... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Serwacy, którego wielce piek³o, a¿eby za tchórza nie uchodzi³, konia œcisn¹wszy, popêdzi³ jak szalony, dwóch bachurów o ma³o nie stratowa³, na jedn¹ furê wpad³, ¿e siê ledwie z ho³obli119 wydoby³, zaczepiwszy o nie, i na ostatek siê na Rossê dosta³, w³aœnie gdy Minkiewicz ze swymi nadje¿d¿a³ z drugiej strony. Niebawem te¿ stawili siê zawsze wyelegantowany Derengowski i zdyszany Godziemba, który z twardoustym koniem120 ledwie sobie da³ radê, pysk mu skrwawiwszy, a sobie por¿n¹wszy rêce. Kl¹³, na czym œwiat stoi. Minkiewicz ha³asowa³ odgra¿aj¹c siê. Serwuœ milcza³, tylko mu ju¿ pilno by³o do koñca. Wyzywano go na s³owa; œciska³ zêby. — Ad rem, ad rem! — rzek³. — Do roboty! Co tu jêzykiem mleæ? Ju¿ stan¹wszy naprzeciw adwersarza, Serwuœ, jak to by³ zawsze cz³ek sumienny, gdy tamten perzy³ siê i pryska³, zapyta³ tylko wedle regu³y, czy krzywdy uczynionej nierozmyœlnym s³owem honorowi podskarbiego nie odwo³a i nie deprekuje, jako przy podchmieleniu uczynionej. — Co u podchmielonego na jêzyku, to u trzeŸwego w myœli! — zakrzycza³ Minkiewicz. — Pilnuj asindziej swego nosa, a zobaczysz, jak¹ ja ci tu uczyniê deprekacj¹. Zna œwiat i korona polska, ¿e Minkiewicze nie deprekuj¹. Prze¿egnawszy siê tedy, stanêli przeciw sobie. — Najs³odszy Jezu, prowadŸ mojê rêkê! — zawo³a³ Minkiewicz, naœladuj¹c znane dictum121 kancelistów, które i studenci na swych elukubracjach122 zapisywaæ zwykli. Z³o¿yli siê, szable szczêknê³y ras, dwa. Minkiewicz jak osa, to przyskoczy, to uskoczy, a ile razy chce p³atn¹æ, Serwuœ mu szablê odbija. Przyjaciele, stan¹wszy po bokach, przypatruj¹ siê i g³owami potrz¹saj¹. Przebendowskiemu twarz mieni siê strasznie: zwykle ³agodna, robi siê zawziêcie dzika. Sapie, nozdrza rozd¹³, ¿uje okrutnie, a naciera z góry a¿ strach. Co machnie szabl¹, to jakby œwisn¹³. Minkiewicz, choæ mniejszy, ale niezmiernie zwinny, krêci siê ze zrêcznoœci¹ osobliw¹, jak w tañcu. Przez d³ugi czas jeden drugiego ani zadrasn¹³, tylko szable trzeszcza³y. — A póki¿ to tego bêdzie?! — zawo³a³ jeden z przyjació³ Mickiewicza. W³aœnie gdy tych wyrazów domawia³, Serwuœ siê niepostrze¿enie ods³oni³, lew¹ rêkê podniós³, a Minkiewicz go w ni¹ chlasn¹³, ale tak szpetnie, ¿e myœleli, ¿e mu j¹ utnie. Kontusz i ¿upan123 odlecia³y. Krew strumieniem bryznê³a na œnieg i jednoczeœnie Serwacy, jakby ciêcia nie czu³, z góry w ³eb p³atn¹³ Minkiewicza, czapkê mu rozp³ata³, czerep rozbi³ i szlachcic, wo³aj¹c: „Jezus, Maria, Józef!”, na wznak na ziemiê siê powali³. Skoczyli przyjaciele ratowaæ, boæ dysza³, ale g³owê mia³ przer¹ban¹ do koœci tak, ¿e siê zda³o, i¿ w miejscu ducha wyzionie. Krew mu p³ynê³a po twarzy, a od impetu uderzenia straci³ wnet zmys³y i le¿a³ jak martwy. Serwacemu Godziemiba z Derengowskim co ¿ywiej poczêli rêkê, z której krew ciurkiem siê la³a, zawi¹zywaæ chustami, jakie siê w pogotowiu znalaz³y. — Je¿eli