... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Oczywiście, jedynie w celach leczniczych, skoro miało go to utrzymać OGRÓD MIŁOŚCI 341 w dobrym samopoczuciu. Fiodor nie posiadał się z radości i odtąd każdego niemal wieczoru mury „Smoczej Jamy" drżały od śpiewanych jego mocnym głosem tęsknych i sko- cznych pieśni. Na szczęście Witenes zwykle pilnował, aby nasz wiecznie pijany przyjaciel nie zaczął zanadto szaleć. Nie miałem zresztą czasu martwić się stanem ducha me- go ruskiego sługi, gdyż zajęty byłem równocześnie wielo- ma innymi sprawami. Nadzorowaliśmy razem z Frankiem wykonanie zamó- wionych przez nas zwierciadeł, gdyż nawet najdrobniej- szy błąd w sztuce mógł zniweczyć nasze zamierzenia. W okolicy jednej z podkrakowskich wsi znalazłem obfite źródła ziemnego oleju, którego spory zapas udało się nam za książęcym pozwoleniem wydobyć i zgromadzić w wiel- kich beczkach, składowanych w pobliżu północno-wschod- niej strony miejskich murów. Zadbałem także o to, by mieszczanie lepiej niż dotychczas pilnowali bram, obsa- dzając je dodatkowo swymi synami i najemnikami. Naj- ważniejsza była w tym względzie Brama Grodzka, na którą z pewnością poszedłby w razie czego główny impet uderzenia ze strony oblegających. Mój przyrodni brat wziął na siebie zadanie odpowiedniego zaopatrzenia Bra- my Rzeźniczej, która podlegała całemu klanowi tutej- szych rzeźników. Obroną miasta miał dowodzić żołdak niemiecki Gerlach, który jako raubritter grasował wcześ- niej na Śląsku, pamiętałem bowiem dobrze jego zakaza- ną, poznaczoną licznymi szramami gębę pojawiającą się często wśród zauszników niesławnej pamięci Bolesława Rogatki. On również mnie sobie przypomniał, toteż dosyć łatwo przyszło nam się dogadać. Najważniejszą wszakże sprawą było dla mnie utrzy- mać swój wpływ na niezbyt lotny umysł księcia Leszka Czarnego, który wobec nadchodzącej ze wschodu grozy zaczął zresztą coraz bardziej tracić ducha i zamierzał udać się swoim zwyczajem na Węgry w poszukiwaniu po- mocy, pozostawiając stolicę Bożej opiece. Musiałem za- dbać, żeby ofiara nie wymknęła się tymczasem z moich rąk. Kuracja ziołowa, jaką zaaplikowałem władcy, okaza- ła się nieskuteczna, tak jak się obawiałem. Należało za- 342 Witold Jabłoński tern odwołać się do magii i sięgnąć w głąb udręczonej du- szy monarchy. Niedawno otrzymałem odpowiedź od Eu- frozyny, która zresztą w swym liście wspomniała tajemni- czo, że wkrótce usłyszę o wielkim zwycięstwie nad jej nie- przyjaciółmi, a zwłaszcza znienawidzonym pomorskim małżonkiem. Podziwiałem, jak zawsze, niezwykłą odwagę i determinację małej księżnej i ciekaw byłem jej dalszych poczynań. Dzięki informacjom od niej uzyskanym domy- ślałem się już przyczyny książęcej oziębłości, pragnąłem jednak się w swoim mniemaniu upewnić i usłyszeć po- twierdzenie z jego własnych ust. W taki oto sposób Leszek Czarny zawitał pewnego zi- mowego wieczoru do mej sześciokątnej wieżyczki. Byli- śmy sami, bez zbędnych świadków. Kiedy wyjaśniłem mu, że zamierzam rzucić nań czar Hypnosa, i wytłumaczyłem, czego się po tym spodziewam, spojrzał na mnie po swoje- mu nieufnie. - Kapelan Idzi ostrzegał mnie przed tobą - rzekł. - Mówią ponoć, że jesteś prawdziwym złodziejem tajemnic. Wyciągasz je od ludzi podstępnie, a potem nimi handlu- jesz albo też trzymasz w szachu jakiegoś nieszczęśnika... Na Jowisza, jęknąłem w myślach, kolejny zazdrosny o wpływy dominikanin stał się moim wrogiem. Z drugiej strony dumny byłem z faktu, że moja dwuznaczna sława dotarła i tutaj. - Krótko jestem w Krakowie - odparłem, wzruszając ramionami - a już padłem ofiarą zawistnych języków. Lu- dzie rozumni zwą mnie raczej powiernikiem sekretów. Ktoś, kto zawierzył mi kiedykolwiek swoją skrywaną na dnie serca zadrę, mógł się także przekonać, że można mi zaufać. Potrafię trzymać język za zębami nie gorzej od twego spowiednika, książę, możesz być o to zupełnie spo- kojny. - I ja także pomyślałem, że zakonny braciszek gada przez zazdrość - przytaknął łaskawie monarcha. - Po- wziąłem do ciebie od początku prawdziwą ufność. Moja Gryfina potrafi wyczuć oszusta na milę i ja także, dlatego przegoniliśmy w końcu Mikołaja. Wierzę, że pragniesz mego dobra