... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Na stanowisko to powołał, ku pewnemu zaskoczeniu administracji Belwederu, swojego ciotecznego brata, Antoniego Bieruta, przebywającego dotąd na jakiejś posadzie w Krakowskiem. My wszyscy nie podejrzewaliśmy istnienia jeszcze innego Bieruta, a oto ujrzeliśmy go wreszcie prawdziwego, z krwi i kości, czekającego najspokojniej w sekretariacie na rozmowę z prezydentem. Antoni Bierut wyglądał interesująco. Był od prezydenta młodszy o jakieś dziesięć lat (mógł mieć lat czterdzieści kilka), wyższy, tęższy, przystojniejszy, o regularnych rysach twarzy, sprawiającej miłe wrażenie. Był spokojny, zrównoważony, chyba zdawał sobie w pełni sprawę ze swojej pozycji bliskiego krewnego prezydenta. Nie bez pewnej satysfakcji zameldowałem go teraz Bierutowi. — Panie prezydencie, pan Antoni Bierut czeka na rozmowę. — Niech wejdzie — odrzekł zwyczajnie Bierut. Krewny prezydenta podniósł się z fotela i z godnością wszedł do gabinetu. Odbyła się niezbyt długa rozmowa i Antoni Bierut został mianowany głównym intendentem Łazienek, ze szczególnymi kompetencjami w sprawach restauracji zabytkowych pałacyków i gruntownego odnowienia ogrodu. Antoni Bierut zaczął urzędować bardzo uroczyście. Przeprowadzał najpierw rozmowy z odpowiednimi urzędnikami Belwederu, wzywając ich do siebie do kancelarii głównej, gdzie obrał sobie reprezentacyjne biurko. Ale wnet wpadł na pomysł, że powinien mieć własny pokój, raczej w samym Belwederze, w pobliżu prezydenta; przecież cząstka jego władzy spadała teraz w jakimś sensie i na niego. Kazał więc ustawić odpowiednie biurko w rogu Sali Pompe-jańskiej. Wyglądał tutaj rzeczywiście bardzo imponująco, może nawet o wiele bardziej efektownie niż sam prezydent. Urzędnik, wezwany teraz do Bieruta, nie wiedział o kogo chodzi i biegł, skruszony i wystraszony, do prezydenta, ale gdy okazywało się, że prosi go Antoni, a nie Bolesław nie zdążył wyzbyć się uniżoności, która Antoniemu sprawiała wyraźną satysfakcję. Wkrótce przekonano się, że poczyna on sobie z pracownikami Belwederu jak prawdziwy zastępca prezydenta, a może i od niego jeszcze ważniejszy. Ruchy przybrał powściągliwe, dostojne, minę miał uroczystą. Mówił przy tym takim tonem, jakby jego polecenia nie podlegały żadnej dyskusji. Wyczułem, że Antoni Bierut chce być w pewnym sensie i moim zwierzchnikiem i że zanosi się, iż będzie bardziej wymagający niż jego cioteczny brat. Poważnie się zastanawiałem, jaką obrać taktykę 140 postępowania z tym człowiekiem. Jego pycha rosła zastraszająco szybko. Pracownicy Belwederu już bali się nie prezydenta, który dla wszystkich był miły i uprzejmy, i w tym co czynił bardzo taktowny, ale Antoniego Bieruta. Wreszcie zdecydowano, że najlepiej będzie, jeśli Antoni Bierut umieści swoje biuro w jednym z wolnych skrzydeł Pałacu Myślewickiego. Propozycje tę przyjął zadziwiająco chętnie i zaraz zaczął to swoje biuro urządzać z rozmachem, a do Belwederu przychodził teraz coraz rzadziej. