... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kamień ani drgnął. - Trzeba trochę mocniej - powiedział sobie. Rozstawił nogi i nabrał tchu. Znów zaczął podnosić głaz; żyły na karku nabrzmiały mu z wysiłku. Przez dziesięć uderzeń serca z całej siły ciągnął w górę uparty kamień - nie żeby go odwrócić, z tego zrezygnował już po pierwszej próbie, ale żeby zmusić do uznania swego istnienia. Choć grunt nie był tu szczególnie miękki, stopy chłopca zapadły się na ułamek cala. W głowie mu się kręciło, a jasne plamki wirowały przed oczami. Cofnął się i dysząc osunął na ziemię. Przez kilka minut odzyskiwał siły, wsparty o zimną, szorstką powierzchnię. - No dobrze - stwierdził po chwili. - Teraz wiemy, że w ten sposób się nie uda. Odstąpił i usiadł na trawie. Do tej pory za każdym razem, gdy dokonywał czegoś siłą woli, działał pod wpływem impulsu, reagując na zagrożenie. Nigdy jeszcze nie usiadł spokojnie, by uczynić to świadomie. Natychmiast odkrył, że cały zespół okoliczności jest całkowicie różny. Świat wydał się nagle pełen drobiazgów odwracających uwagę. Śpiewały ptaki. Wietrzyk muskał jego twarz. Mrówka pełzła po dłoni. Kiedy tylko zaczynał koncentrować wolę, coś natychmiast odrywało jego myśli od zadania. Musiał osiągnąć pewien stan, jakby napięcie z tyłu głowy i coś w rodzaju nacisku na czoło. Zamknął oczy i to trochę pomogło. Pożądany stan nadchodził - powoli, ale czuł, jak narasta. Przypomniał sobie o czymś, wsunął rękę pod tunikę i znamieniem na dłoni dotknął amuletu. Wzmocniona tym dotykiem wewnętrzna siła narastała w huczącym crescendo. Garion wstał z zamkniętymi oczami. Potem otworzył je i spojrzał na uparty głaz. - Ruszysz się - wymruczał. Nie wypuszczał amuletu z prawej ręki, a lewą wyciągnął przed siebie dłonią do góry. - Teraz! - rzucił ostro i wolno zaczął przesuwać ramię, jakby coś podnosił. Moc w nim wezbrała, a ryk w głowie niemal ogłuszał. Brzeg głazu uniósł się wolno z trawy. Dżdżownice i gąsienice, żyjące dotąd w bezpiecznej, spokojnej ciemności, wiły się porażone porannym słońcem. Kamień wzniósł się z godnością, posłuszny gestowi ręki chłopca. Przez moment kołysał się na krawędzi i wreszcie przewrócił na bok. Zmęczenie, jakie czuł Garion, kiedy próbował rękami poruszyć kamień, było niczym w porównaniu do znużenia, jakie ogarnęło go teraz, gdy rozluźnił wolę. Skrzyżował ramiona na trawie i oparł o nie głowę. Po chwili zaczęło go to dziwić. Nadal stał, ale ręce leżały wygodnie na murawie. Podniósł głowę i rozejrzał się niepewnie. Owszem, przesunął głaz. To było jasne, ponieważ kamień spoczywał teraz na zaokrąglonym czubku, odsłaniając wilgotną dolną powierzchnię. Zdarzyło się jednak coś jeszcze. Wprawdzie Garion nawet kamienia nie dotknął, lecz ciężar działał na niego i tak, użyta zaś siła nie cała trafiła w skałę. Garion z przerażeniem stwierdził, że aż po pachy zapadł się w zwarty grunt. - I co teraz zrobię? - zapytał sam siebie bezradnie. Odrzucił pomysł, by raz jeszcze zebrać siłę woli i wyrwać się w górę. Był zbyt zmęczony, żeby choć o tym myśleć. Próbował się poruszyć w nadziei, że rozluźni zbitą ziemię i wydostanie się po trochu, ale ciało nawet nie drgnęło. - Popatrz, co narobiłeś - poskarżył się głazowi. Głaz zignorował go. Wpadł na pewien pomysł. - Jesteś tam? - zapytał tej świadomości, która zawsze istniała w jego umyśle. Cisza w głowie Gariona była absolutna. - Na pomoc! - krzyknął. Ptak, którego zwabiły odsłonięte robaki i gąsienice, zerknął na niego jednym okiem i wrócił do śniadania. Garion usłyszał za sobą jakieś kroki i z wysiłkiem odwrócił głowę, by sprawdzić, kto nadchodzi, Źrebak przyglądał mu się w zdumieniu. Z sympatią trącił go nosem w policzek. - Dobry konik - westchnął z ulgą Garion. Nie był już sam. Wpadł na nowy pomysł. - Musisz sprowadzić Hettara - oświadczył. Źrebak obiegł go dookoła i trącił znowu. - Przestań - rozkazał Garion. - To poważna sprawa. Ostrożnie spróbował wcisnąć swój umysł w myśli zwierzęcia. Sprawdził z dziesięć różnych sposobów, nim przypadkowo trafił na właściwą kombinację. Myśli źrebaka przeskakiwały to tu, to tam, bez celu ani wzorca