... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Było to pięknie rzeźbione, mahoniowe biurko warte fortunę. Ponieważ nie mógł się do niego dostać, wyłamał szuflady za pomocą niezastąpionego noża Czerdy. W pierwszej szufladzie, której zawartość wysypał na podłogę, nie było nic ciekawego, za to w drugiej jego uwagę zwróciła para wełnianych skarpet. Były tu zdecydowanie nie na miejscu. Bliższe oględziny ujawniły w nich paczkę nowiutkich pieniędzy, jeszcze z bankową banderolą. Przeliczył je i gwizdnął z uznaniem. - Osiemdziesiąt tysięcy franków szwajcarskich w banknotach tysiącfrankowych - oznajmił. - Ciekawe, skąd je wziął nasz przyjaciel Czerda. No, dobrze. Schował gotówkę do kieszeni i zabrał się za trzecią szufladę. - Ależ... przecież to kradzież! - Szok jest może zbyt mocnym określeniem, ale z pewnością to nie podziw malował się w pięknych oczach Cecile. jednakże Bowman nie był w nastroju do prowadzenia dyskusji o moralności. - Och, zamknij się! - zaproponował. - Zabrałeś pieniądze. - Może w ten sposób zarabiam na życie - odpalił, wyłamując zamek kolejnej szuflady. Zdążył ją opróżnić na podłogę, gdy usłyszał jakiś szmer. To Ferenc próbował się pozbierać. Bowman pomógł mu wstać, rąbnął solidnie w szczękę i puścił. Cygan ponownie wylądował na podłodze. Na twarzy Cecile odmalował się wstręt. Prawdopodobnie odebrała staranne wychowanie i uważała, że opera lub balet jest najwłaściwszą formą wieczornej rozrywki. Zabrał się za kolejną szufladę. - Nic nie mów - zwrócił się do dziewczyny - to ten leniwy obibok się rozbija. Czy to nie jest zabawne? - Nie - odparła lodowato. - Ach! - Co to jest? - nawet najstaranniejsze wychowanie nie ma szans wobec kobiecej ciekawości. - To - pokazał jej delikatną szkatułkę z drewna różanego, intarsjowaną hebanem i ozdobioną masą perłową. Szkatułka była niewielka i tak starannie wykonana, że w szczelinę między wieczkiem a resztą nie wchodził nawet czubek noża Czerdy, ostrego jak brzytwa. Cecile zdawało się sprawiać złośliwą satysfakcję, że Bowman napotkał na nieoczekiwaną przeszkodę. - Mam poszukać klucza? - spytała słodko wskazując panujący w wozie bałagan. - Nie ma potrzeby - mruknął. Położył pudełko na podłodze i wskoczył na nie obiema nogami. Spomiędzy szczątków szkatułki wyjął zapieczętowaną kopertę, otworzył ją i wyjął kartkę papieru, Napisano na niej na maszynie i to dużymi literami przedziwnie bezsensowną kombinację liter, cyfr i słów. Słowa można było zrozumieć, ale całość i tak była bez sensu. Cecile zajrzała mu przez ramię przymrużając oczy - wiedziała, że ma kłopoty ze wzrokiem. - Co to jest? - spytała po chwili. - Wygląda jak szyfr. Parę słów można zrozumieć: "poniedziałek, 24 maja, Grau-du-Roi". - Grau-du-Roi? - Port rybacki i letnisko na wybrzeżu. Dlaczego Cygan tak pieczołowicie przechowuje zaszyfrowaną wiadomość? Bowman zastanawiał się nad tym dłuższą chwilę, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Był przytomny, wciąż trzymał się na nogach, lecz jego umysł miał już dość. - Głupie pytanie. Wynosimy się stąd. - Zostawiając dwie takie ładne szuflady nie wyłamane? - Bezcelowe ruszczenie przedmiotów to wandalizm - pouczył ją, biorąc pod ramię, by się nie zabiła idąc do drzwi, bowiem podłogi praktycznie nie było widać spod szczątków mebli i porozrzucanych rzeczy. Cecile uważnie spojrzała na niego. - Czy to znaczy, że umiesz łamać szyfry? - spytała. Bowman rozejrzał się z pewną dumą. - Meble tak, zastawę też, ale szyfrów nie. Idziemy spać. Zanim zamknął drzwi, przyjrzał się własnemu dziełu: parze nieprzytomnych mężczyzn, leżących wśród resztek doszczętnie zdemolowanego, a kilkanaście minut temu jeszcze całkiem gustownie urządzonego wnętrza cygańskiego wozu. Zamknął drzwi, prawie tego żałując. Rozdział czwarty Gdy Bowman się obudził, ptaszki wesoło ćwierkały, a na bezchmurnym błękitnym niebie świeciło słońce. Widok ten podziwiał z okna niebieskiego peugeota, który nad ranem zaparkował na poboczu w cieniu kępy drzew. W mroku wydawało się, że będzie to doskonała zasłona od strony drogi. Teraz w dziennym świetle mógł stwierdzić, że był dobrze widoczny dla każdego przypadkowego przechodnia, któremu chciałoby się rozejrzeć na boki. Ponieważ nie było mu na rękę wzbudzanie jakiegokolwiek zainteresowania, zdecydował, że najwyższa pora ruszać. Z niechęcią pomyślał o budzeniu Cecile, która smacznie spała z głową na jego ramieniu. On sam miał raczej kiepską noc, gdyż starał się nie poruszyć, by nie zbudzić dziewczyny, a do tego nocny wysiłek fizyczny dawał o sobie znać bólem mięśni i ścięgien, które od dawna nie były tak eksploatowane. Opuścił boczną szybę, odetchnął świeżym rześkim powietrzem poranka i zapalił papierosa. Trzask zapalniczki wystarczył, by obudzić Cecile. Dziewczyna wyprostowała się, rozejrzała wokół nieprzytomnym wzrokiem i dopiero po chwili uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. - Cóż, ten hotel jest dość podły - oceniła. - To właśnie lubię: optymizm i pionierski duch. - Czy ja wyglądam na pioniera? - Prawdę mówiąc, nie. - Chcę się wykąpać - oznajmiła. - Ja też. Jak tylko dojedziemy do najlepszego hotelu w Arles, będzie to możliwe. Słowo harcerza. - To ty jesteś niepoprawnym optymistą. Wszystkie pokoje, i to nie tylko w najlepszym ale w jakimkolwiek hotelu w okolicy, zostały zarezerwowane dawno temu w związku z tym cygańskim festiwalem. - Zgadza się. Włącznie z tym, który ja zarezerwowałem dwa miesiące temu