... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- To tylko jeden cios, pani - zaprotestował Silk. - I jeden całus, nic więcej. - Doprawdy? A czego mam się spodziewać następnym razem? Pojedynku na miecze, a potem jeszcze większej głupoty? - Nie stało się nic poważnego, pani Pol - zapewnił ją Durnik. Ciocia Pol pokręciła głową. - Sadziłam, Durniku, że przynajmniej ty okażesz nieco rozsądku. Widzę, że się myliłam. Gariona zdenerwowały jej uwagi. Miał wrażenie, że cokolwiek uczyni, ona zawsze spojrzy na to z możliwie najgorszej strony. Gniew pchał go niemal na granicę buntu. Nie miała prawa komentować jego postępków. Nie byli przecież spokrewnieni, więc mógł robić wszystko, na co tylko miał ochotę. Spojrzał na nią ponuro, z irytacją. Pochwyciła to spojrzenie i odpowiedziała chłodno, jakby chciała go sprowokować. - Słucham? - zapytała. - Nic - odparł krótko. Rozdział XV Następnego dnia ranek był jasny i rześki. Niebo nabrało koloru ciemnego błękitu, a słoneczny blask lśnił oślepiająco na białych szczytach gór wyrastających za miastem. Po śniadaniu pan Wilk oznajmił, że wraz z ciocią Pol idą na spotkanie z Fulrachem i królami Alornów. - Świetny pomysł - stwierdził Barak. - Ponure rozważania są dobre dla królów. Dla kogoś, na kim nie ciążą obowiązki władzy, dzień jest zbyt piękny, by spędzać go pod dachem. I uśmiechnął się drwiąco do swego kuzyna. - Masz w sobie domieszkę okrucieństwa. Baraku. Nie podejrzewałem tego - Anheg wyjrzał tęsknie przez najbliższe okno. - Czy dziki nadal wychodzą na skraj lasu? - spytał Barak. - Stadami - potwierdził Anheg, jeszcze bardziej ponury. - Pomyślałem, że wezmę paru silnych ludzi i sprawdzimy, czy uda nam się zmniejszyć nieco ich liczbę - uśmiech Baraka stał się szerszy. - Byłem prawie pewien, że właśnie coś takiego masz na myśli - Anheg smutnie poskubał splątane włosy. - Robię ci przysługę. Anhegu. Nie chcesz chyba, by dziki stratowały całe królestwo? - Zapędził cię w kozi róg, Anhegu - wybuchnął śmiechem Rhodar, gruby władca Drasni. - Jak zwykle - przyznał kwaśno Anheg. - Chętnie zostawiam takie rozrywki młodszym i szczuplejszym od siebie - Rhodar oburącz poklepał swój wielki brzuch. - Cenię dobry posiłek, choć wolę z nim wcześniej nie walczyć. Jestem zbyt dobrym celem. Nawet ślepy dzik trafiłby mnie bez kłopotów. - No jak, Silku? - spytał Barak. - Co ty na to? - Chyba nie mówisz poważnie - mruknął Silk. - Musisz jechać, książę Kheldarze - nalegała królowa Porenn. - Ktoś powinien bronić honoru Drasni na tej wyprawie. Twarz Silka przybrała zbolały wyraz. - Mógłbyś być moim rycerzem - w jej oczach błysnęły złośliwe iskierki. - Wasza królewska mość znowu czytała arendzkie romanse? - spytał zgryźliwie Silk. - Uważaj to za królewski rozkaz - odparła. - Trochę świeżego powietrza i gimnastyki z pewnością ci nie zaszkodzi. Wyglądasz, jakbyś cierpiał na niestrawność. - Jak wasza wysokość sobie życzy - Silk skłonił się drwiąco. - Jeśli sprawy wymkną się spod kontroli, zawsze chyba mogę uciec na drzewo. - A ty. Durniku? - spytał Barak. - Nie znam się na myślistwie, przyjacielu - odparł z powątpiewaniem kowal. - Ale jeśli chcesz, chętnie się przyłączę. - Ty, panie? - Barak spojrzał na hrabiego Seline. - Nie, lordzie Barak - zaśmiał się tamten. - Dawno już wyrosłem z takich zabaw. Ale dziękuję za zaproszenie. - Hettarze? - Barak zwrócił się do smukłego Algara. Hettar spojrzał pytająco na ojca. - Idź, Hettarze - zezwolił swym cichym głosem Cho-Hag. - Król Anheg z pewnością wyznaczy wojownika, który pomoże mi chodzić. - Sam się tym zajmę, Cho-Hagu - zapewnił Anheg. - Nosiłem już w życiu większe ciężary. - W takim razie ruszę z tobą, lordzie Baraku. I dzięki za zaproszenie - Hettar miał głos głęboki i dźwięczny, choć równie cichy, jak głos ojca. - No, chłopcze? - zapytał Barak Gariona. - Czyżbyś do reszty postradał zmysły. Baraku? - warknęła ciocia Pol. - Nie dość ci wczorajszych kłopotów? Ta kropla przepełniła czarę. Podniecenie, jakie odczuł słysząc propozycję Baraka, zmieniło się w gniew. Garion zgrzytnął zębami i zapomniał o rozwadze. - Jeśli Barak uważa, że nie będę przeszkadzał, to chętnie się wybiorę - oznajmił buntowniczo. Ciocia Pol spojrzała na niego lodowatym wzrokiem. - Twojemu szczeniaczkowi rosną zęby, Pol - parsknął pan Wilk. - Nie wtrącaj się, ojcze - rzuciła, wciąż patrząc na chłopca. - Nie tym razem, panienko - odparł starzec, a w jego głosie zabrzmiała twarda jak stal nuta. - Podjął decyzję i nie będziesz go poniżać odwołując ją. Garion nie jest już dzieckiem. Może nie zauważyłaś, ale jest wysoki jak dorosły i nabiera ciała. Wkrótce skończy piętnaście lat. Pol. Musisz mu dać trochę swobody, a teraz masz okazję równie dobrą, jak każda inna, by zacząć go traktować jak mężczyznę. Spojrzała na niego z uwagą. - Jak sobie życzysz, ojcze - rzekła w końcu z pozorną przynajmniej pokorą. - Z pewnością jednak zechcesz omówić ze mną tę sprawę. W cztery oczy. Pan Wilk skrzywił się. Ciocia Pol spojrzała na Gariona. - Bądź ostrożny, kochanie - powiedziała. - A kiedy wrócicie, porozmawiamy sobie miło, dobrze? - Czy pan mój zażąda, bym mu pomogła uzbroić się na łowy? - spytała lady Merel oschłym, obraźliwym tonem, jakim zawsze zwracała się do Baraka. - To niepotrzebne. Merel