... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Włosy Die były jedwabiste w dotyku, nawet przez materiał spodni Gron czuł, jak łaskoczą mu kolana. Przeciągnął dłonią po włosach Die od czo- ła do tyłu, potem palce jego zatrzymały się za jej uchem. Powoli zaczął posuwać dłoń z powrotem, pod palcami rozsypywały się końce krótkich włosów, przyciętych niemal zupełnie równo nad karkiem wybłaganymi od Mata jeszcze przed startem nożyczkami chirurgicznymi. Die gwałtownie poderwała głowę i spojrzała Gronowi w oczy. — Musimy sobie coś wyjaśnić! — Co takiego? — To, kto kogo czaruje. — Nie rozumiem — skłamał Gron, co nie przyszło mu łatwo. Bardzo się jednak obawiał, że Die go wyśmieje, a potem wszystko opowie w żartach Matowi. Lepiej nawet nie myśleć o takiej ewen- tualności. — Nie chcesz mnie zrozumieć. — Ależ nie, Die, naprawdę cię nie rozumiem. — Powiem ci w takim razie, bo nie znoszę, jak udajesz głupka, a przecież wcale nim nie jesteś. A więc musimy przede wszystkim wyjaśnić sobie, czy ja dlatego się tu do ciebie przytulam, żebyś mi powiedział to, czego nie chcesz mówić, czy też ty mnie pieś- cisz dlatego, żebym dalej wypytywała. Gron uśmiecnnął się głupio. Z doświadczenia wiedział, że to także czasem pomaga. Tym razem niczego u niej nie wskórał. Wstała, przeciągnęła się miękko jak kot, a potem odrzuciwszy w tył głowę zmierzwiła sobie włosy. Wyglądała tak jak, jak... Gron czuł, że nawet w języku Gilla byłoby trudno znaleźć odpowiednie porównanie. — Nie szkodzi, chłopcze. Masz tu jedzenie. Później może jeszcze wpadnę. Była już w połowie drogi do windy, kiedy Groh krzyknął:, — Die, nie odchodź! Die zerknęła tylko na niego przez ramię. — Powiesz? — Jeśli przyrzekniesz mi, że tego nie powiesz nikomu!... — Powiedziałam ci już, że nie obiecuję ci tego. Ruszyła dalej i okazało się to o wiele większym błędem, niż się mogła spodziewać. Gron, który rzucił się na nią, miał w sobie w tym momencie bardzo niewiele z dziedzictwa Gilla. Uchyliła głowę przed pierwszym ciosem, drugie uderzenie trafiło ją na wy- sokości żeber. Było bardzo mocne, bo Gron ze strachu zupełnie przestał panować nad sobą. Die osunęła się na podłogę, jęcząc z bólu. Gron upadł obok niej na kolana i zrozpaczony targnął ją za ramię. Sprawił jej tym niemal tyle samo bólu, co uderzeniem. — Die! Die! Tak mi wstyd! Nie gniewaj się! Byłaś taka okrut- na, tak bardzo nie chciałaś mnie zrozumieć... — Jeśli będziesz mnie dalej tak potrząsać, to już nigdy nie bę- dę nawet miała szansy, żeby cię zrozumieć — wystękała. — Puść mnie i daj mi spokój! Gron podniósł ją i zaniósł na fotel. Usiadł w nim, trzymając ją na rękach, przytulił jej głowę do piersi. — Przebacz mi, Die! Wiesz przecież, że nie chciałem... — Wiem. Umilkli. Ciało Die było bezwładne, patrzyła pustym wzrokiem ponad głową Grona na przyrządy sterowni. — Myślisz, że mi jest łatwiej? Ja po prostu lepiej to znoszę. Jakimś trafem, nie wiem dlaczego, zyskałam więcej energii. Masz mi za złe, że jej nadmiar chcę wykorzystać, by ci pomóc? — Ale dlaczego w taki sposób? — Bo to niedobrze, jeśli próbujemy się nad czymś zastanowić samotnie. W ten sposób tylko nas to męczy. — Ależ zrozum, Die, że w tym wypadku nie ma o czym mó- wić, to piramidalna bzdufa. A jeśli ci o tym powiem, zaraz bę- dziesz się domagać, bym ci wytłumaczył, skąd mi przyszło do głowy coś takiego, czy też dlaczego uważałem to choć przez chwi- lę za sprawę ważną. A ja nie będę ci musiał odpowiedzieć. Teraz już dobrze wiem, że to nieważne. Tylko twoja ciekawość rozdmu- chała to do takich rozmiarów. — Tym bardziej więc możesz o tym powiedzieć. — Ale nie powiesz nikomu? — Jeśli to jest tak mało ważne, to dlaczego tak ci zależy na tajemnicy? — Nie wiem, tak czuję. — To takie ważne? — Sama sprawa nie, ale to, że będziesz o niej milczeć — tak. — Przecież to sprzeczność. — Wiem, ale... — błyskawicznie nasunął się pomysł kontrata- ku — dlaczego dla ciebie jest takie ważne, czy możesz o tym ko- muś powiedzieć, czy nie? Przecież i tak spotykasz się podczas służby tylko z Matem i Evim. — Mat jest odpowiedzialny za nas wszystkich. — Właśnie jego się obawiam.^ Nie znoszę, kiedy się ze mnie wyśmiewa. — Nie śmieje się za często, tego mu nie żałuj