... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Porzucać ją teraz w grocie na łasce tego nieznanego, co zabrało ciało więźnia, to tak jak zostawić ją sam na sam z wygłodniałym lampartem. Wiedział, że wojownik, który zaleca się do córki szamana, musi lepiej niż inni mężczyźni poznać swoją kobietę. Uwierający w żebra korzeń obudził Conana. Kiedy całkiem doszedł do siebie, stwierdził, że korzeń jest ciepły i nie tak twardy, jak się zdawało. Obrócił się i zobaczył najpierw silną, zgrabną kostkę, potem delikatnie zarysowaną nogę, koszulę owiniętą wokół zaokrąglonych bioder i w końcu całą resztę Valerii. Przestała go szturchać i prawie się uśmiechnęła, ale tylko wzruszyła ramionami. — Jeśli sądzisz, że obudziłam cię, bo… Conana korciło, żeby złapać ją za tę kostkę i sprawdzić, czy przepaska spadłaby, gdyby Valeria się przewróciła. Przemógł się jednak. Valeria przypasała już miecz i sztylet, w każdej chwili gotowa odpłacić żelazem za niewybredny żart. A Conan bardziej potrzebował teraz godnego zaufania towarzysza niż kobiety w ramionach. — Obudziłaś mnie, bo już świta i pora ruszać, prawda? Lekki ruch głową można było wziąć za potwierdzenie. — Jacyś goście? — Nikt, komu nie dałabym rady, Cymeryjczyku. — Więc nie zabiłaś tym razem siedmiu wojowników? Przez moment Conan myślał, że będzie musiał umknąć przed ciosem miecza, ale po chwili Valeria puściła głownię, a ze skrzywionych ust wymknął się chichot, a zaraz potem śmiech. Usiadła i zaczęła wyczesywać sobie z włosów liście i igliwie. — Zabijałam ludzi za lepsze dowcipy, Conanie. Pamiętaj. — O tak, zapamiętam. Ale jeśli zabijasz ludzi za drobne żarty, to może wolę umrzeć za coś większego. Zrobiła minę małej dziewczynki i dalej się czesała. Zdziaławszy tyle, ile się dało bez grzebienia albo nożyczek, wstała. — Masz rację, najlepiej zaraz ruszajmy. — Oblizała usta. — Chociaż nie odmówiłabym łyka wody. — Zatrzymamy się przy pierwszym strumieniu i napijemy się do syta. Jeśli znajdziemy jakieś tykwy, możemy je wydrążyć i też napełnić wodą. Ale teraz lepiej chodźmy stąd. — Uważasz, że ktoś nas goni? — Nie mogę wiedzieć na pewno, ale czemu mamy z siebie robić łatwą zdobycz? W puszczy jak na morzu — najdłużej przetrwa ten, kogo nie ma tam, gdzie spodziewają się go wrogowie. — To taka wielka mądrość, Cymeryjczyku? Conan już miał rzucić szorstką odpowiedź, gdy uświadomił sobie, że w głosie Valerii było mniej złośliwości niż zwykle. Spojrzał na nią, a ona spąsowiała aż do piersi. Potem zaczęła pod nosem przeklinać bezmyślnych, pustych głupców z Xuchotl, którzy zgromadzili mnóstwo kosztowności i wytwornych drobiazgów, a nie mieli zwykłej butelki na wodę! III — Ge–kha! Seyganko wykrzyczał rytualne słowo ludu Ichiribu, oznaczające śmierć, i cisnął trójzębem, który przeszył poranne powietrze i wpadł w zielononiebieską toń Jeziora Śmierci. Sznur z liany, którym broń była przywiązana do jego pasa, rozwinął się na dwie długości człowieka, kiedy trójząb ugodził przepływającą pod czółnem skrzydlicę. Wokół łodzi pojawiły się fale i pęcherze powietrza, a zaraz potem krew. Wynurzyła się ryba wielka jak czółno, rozwierając paszczę, w której łatwo zmieściłoby się dziecko, co zresztą nieraz się zdarzało. Krew tryskała z rany razem z