Je- dyne, co mam wartościowego, to ci ludzie, a sądzę, że chroniąc ciebie, będę zarazem chronił ich. Jego słowa, wypowiedziane smutnym, ale szczerym i głębokim tonem, wydały się bardzo przekonujące. Nie podobał mi się jednak zbytnio pomysł zabrania go ze sobą do środowiska Ocalałych. Nawet przy mojej obecności Courkrus nie było dobrym miej- scem dla cywila. - Nie chcę zabierać cię od twojej córki. Elegos potrząsnął głową. - Jesteśmy Caamasi. Dobrze znamy ból utraty krewnego, ale wiemy też, jak pora- dzić sobie z tym bólem. Moja córka nie zostanie sama. Pokiwałem głową i wziąłem od niego swój karabin. Odwróciłem się i wystrzeliłem jeden pocisk ogłuszający w Remar- ta, a potem znowu opuściłem broń. - No i wygląda na to, że mam służącego. Będę w kosmoporcie. Masz godzinę na pożegnanie się ze swoimi ludźmi. Jeśli nie zdążysz, zrozumiem to. Caamasi obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. - Godzina. Będę punktualnie. Powlokłem się ścieżką w stronę kosmoportu, wyłuskując lewą ręką komunikator. - Tu dowódca Piorunów. Kiedy ktoś będzie wolny, potrzebuję dwóch pilotów, że- by zabrać stąd łapsy i kogoś do pomocy przy ewakuacji paru nieprzytomnych. Ktoś z floty odpowiedział po kilku sekundach opóźnienia: - Masz tam jakieś kłopoty? - Trochę. - Possałem kostki lewej dłoni. - Nic, z czym bym sobie nie mógł pora- dzić. ROZDZIAŁ 40 Kilku oficerów bezpieczeństwa wewnętrznego „Gnębiciela" zabrało się na po- wierzchnię promem ewakuacyjnym