... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Osi¹gam moje królestwo x\lan wali³ w drzwi przez czas d³u¿szy, lecz ko³atanie obudzi³o tylko echo w domu i w jego pobli¿u. Dos³ysza³em jednak wreszcie brzêk podnoszonego ostro¿nie okna, domyœli³em siê wiêc, ¿e stryj mój podszed³ do miejsca, z którego zwyk³ by³ wygl¹daæ na zewn¹trz. W nik³ym œwietle póŸnego wieczoru móg³ dojrzeæ postaæ Alana stoj¹c¹ jak ciemny cieñ u progu. Trzej œwiadkowie pozostawali w ukryciu, ca³kowicie poza zasiêgiem wzroku stryja. Uczciwy cz³owiek 17 — Porwany za miodu 257 W swym w³asnym domu nie powinien zdradzaæ ¿adnej obawy. Pomimo tego stryj Ebenezer przez d³ug¹ chwilê przygl¹da³ siê w milczeniu goœciowi, a gdy przemówi³, w g³osie jego brzmia³a nuta niepokoju. — Co to znaczy? — rzek³. — Nocna pora nie jest odpowiednia dla przyzwoitych ludzi, a z nocnymi ptakami nie chcê mieæ do czynienia. Po co tu przyszed³eœ? Mam gar³acz. — Czy to pan Balfour? — zapyta³ Alan cofaj¹c siê o krok i spogl¹daj¹c w górê, w ciemnoœci. — Ostro¿nie z tym gar³aczem, to paskudny przyrz¹d. — O co ci chodzi? Ktoœ ty taki? — pyta³ gniewnie stryj. — Nie mam ¿adnej ochoty og³aszaæ ca³ej okolicy mojego nazwiska, a po co tu przyszed³em — to jest inna sprawa, a obchodzi ona pana bardziej ni¿ mnie. Jeœli pan jest pewny, ¿e ta piosenka przypadnie panu do gustu, jestem gotów j¹ zaraz zaœpiewaæ. — Có¿ to jest? — Dawid! — Co takiego? — wykrzykn¹³ stryj bardzo zmienionym tonem. — Czy oprócz imienia mam panu podaæ równie¿ nazwisko? Nast¹pi³a pauza, po której stryj rzek³ niepewnym g³osem: — Zdaje siê, ¿e powinienem ciebie wpuœciæ do œrodka. — I mnie siê tak zdaje, ale sêk w tym, czy siê zgodzê wejœæ do pañskiego domu. Otó¿ powiem panu, jakie jest moje o tym zdanie: pomówmy w tej sprawie tutaj na pañskim progu, a co wiêcej, pomówimy o tym tutaj albo nigdzie. Chcia³bym bowiem, aby pan zrozumia³, ¿e bêd¹c d¿entelmenem z lepszej ni¿ pañska rodziny, jestem nie mniej od pana wynios³y. 258 Ebenezer zmiesza³ siê s³ysz¹c taki ton i po chwili namys³u rzek³: — Dobrze, niech i tak bêdzie. Sporo jednak czasu up³ynê³o, zanim zszed³ na dó³, i jeszcze wiêcej, zanim upora³ siê z wszystkimi zamkami u drzwi, wahaj¹c siê, jak s¹dzê, ulegaj¹c coraz to nowym dreszczom strachu za ka¿dym krokiem i za ka¿dym odsuwanym ryglem i podnoszon¹ ¿elazn¹ sztab¹. Wreszcie us³yszeliœmy skrzypienie zawiasów i wywnioskowaliœmy z tego, ¿e stryj mój wylaz³ chy³kiem z domu, a widz¹c, jak Alan cofa siê o parê kroków, kaza³ mu podejœæ i usi¹œæ na najwy¿szym progu, sam zaœ przysiad³ obok, nie wypuszczaj¹c gar³acza z r¹k. — A teraz — rzek³ — pamiêtaj o mym gar³aczu i jeœli uczynisz krok dalej, nie wyjdziesz st¹d ¿ywy. — Dalibóg, bardzo grzeczna to jest przemowa. — Przyjêliœmy tak dziwny sposób postêpowania, muszê siê wiêc mieæ na bacznoœci. A teraz, skoro siê ju¿ porozumieliœmy, mo¿emy przyst¹piæ do rzeczy. — Bêd¹c cz³owiekiem bardzo przemyœlnym odgad³ pan ju¿ niew¹tpliwie, ¿e jestem d¿entelmenem z Górnej Szkocji. Moje nazwisko nie ma nic wspólnego z t¹ spraw¹. Hrabstwo natomiast, w którym mam przyjació³, le¿y opada³ wyspy Muli. Nazwa ta nie jest panu obca. Otó¿ statek jakiœ zaton¹³ jakoby w tych stronach i nastêpnego dnia pewien d¿entelmen z mojej rodziny, spodziewaj¹c siê, ¿e morze wynios³o nieco drzewa z tego statku na piaszczyste wybrze¿e, poszed³, aby to drzewo zebraæ na opa³, i natkn¹³ siê na utopionego prawie ch³opca. Docuci³ go jednak i przywróci³ do ¿ycia, po czym on i paru innych d¿entelmenów wziê³o rozbitka do siebie i umieœci³o w starym zrujnowanym zamku, gdzie od tego dnia ch³opak jest przyczyn¹ niema³ych wydatków. Moi przyjaciele s¹ cokolwiek dzicy i nie tak znowu skrupulatni w trzymaniu siê litery 259 prawa jak ten i ów, którego móg³bym wymieniæ po nazwisku. Odkrywszy, ¿e ch³opak jest krewnym zamo¿nych ludzi i pañskim rodzonym bratankiem, panie Balfour, poprosili mnie, abym pana odwiedzi³ i porozmawia³ o tej sprawie. Mogê z góry panu powiedzieæ, ¿e o ile nie dojdziemy do porozumienia, niech siê pan nie spodziewa ujrzeæ kiedykolwiek tego ch³opca. Moi bowiem przyjaciele — doda³ z naiwn¹ prostot¹ — nie nale¿¹ do majêtnych ludzi. Stryj Ebenezer odchrz¹kn¹³ i rzek³: ¦— Niezbyt mi na nim zale¿y. To nie by³ dobry ch³opak, aby nie powiedzieæ wiêcej, i nie zamierzam siê do tego wtr¹caæ. — Tak, tak, rozumiem do czego pan zmierza. Udaj¹c, ¿e jego los pana nie dotyczy, chce pan osi¹gn¹æ zmniejszenie okupu. — Nie, powiadam szczer¹ prawdê. Nic mnie nie obchodzi, co siê z tym ch³opcem stanie, i mo¿ecie sobie z nim robiæ, co siê wam ¿ywnie spodoba