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, gdy do otoczenia prezydenta poczęły się przesączać niejasne wieści o tym, jak Antoni Bierut pojmuje swoją funkcję generalnego inspektora Łazienek. Ze, owszem, sprowadza on piękne meble, wspaniałe dywany, ale część tych rzeczy wędruje do jego prywatnego mieszkania, które sobie wybrał również w tymże Pałacu Myślewickim. Zrazu życzliwi obserwatorzy przypuszczali, że chodzi tu o bezpieczne przechowywanie najcenniejszych rzeczy. Ale gromadzone rzeczy wkrótce gdzieś znikały. Nie było ich w Pałacu Myślewickim, nie ozdabiały sal Belwederu, ani też nie znajdowały się na przechowaniu w prywatnym mieszkaniu intendenta. Niezadługo głównym pomocnikiem generalnego intendenta — Antoniego Bieruta został również intendent — Stanisław Sadkowski, dokonujący dla Belwederu większych zakupów, głównie na Ziemiach Odzyskanych. Ci dwaj panowie jakoś szybko i bez żadnych trudności porozumieli się całkowicie ze sobą. I nawet nie było w tym przeszkodą wysokie mniemanie o sobie Antoniego Bieruta. Sadkowski, zawsze w dobrym humorze, teraz jeszcze poweselał, wprost chwytał ludzi za serca promieniującym optymizmem. Przyjemnie było w tych ciężkich chwilach patrzeć na niego — na człowieka zadowolonego ze wszystkiego. Sadkowski miał teraz mnóstwo pracy, był w ciągłym ruchu; restauracja pałacyków wymagała ciągle nowych zakupów, więc jeździł bardzo często na Ziemie Odzyskane. W niektórych częściach parku ciągle warczały samochody ciężarowe; jeździły do Łazienek tam i z powrotem. Nikt się temu nie dziwił, gdyż restauracja pałacyków wymagała hurtowych zakupów wielu towarów. Część tego lokował na przechowanie w swoim prywatnym mieszkaniu, w którym odbywały się także liczne, niemal przez całą dobę trwające, przyjęcia. Intendent generalny też był w nieustannym ruchu, można go było odszukać teraz w Łazienkach tylko wśród samochodów ciężarowych, pak, skrzyń. I do Krakowa wypadało mu jeździć częściej, aby osobiście nadzorować cenne transporty. Wszystko to trwało czas dłuższy, zresztą nikt się nie spodziewał, by rekonstrukcja pałacyku mogła być dokonana w najbliższych tygodniach. Ale był jeszcze jeden intendent, od biur KRN, Jan Papiewski. Starszy, elegancki pan, którego łączyły ponoć jakieś dawne, zaży- 141 łe stosunki z rodziną Bieruta. To co się działo w Pałacu Myśle-wickim, od dawna już budziło jego czujność i uwagę. Przespacerował się on po placach budowy, przyjrzał się pakom, skrzyniom, odnotował ruch samochodów — nie musiał zbierać zbyt licznych dowodów. Był doświadczony na tyle, że od razu zorientował się, w czym rzecz. Kiwał tylko z podziwem głową. Na koniec udał się na poufną rozmowę do dyrektora Wasilewskiego. Rozmowa ta przeciągnęła się. Powstała umowa, że jak nadejdzie odpowiedni moment — to Wasilewski da znak i Papiewski poprosi o audiencję u prezydenta. Wreszcie Papiewski udał się do Bieruta pod pozorem złożenia jednego ze swoich zwykłych sprawozdań. Zamknął za sobą bardzo dokładnie drzwi i rozmawiał z prezydentem dłuższy czas. Podobno Bie-rut poza oczami i uszami ludzkimi był z Papiewskim na ty. Papiewski zaczął od spraw 'ogólnych, po czym stopniowo przeszedł do działalności Antoniego Bieruta (później Górska bąknęła mi coś niecoś o przebiegu tej rozmowy). Właściwie przedłożył on tylko prezydentowi niewielką kartkę papieru z wykazem osobistych przychodów generalnego intendenta. W systematycznej kolejności uszeregowanych było na niej kilka kolumn cyfr. Bierut chwycił kartkę do rąk i dłuższy czas przypatrywał się jej w milczeniu. Twarz jego nabiegła krwią od hamowanej ostatkiem sił pasji. Wreszcie skinął głową Papiewskiemu na znak, że może odejść. Zadzwonił zaraz do Wasilewskiego i polecił mu, by nakazał Antoniemu Bierutowi zgłosić się następnego dnia z samego rana. Tego dnia Wasilewski miał twarz niezwykle poważną, chmurną; przesłał polecenie Antoniemu Bierutowi tonem spokojnym i bardzo uprzejmym