żółtawą limfą. Ogromne szczęki kłapały długimi na palec zębami, wydając dźwięk podobny jak kwanyjska włócznia stukająca o drewnianą tarczę. Wielkie, podobne do ptasich skrzydeł płetwy piersiowe, od których wzięła się nazwa ryby, łopotały razem z łukowatymi pokrywami skrzeli. Seyganko odczekał, aż instynkt każe skrzydlicy zaatakować pierwszą rzecz, którą napotka. Była nią łódź. Długie zęby zatopiły się w twardym drewnie burty, zaciskając się z całej siły. Łódź trzeba będzie załatać po powrocie. Dziko szamocząca się ryba szarpała liną, a drzewce trójzębu świstało w powietrzu. Seyganko nie zwracał uwagi na siniaki. Podniósł maczugę, podrzucił ją i złapał oburącz, a potem walnął dokładnie między dwie duże łuski nad lewym okiem. — Ge–kha! Cios w najbardziej wrażliwe miejsce oznaczał śmierć dla skrzydlicy. Skurcz przebiegł przez jej ciało od zębów po ogon, a szczęki wypuściły burtę. Gdyby wojownik był na tyle głupi, by wyciągnąć trójząb, mogłaby teraz pogrążyć się w głębinie i spocząć na dnie. Ale Seyganko do tego nie dopuści; będzie miał wspaniałe trofeum, a wielu Ichiribu wystawną ucztę. Skrzydlica tej wielkości stanowiła zagrożenie dla ludzi. Teraz część jej siły poprzez mięso przejdzie na tych, którzy ją spożyją; pozwoli to pomścić tych, których zabiła. Seyganko przywiązał rybę do rufy łodzi i zaczął wiosłować w kierunku brzegu. Nawet on nie miał dość siły, by wciągnąć ogromne cielsko do środka. W płytkiej wodzie inne skrzydlice nie zaatakują jego łupu. Płynął wprost ku wyspie, choć to oznaczało, że wyląduje niedaleko groty Dobanpu. Od trzech dni nie słyszał o nim nic; wiedział tylko, że żyje i że duchy wysłane przez Ludzi–Bogów wciąż mogą być dla niego groźne. Z tych powodów — a Seyganko uważał, że również z dumy — Emwaya sama się nim opiekowała, przepędzając ciekawskich. Czego nie chciała zdradzić obcym, może powie przyszłemu mężowi, pomyślał. Skrzydlica warta była zachodu, nawet jeśli nie uda mu się od Emwayi nic wyciągnąć. Gdyby popłynął wokół cypla, inne skrzydlice miałyby czas, żeby wyczuć krew i podążyć jej tropem. Wiadomo było, że w grupie mogą zaatakować czółno. Skrzydlice większą część życia spędzają samotnie, każda na swoim terytorium. Przepędzają zeń wszystkie inne, poza samicami w okresie tarła. Gdyby polowały w grupach, tak jak robią to przydatkojady, ogołociłyby całe jezioro z wszelkiego życia, również z ludzi. Z przyczepioną z tyłu skrzydlica czółno płynęło ciężko i niezdarnie, lecz silne i wprawne ręce Seyganko pewnie popychały je do brzegu. Gdy wzeszło słońce i uniosła się poranna mgła, wojownik zobaczył wyłaniające się spoza ostatnich siwych smug wzgórze. Wreszcie ujrzał zrobioną z trzcin zagrodę, która pozwalała Emwayi czerpać wodę z jeziora bez ryzyka spotkania ze skrzydlica lub krokodylem. Mogła tam nawet pływać, kiedy miała ochotę. Zdaje się, że Dobanpu ozdrawiał; ciemna głowa dziewczyny burzyła powierzchnię wody w zagrodzie. Seyganko uśmiechnął się. Jeśli Emwaya jest w dobrym humorze, może pozwoli mu dołączyć. Zwykle na koniec wspólnej kąpieli tarzali się razem w trawie. Po chwili do głowy dołączyły ramiona i ręce; okazało się, że kobieta w wodzie nie jest Emwayą. To kwanyjska branka pozwoliła sobie skorzystać z kąpieliska, naga jak niemowlę