... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przy rannym bandycie nie znaleziono żadnych dokumentów. Jedynie stary bilet z metra, na którym zanotowano jakiś numer telefonu. — Sprawdziliście ten numer? — zainteresował się komisarz. — Tak. Należy do aparatu w małym bistro w Zachodniej Dzielnicy — powiedział Martinez. — Jeszcze dziś złożymy tam wizytę. — Tylko bądźcie ostrożni — radził komisarz. Ronson miał na końcu języka jeszcze jedno ostrzeżenie. Od chwili śmierci Tima nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że w ich małym gronie znajduje się ktoś trzymający z przeciwnikiem. Ktoś, kto śledził Ronsona, kiedy jechał do wesołego miasteczka. Następnie po upewnieniu się, kto jest informatorem, odciągnął Marka i załatwił Tima. Ronson znalazł miejsce, skąd mogli być obserwowani, budkę telefoniczną po drugiej stronie karuzeli. Jednego był pewien — o ważnej informacji, na którą liczył, wiedzieli tylko: Maria, Loser, Komisarz Legrand i Martinez. Z tym, że Legrand już nie żył. 23.35 W drodze do Zachodniej Dzielnicy Ronson zastanawiał się czy wtajemniczyć Martineza w swoje podejrzenia. Znał go nie od dzisiaj. I jeszcze wczoraj zaufałby bez wahań. Dziś miał wątpliwości i zadawał sobie pytanie, czy alkoholik z zachwianą siłą woli nie mógłby być podatny na przekupstwo…? W małym bistro indagowany kelner rozpoznał Greena na fotografii. — Tak, Luis wpadał tu co jakiś czas — zeznał. — Siedział tam, w kącie. Specjalnie z nikim nie gadał, tylko czekał. Zwykle o siedemnastej był do niego telefon. Nie mam pojęcia od kogo. — Może zanotowany numer na bilecie był przeznaczony dla kogoś, kto nie zdążył go odebrać? — pomyślał Mark. — Bliższych informacji o nim może udzielić Kitty, druga barmanka… — ciągnął kelner. — Ale ona wpadnie dopiero jutro koło południa. Chyba trochę kręcili ze sobą. Zresztą — dodał konfidencjonalnie — każdy od czasu do czasu kręcił z Kitty. PIĄTEK PO PÓŁNOCY Tym razem dyżur objął na ochotnika Ronson. Maria i Raul Martinez wyczerpani grzebaniem w archiwaliach zasnęli w sąsiednich pokojach. A Mark czekał. Wiedział, że Irene zna numer. Wierzył, że zatelefonuje. Nie dzwoniła. Im bliżej świtu, czuł się coraz marniej. Jeszcze raz wykręcił numer do Sheratona. Od czasu strzelaniny Irene nie pojawiła się ani w kasynie, ani dyskotece. Nikt z obsługi nie wiedział o niej nic konkretnego. Do Sheratona zaczęła wpadać przed tygodniem. Z nikim nie zawarła bliższej znajomości. Głupia sprawa. Jak miał ją odszukać? Nazwiska ani nawet jej macierzystej redakcji nie znał. A może po prostu Irene nie życzyła sobie dalszych kontaktów? 12.00 Koło południa Ronson wziął Raya, którego po śmierci Legranda komisarz na stałe przydzielił do operacji i ruszył na poszukiwanie Kitty. Ledwo wyszli, do willi wpadła Maria, która cały ranek spędziła w bibliotece i na rozmowie z przyjaciółką, krytykiem powieści s.f. — Mam coś — zawołała od progu do Martineza. — Coś, co przypomina figle naszych fotografów. Powieść „Luneta w Przyszłość”. — Dawaj! Masz egzemplarz? — Zaraz, zaraz. Sprawa jest skomplikowana i tajemnicza. Wyobraź sobie, że nikt nie posiada tej książki. Jedyny maszynopis, jego autor występujący pod pseudonimem Rodix, wycofał z wydawnictwa. Na szczęście pozostała wewnętrzna recenzja, a w niej jakby streszczenie. Dla nas istotna jest sama idea. Bohater–wynalazca twierdzi, że możliwe jest przyspieszenie wiązki światła tak, aby na ziemi osiągnęła jakiś obiekt w przyszłości i odbijając się, wróciła z jego wizerunkiem do teraźniejszości. — Einstein przewróciłby się w grobie. — Recenzent wydawniczy też krytykował zbytnią fantastyczność dzieła. I chyba właśnie z tego powodu autor się obraził. Mimo wszystko uważam, że należy spróbować i odszukać pana Rodixa i jego maszynopis. 12.59 Dzwoni telefon. Odbiera Maria. — Cześć! — poznaje głos Ronsona. — Tu Mark. Jestem w mieszkaniu tego Greena. Ta barmanka rzeczywiście znała go bliżej, chociaż nie wtajemniczał jej w żadne sprawy zawodowe. Normalnie spotykali się w hotelu, ale raz była u niego w domu. Mieszkanie wygląda, jakby spustoszył je tajfun