... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie spał całą noc! Smutny, zamyślony chodził po pokoju tam i z powrotem; o świcie wyszedł z domu, chodził wzdłuż Newy, po ulicach; Bóg wie co czując, o czym myśląc... Po trzech dniach znów był tam i wieczorem, gdy inni goście siedli do kart; znaleźli się przy fortepianie we dwoje z Olgą. Ciotkę bolała głowa; siedziała w gabinecie i wąchała sole. - Chce pan, pokażę panu kolekcję rysunków, które Andriej Iwanowicz przywiózł mi z Odessy? - zapytała Olga. - Nie pokazywał panu? - Pani, zdaje się, z obowiązku gospodyni domu stara się mnie bawić? - zapytał Obłomow. - To zbyteczne. - Dlaczego zbyteczne? Chcę, aby panu nie było nudno, żeby pan czuł się tu jak w domu, bez skrępowania, swobodnie, lekko i żeby pan nie pojechał... położyć się. "To złośliwe, drwiące stworzenie!" - pomyślał Obłomow, mimo woli podziwiając każdy jej ruch. - Pani chce, żebym się czuł lekko, swobodnie i żebym się nie nudził? - powtórzył Obłomow. - Tak - odpowiedziała Olga patrząc na niego jak wczoraj, tylko z jeszcze większym zaciekawieniem i dobrocią. - W takim razie, po pierwsze, niech pani nie patrzy na mnie tak jak teraz i jak pani patrzyła wczoraj. Zainteresowanie wzrosło w jej oczach. - Właśnie przez to spojrzenie czuję się nieswojo... gdzie mój kapelusz? - Dlaczego nieswojo? - pytała łagodnie i wzrok jej stracił wyraz zaciekawienia. Był teraz dobry i serdeczny. - Nie wiem, tylko zdaje mi się, że tym wzrokiem wydobywa pani ze mnie wszystko to, o czym nie chcę, żeby wiedzieli inni, zwłaszcza pani. - Dlaczego? Pan jest przyjacielem Andrieja Iwanowicza, który jest moim przyjacielem, a więc... - A więc nie ma powodu, żeby pani wiedziała o mnie to wszystko, co wie Andriej Iwanowicz - dokończył. - Nie ma powodu, ale jest możliwość... - Dzięki wylewności mego przyjaciela; zła to przysługa z jego strony! - Czyżby pan miał tajemnice? - zapytała - może to przestępstwa? - dodała ze śmiechem, odsuwając się od niego. - Być może - odrzekł wzdychając. - Tak, to poważne przestępstwo - rzekła nieśmiało i cicho - wkładać pończochy nie od pary. Obłomow chwycił kapelusz. Obłomow chwycił kapelusz. - Nie, to ponad siły! I pani chce, żebym się czuł dobrze! Przestanę kochać Andrieja... O tym też pani opowiedział? - Dziś strasznie mnie tym rozśmieszył - dodała Olga - ciągle mnie rozśmiesza: Przepraszam, już nie będę i postaram się inaczej patrzeć na pana... Zrobiła filuternie poważną minę. - To wszystko jeszcze jest po pierwsze - mówiła dalej - więc nie patrzę tak jak wczoraj i teraz jest panu chyba lekko i swobodnie. Następnie, po drugie, co trzeba uczynić, żeby pan się nie nudził? Spoglądał wprost w jej szaroniebieskie łagodne oczy. - Pan sam patrzy teraz na mnie tak dziwnie - powiedziała. Rzeczywiście, patrzył na nią jakby nie oczami, lecz myślą; całą wolą, jak magnetyzer, lecz robił to wbrew woli, nie mając siły nie patrzeć. "Boże, jaka ona śliczna! Że też takie bywają na świecie - myślał spoglądając na nią prawie przestraszonymi oczami. - Ta białość, te oczy, w których jak w morskiej otchłani ciemno i zarazem coś lśni, zapewne dusza. Uśmiech można czytać jak książkę; a za uśmiechem te zęby i cała głowa... jak delikatnie spoczywa na ramionach, kołysze się jak kwiat, tchnie aromatem..." "Tak, ja coś z niej wydobywam - myślał - z niej przechodzi coś we mnie. Koło serca, oto tu, zaczyna coś jakby wrzeć i tłuc się. Tu czuję coś obcego, czego, zdaje się, nie było... Boże, jakie to szczęście patrzeć na nią! Aż trudno oddychać." Myśli te pędziły jak wicher, a on wciąż patrzył na nią, jak patrzy się w nieskończoną dal, w bezdenną otchłań, w zapamiętaniu, z upojeniem. - Monsieur Obłomow, niech pan przestanie. Jak pan teraz sam na mnie patrzy! - mówiła; nieśmiało odwracając głowę, lecz ciekawość brała górę i Olga nie odrywała oczu od jego twarzy. Nic nie słyszał. Rzeczywiście, wciąż patrzył, nie słyszał jej słów i w milczeniu sprawdzał, co się z nim dzieje; dotknął głowy - tam też coś się burzy, mknie szybko. Nie nadąży chwytać myśli: zatrzepotały jak stado ptaków, a koło serca, z lewej strony jak gdyby bolało. - Niechże pan nie patrzy na mnie tak dziwnie - powiedziała Olga - ja także czuję się nieswojo... Pan pewno też chce wydobyć coś z mojej duszy. - Cóż ja mogę wydobyć z pani? - zapytał machinalnie. - Ja też mam plany zaczęte i nie dokończone - odpowiedziała. Ocknął się przy tej aluzji do jego nie dokończonego planu. - Dziwne - zauważył. - Pani jest zła, a spojrzenie ma pani dobre. Nie próżno się mówi, że kobietom nie można wierzyć: kłamią rozmyślnie językiem i nierozmyślnie spojrzeniem, uśmiechem, rumieńcem, nawet omdleniem. Olga nie pozwoliła, by wrażenie się spotęgowało, łagodnie odebrała mu kapelusz i sama usiadła na krześle. - Nie będę, nie będę - powtarzała pośpiesznie. - Niech pan mi wybaczy ten nieznośny język. Doprawdy, to nie są drwiny! - niemal zaśpiewała, a w tym śpiewnym zdaniu zadrżało uczucie. Obłomow uspokoił się. - Ach, ten Andriej!... - powiedział z wyrzutem. - Po drugie więc, niech pan powie, co robić, żeby się pan nie nudził? - spytała. - Niech pani zaśpiewa! - powiedział. - Nareszcie ten komplement, na który czekałam! - przerwała mu zapłoniwszy się z radości. - Czy pan wie - mówiła z ożywieniem - gdyby przed trzema dniami pan nie powiedział tego "ach" po moim śpiewie, nie zasnęłabym, zdaje się, w nocy; może nawet płakałabym. - Dlaczego? - ze zdziwieniem zapytał Obłomow. Olga zamyśliła się. Sama nie wiem - powiedziała po chwili. - Bo pani jest ambitna; to dlatego. - Tak, naturalnie, dlatego - mówiła zamyślona i przebierała palcami jednej ręki po klawiszach. - Ale ambicja jest wszędzie, jest jej tak wiele. Andriej Iwanowicz mówił, że to jedyny motor, który kieruje wolą. Pan prawdopodobnie nie ma jej, dlatego pan zawsze... Nie dokończyła. - Co? - spytał. - Nic, tak... nic - zmieszała się: - Lubię Andrieja Iwanowicza, lecz nie tylko za to, że bawi mnie; czasem tak mówi, że płaczę, i nie za to, że lubi mnie, lecz chyba za to..