... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W Walencji dotarł aż do półfinału. Wygrał turniej deblowy. Rozpoczął poszukiwania stałego partnera do debla. Otrzymał propozycję od świetnego Czechosłowaka Jana Kodeša i odniósł z nim kilka zasługujących na uwagę zwycięstw. Minęło kilka miesięcy i stworzył wreszcie parę z nieco starszym od siebie graczem z RFN, Karlem Meilerem. Widać dobrali się, gdyż zwyciężyli wspólnie w kilku turniejach. Fibak – szybki i pomysłowy w akcjach – 114 z wolna wyrastał na wysokiej klasy taktyka. Meiler wprowadzał do gry dynamikę, miał potężny serwis i zabijające uderzenie z woleja. Wolno, systematycznie, ale w istocie szybciej, niż można było przypuszczać, Fibak piął się w górę. Wiosną 1975 roku wystąpił z drużyną w Warszawie przeciwko ekipie Szwecji w Pucharze Davisa. Padł rekord frekwencji publiczności. Przyszły tłumy, i to nie tylko na Borga. Przegraliśmy 1:4. Jedyny punkt zdobył Fibak zwyciężając łatwo Anderssona. Z Bjoernem Borgiem przegrał w trzech setach, ale po zaciekłej walce. Łatwo było dostrzec, jakie zrobił postępy. Serwis jego był nieco szybszy, bardziej plasowany. Wzbogacił repertuar uderzeń. Borg grał jak maszyna, mocno, dokładnie i brzydko; spieszył się, bo zaraz po meczu musiał lecieć do USA na wielki turniej mistrzów rozgrywany o wysokie nagrody. Były jednak momenty, że Fibak mu zagrażał i zaświtała nadzieja, iż przyjdzie dzień, w którym Szwed może stanąć w obliczu porażki. Stanie się to wiosną następnego roku na turnieju w Monte Carlo. Tam wreszcie Polak pokona słynnego Szweda. Wygrał z Bjoernem Borgiem, Guillermo Vilasem, Tomem Okkerem, Illie Nastase i wieloma innymi renomowanymi „rakietami”. Sztokhoimski finał z Rumunem retransmitowała nasza telewizja. Ludzie w Polsce zobaczyli wtedy na własne oczy, jakie poczynił postępy i jak świetnie grał. W kwietniu 1976 roku odniósł wielki triumf w deblu na korcie w Kansas City. Wraz z Karlem Meilerem pokonali po kolei najsilniejsze pary świata. Wyszli zwycięsko z finałowego pojedynku przeciwko Amerykanom Stanowi Smithowi i Robertowi Lutzowi po pięciu setach zażartej walki, w której Fibak grał najlepiej z całej czwórki. Został mistrzem świata w deblu. Ale miewał i niepowodzenia. Przegrał parę razy zdawało się wygrane mecze, co zdarza się zresztą zawodnikom wybitniejszym niż on. Częściej niż na polskim korcie mieliśmy okazję obserwować jego występy na kortach zagranicznych za pośrednictwem telewizji, która niejednokrotnie retransmitowała ciekawe pojedynki. Mogłem bezpośrednio obserwować jego grę na korcie i uważam, że jednym z najlepszych jego uderzeń był return, i to zarówno z forhendu, jak i bekhendu. Opanował również umiejętność zaskakującego ataku przy siatce. Na ogół bywał szybki, choć wielu zawodników z ówczesnej czołówki miało znacznie lepszy start. Często stosował zaskakujące loby. Umiał się bronić. Jednak ustępował dość wyraźnie najwybitniejszym zawodnikom, aczkolwiek zdążył w ciągu swojej kariery pokonać niemal wszystkich graczy. Brakowało mu przede wszystkim siły fizycznej. Tak czy inaczej zawędrował na wyżyny zadziwiająco szybko, co zresztą podkreślała cała prasa światowa. Uznano go za tenisistę, który poczynił największe postępy w roku 1976. Rok następny rozpoczął od kolejnych turniejów i spotykało go sporo niepowodzeń. Bez porównania lepiej wiodło mu się w deblu, w którym wraz z nowym partnerem, Tomem Okkerem z Holandii, wygrał wiele poważnych turniejów, nawet największych, wchodzących w skład corocznych cyklów klasyfikacyjnych. W styczniu 1979 roku zdobyli halowe mistrzostwo USA, bijąc w finale McEnroe’a i Fleminga. Z docentem doktorem habilitowanym medycyny Janem Fibakiem rozmawiałem w Poznaniu na początku 1979 roku. Wojtek zaskoczył go swoim rozsądkiem, szybkimi, a jednocześnie przemyślanymi decyzjami w ważnych sprawach życiowych. Umie kierować losem swoim i najbliższych. Ale w rozwoju jego kariery, co ojciec mocno podkreślił, odegrał rolę także i przypadek. – Gdyby podczas pierwszego tournée po Hiszpanii, na które pojechał za własne pieniądze, nie zdołał odnieść kilku ważnych zwycięstw, musiałby wrócić do domu. Po prostu nie starczyłoby już pieniędzy na dalsze podróże i starty. 115 Ojciec Fibaka to stary sportowiec, uprawiał lekką atletykę w AZS. On pierwszy układał rakietę w dłoni syna. Dodajmy, że musiał go dość energicznie zachęcać do gry w tenisa. W końcu udało mu się to