... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

j» 35 Potajemne wejście do mieszkania bobrów znów znalazło się pod powierzchnią, ukryte przed wzrokiem niepożądanych gości. Wszystko było jak dawniej. To jest — prawie wszystko. Wielkie Pióro nie wiedział, że dwa pozostałe boberki, nieprzytomne ze strachu, skryły sią w jednym z tuneli, które bobry często dla rozmaitych celów wiercą w brzegu jeziorka. Małe coraz bardziej zagłębiały się w tunel, aż wreszcie znalazły się tuż obok tamy. Pragnąc uciec jak najdalej od straszliwego napastnika, nie zastanawiały się wcale nad tym, gdzie się znajdują, i nie zauważone przez nikogo, przelazły tamę. Łożyskiem strumyka, obecnie już pozbawionym wody, podążyły w dół, czując w podnieconej wyobraźni oddech wydry na karku. Strach był tak silny, że małe wlazły w jakąś szczelinę przybrzeżną i ukryły się. Przypadkiem ocaliły w ten sposób własne życie, bo w następnej chwili wydra przemknęła tuż obok; boberki usłyszały ją naprawdę. Na szczęście małe bobry, podobnie jak wiele innych zwierząt w młodym wieku, nie wydają żadnego specjalnego zapachu, dzięki czemu nawet zwierzę, obdarzone tak znakomitym węchem jak lis, nie potrafi wywęszyć młodego bobra, chyba że przypadek zdradzi jego kryjówkę. Tak więc wydra nie dowiedziała się o ich obecności w sąsiedztwie i popędziła dalej pragnąc jak najszybciej powiększyć odległość dzielącą ją od bobrów, od których dostała przed chwilą takie cięgi. Maleństwa były zbyt przerażone, aby się poruszyć, obawiały się, że wróg może ladą chwila wrócić, więc siedziały bez ruchu czekając na matkę — pewnie bobrzyca zacznie ich szukać niedługo. Ale brak zapachu, który przed chwilą ocalił je przed wydrą, stał się przyczyną niepowodzenia poszukiwań rodziców. Stare bobry szukały bezustannie po wszystkich kątach, ale nie mogły małych wytropić, nie wiedziały nawet o tym, że opuściły one jeziorko. Małe zaś w przerażeniu nie zorientowały się wcale, jak niewielka odległość dzieliła je od domu. Zachowały się tak, jak na ich miejscu zachowałoby się każde zagubione dziecko: biedne i samotne siedziały w swojej 36 jamce, nasłuchując pilnie i wyczekując niskiego, głębokiego, kochanego głosu i wypatrując niecierpliwie wielkiej, dobrej matki, umiejącej pocieszyć w każdym zmartwieniu, ogrzać własnym brunatnym futerkiem i troskliwie wyczesać pazurkami. Z pewnością matka lub ojciec, który zawsze bawił się z nimi tak czule, uczył je pływania i znosił trawę na posłanie lub delikatne listki do jedzenia, przyjdzie tu wkrótce po nie. Teraz jednak nie było miękkiej trawy ani soczystych, delikatnych listeczków, tylko twarde kamienie i ostry piasek, a co najważniejsze — rodzice nie nadchodzili znikąd. Tak zeszła małym cała długa noc. Drżały z zimna, były głodne i wylęknione. W pewnej chwili do ich nory zajrzało jakieś zwierzę, podobne trochę do łasiczki, ale większe. Małe siedziały cicho jak myszki, nie ważąc się nawet odetchnąć głośniej. Przybysz prychnął u wejścia i oddalił się. Była to kuna; widząc dwoje zwierzątek, nie odważyła się ich zaatakować. Później boberki postanowiły wyjrzeć na świat. Wynurzyły się spod nasypu i ledwo zdążyły skryć się z powrotem, bo z góry rzuciła się na nie jakaś ogromna szara istota o wielkich, nieruchomych, żółtych oczach. Nie dosięgła ich, choć bardzo mało brakowało. Powróciła na gałąź, skąd wypatrywała ich uporczywie, kłapiąc dziobem i wydając straszliwe, podobne do chichotu, odgłosy. To wapaho, leśny puszczyk, wyśledził boberki i cierpliwie czekał na dogodną chwilę. Gdy tylko małe wysuwały pyszczek ze schroniska, dostrzegały okropne żółte oczy, chciwie wlepione w wyjście z ich tymczasowej siedziby. Gdy słońce wzeszło, puszczyk odleciał. Ponieważ tama gromadziła wodę przez całą noc, jeziorko było znowu pełne, a strumyk płynął po staremu. Małe poczęły szukać swojego domku, płynąc strumykiem. O, gdybyż tylko wiedziały, jak niedaleko się znajdował. Ale biedne maleństwa straciły zupełnie orientację i zgubiły się na dobre. Za słabe, aby popłynąć przeciwko prądowi, obrały to, co było najłatwiejsze — spłynęły z prądem, oddalając się z każdą chwilą coraz bar- 37 dziej od domu, rodziców i siostrzyczek*, z którymi tak wesoło i szczęśliwie bawiły się przez całe swoje krótkie życie