masz si³ê konia dosi¹œæ, siadaj i zmykaj — szepn¹³ mu Derengowski. — Zdaje siê, ¿e z Minkiewicza bêdzie trup; trzeba uchodziæ, póki czas, bo przyjaciele nie daruj¹. Serwuœ tylko tyle, ¿e trochê poblad³, rêkê zacisn¹æ i zawi¹zaæ sam jeszcze pomóg³, konia dopad³, Derengowskiemu i Godziembie d³oñ poda³ i ju¿ jechaæ chcia³. — A dok¹d¿e myœlisz? — Ja z miasta uchodziæ nie mogê, bo mam tu pilne sprawy, to darmo — rzek³ Serwuœ — co bêdzie, to bêdzie! — To¿ ciê z³api¹. — A nie! Pojadê do kolegium — szepn¹³ Serwacy. — Ksi¹dz Trzeciak mnie przechowa, tam nikt szukaæ nie œmie. Lakonicznie tak pó³s³owami ich zbywszy, choæ wiele krwi utra— ci³ i rêkê mia³ straszliwie zr¹ban¹, Serwuœ z takim ch³odem i przytomnoœci¹ siê obraca³, jakby mu wcale siê nic nie sta³o. Na koñ siad³, opoñcz¹ siê otuli³ i do miasta pok³usowa³. Derengowski, Godziemba i dwaj przyjaciele Minkiewieza krz¹tali siê oko³o niego. Ostatni klêli okrutnie i rêce ³amali, zdawa³o siê bowiem, ¿e z rannego chyba ju¿ nic nie bêdzie. D³ugo przytomnoœci nie odzyskiwa³ wcale, lecz znaki ¿ycia trwa³y. Godziemba tylko, expertus124 w tych wypadkach, zajrzawszy do rany, rêk¹ machn¹³. — Wyli¿e siê — rzek³ — mózgu nie widaæ. Prawda, ¿e pami¹tkê dosta³ dobr¹, ano, szlachcica w ³eb bij¹c, nigdy siê nie zabije. Czerepy twarde, dowiedziona to rzecz. Œmieræ nie bierze inaczej, tylko za nagi. A to furda, mosanie! * * * Pan podskarbi Przebendowski, który w korytarzu pociejowskiego pa³acu grubiañsko znalaz³ siê ze swym wychowañcem, nie by³ ani z³ym, ani porywczym do zbytku, ani tak szorstkich obyczajów cz³owiekiem, jakim siê naówczas wyda³. Zdawa³o mu siê tylko, gdy z drobn¹ szlacht¹ do czynienia mia³, ¿e z ni¹ na jej sposób obchodziæ siê nale¿a³o, wyrazów nie cukruj¹c i bior¹c siê ca³¹ garœci¹ do ichmoœciów, tak jak oni: drapie¿nie. W salonie podskarbi by³ ekstra dystyngowany, dobrze wychowany, grzeczny i mi³y. Tylko z domownikami, na sejmikach, ze siwymi bli¿szymi z zasady siê okazywa³ grubianinem. Szczególniej zaœ dla sieroty tego, swojego wychowañca, by³ zawsze bardzo surowym, „alby siê to nie rozpuœci³o na dziadowski bicz”, jak powiada³. W pasj¹ go te¿ wprawi³o, ¿e Serwuœ siê oœmieli³ s³u¿bê podskarbiny opuœciæ, nie opowiedziawszy mu siê, samowolnie, co wed³ug pojêæ ówczesnych krymina³em by³o. — Przecie¿em opiekunem tego b³azna — wo³a³ podskarbi — z b³ota go wyci¹gn¹³em. ¯eby nie ja, nêdza by go w kolebce zagryz³a. A ten sobie tu fumy stroi i rzuca mi s³u¿bê dla fantazji. Nauczê ja go nosa zadzieraæ! Tak mówi³ pan Przebendowski, wchodz¹c na górê do hetmana, ale po odwiedzinach u niego przyszed³ jeden z jego dworskich, w³aœnie w chwili gdy do karety mia³ siadaæ, i doniós³ mu o owym wypadku z Minkiewiczem. Podskarbi siê rozpasjonowa³ bardziej jeszcze, na Minkiewicza swoj¹ drog¹, ale i na Serwacego, który wa¿y³ siê zadzieraæ i honoru jego broniæ. — Kiep jakiœ, ja mojego honoru sam strzegê! — wo³a³