... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- A zatem idziemy na to czy się wycofujemy? - Nikt się nie odzywał. Pytanie było czysto polityczne. I podjęcie decyzji należało do prezydenta. Opadł więc na oparcie i zamknął oczy. Czy on myśli - zastanawiał się Lambert - czy się modli? Cisza się przedłużała, ale nikt nie wydawał się zniecierpliwiony. Wszyscy siedzieli nieruchomo. To było to. „Już po meczu” - słowa Filipowa i „Damoklesa” odzywały się gdzieś z głębi świadomości Grega. Skórzane obicie prezydenckiego fotela zaskrzypiało. Constanzo pochylił się do przodu i otworzył oczy. - Dobrze - oznajmił. - Ruszamy. Admirale, proszę zacząć skradać się swoimi okrętami, kiedy tylko będzie pan gotowy. Chcę, żeby zrobił to pan perfekcyjnie. Proszę zaatakować wszystkim, czym pan dysponuje. - Czy mam użyć także taktycznej broni jądrowej, sir? - upewniał się Dixon. - Tak, jeśli będzie pan musiał - zgodził się prezydent. Rozejrzał się i zapytał: - Czy jest jeszcze jakiś problem, czy możemy zawołać pozostałych? - Co z rozśrodkowaniem, sir? - przypomniał Lambert. - Wydaje mi się, że już czas ewakuować miasta. - Greg - odparł Constanzo. - Jeśli ogłosimy ewakuację, ludzie wpadną w panikę. Lambert jednak zauważył: - To może wystraszyć Rosjan na tyle, że zasiądą do stołu rokowań. - A jeżeli zdołamy przerazić tylko własnych obywateli? - To będą przerażeni - odparł Greg. - Ale także, być może - tylko być może - żywi, jeśli najgorsze okaże się prawdą. - Rozejrzał się. Wszyscy pospuszczali oczy. Zdawało się, że już sama dyskusja na temat możliwości zagłady wielu milionów ludzi i całkowitej destrukcji tego, czego budowie poświęciły życie całe pokolenia Amerykanów, w jakiś sposób wycisnęła piętno na zebranych. Tak jakby coś na nich opadło; Lambert również to czuł. - Sir - powiedział - jest prawdopodobne, że Rosjanie wcale nie zamierzają wprowadzić w życie operacji Samson, tylko chcą nas zastraszyć. Nasze wojska jednak przygotowują się do ostatecznego uderzenia. Szykują się na Moskwę. Powtarza się druga wojna światowa, z tą tylko różnicą, że Hitler nie miał rakiet balistycznych z głowicami atomowymi. Wiemy wprawdzie, że Razów to nie Hitler, ale nikt z nas nie ma pojęcia, co się dzieje wewnątrz politycznego kręgu członków STAWKI. Nie wiemy, czy kiedy w podziemnym bunkrze w Moskwie zaczną migać czerwone światełka i rozlegnie się huk eksplozji, w środku będzie siedział akurat Razów. Greg jeszcze raz rozejrzał się wokół stołu. Uderzył w rzadko poruszaną strunę. Prawie o tym nie rozmawiali, za każdym razem znajdując wytłumaczenie, dlaczego tak stać się nie może, po czym dalej ochoczo parli naprzód; zupełnie jakby znowu był rok tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty. Ale przecież sytuacja się zmieniła. Mimo że ogromna większość arsenałów nuklearnych obydwu krajów uległa zużyciu bądź zniszczeniu jedenastego czerwca, Stany Zjednoczone i Rosja pozostawały wzajemnie złączone w śmiertelnym uścisku. Lambert kontynuował: - Gdyby rakiety Bastionu zostały na nas znienacka odpalone któregoś słonecznego dnia, na przykład zeszłego lata, wtedy, według szacunków FEMA, stracilibyśmy jakieś czterdzieści pięć do pięćdziesięciu milionów ludzi; głównie z powodu choroby popromiennej w ciągu pięciu lat od chwili uderzenia. Teraz, kiedy nasze największe miasta są już w dużym stopniu opuszczone, a obozy uchodźców usytuowane najprawdopodobniej pod wiatr w stosunku do założonych celów, liczba ofiar wyniosłaby około dwudziestu do trzydziestu pięciu milionów ludzi. Przeprowadzając ewakuację, możemy ją zmniejszyć jeszcze o połowę. Constanzo powoli pokręcił głową. - Nie wierzę, że to się dzieje. Po prostu nie mogę uwierzyć, że do tego doszło. - Był blady. Patrzył szeroko otwartymi oczami zaszczutego zwierzęcia. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze z dygoczących płuc. Nie zdołało to uspokoić drżenia jego głosu. - Dobrze - oświadczył - chyba rzeczywiście nadszedł czas, Greg. Porozum się z FEMA. Od jutra zacznijcie ewakuację. NA POKŁADZIE „NOCNEJ WACHTY”, ZACHODNIE KENTUCKY 30 sierpnia, 13:00 GMT (07:00 czasu lokalnego) - Chodź, Greg - powiedział prezydent. Usiadł przy małym biurku, stojącym w sypialni łatającego stanowiska dowodzenia. Powrócili do samolotu na czas ostatniego etapu wojny - ataku na Moskwę i na Bastion, odległego już tylko o niewiele ponad dobę. Lambert zamknął drzwi i dołączył do małej grupki - sekretarzy obrony i stanu, dyrektora CIA i generała Thomasa. - Posyłał pan po mnie, sir? - Usiądź, proszę. - Greg podsunął sobie krzesło i usadowił się w ciasnej przestrzeni pomiędzy Thomasem a szefem Centralnej Agencji Wywiadowczej. Prezydent westchnął głęboko i oparł na głowie złożone dłonie. Pod pachami jego koszuli widać było ślady potu. Teraz trzecia wilgotna plama formowała się na piersi. Constanzo przejechał rękoma aż do twarzy, burząc fryzurę i pocierając zmęczone powieki. Greg popatrzył badawczo po kolei na pozostałych. Wszyscy byli ponurzy i zamyśleni. Prezydent podniósł leżące przed nim papiery, a sekretarz obrony podał Lambertowi ich kopie. - To, co teraz trzymasz, Greg - odezwał się Constanzo - to proponowane warunki pokoju, przyjęte na zasadzie „tylko dla oczu” przez szefów rządów wszystkich naszych partnerów koalicyjnych. Przepraszam, że nie dostarczyłem ci tego wcześniej, ale i tak jesteś - rozejrzał się - siódmą osobą w państwie, która się o tym dowiedziała; wyprzedzili cię tylko siedzący tu ludzie i oczywiście moja żona. - Zebrani się roześmiali. - Greg - ciągnął prezydent, trzymając papiery w ręku - nie podoba mi się atakowanie Moskwy i Bastionu na podstawie prawdopodobieństwa, opinii i ocen. I cały czas mi się nie podobało. Pracowaliśmy nad tym, odkąd zaakceptowałem w zeszłym tygodniu nasze plany. - Constanzo sprawiał takie wrażenie, jakby przepraszał, bronił się. Kiedy już stanął z tym oko w oko - pomyślał Lambert - przestraszył się. Dzięki Bogu! - Jakie są te warunki? - zapytał Greg, patrząc na wielostronicowy dokument